Kutny Michał (ur. 1926) i Janina z domu Sawras (ur. 1934) Zarwanica – Kłodzko

Kutny Michał (ur. 1926) i Janina z domu Sawras (ur. 1934) Zarwanica – Kłodzko

Poniżej prezentujemy fragment Wspomnień ze łzami prozą i wierszami. 1941-1945 Michała Kutnego oraz gromadzone przez niego fotografie (pod tekstem wspomnień – na dole strony). Całość materiału za kilka miesięcy wydamy w formie papierowej książki.

Zarwanica we wrześniu 1941 roku

W upalne popołudnie pewnego wrześniowego dnia 1941 roku pojawił się na szosie od wschodu pochód wynędzniałych jeńców wojennych.

Wybiegliśmy żeby napoić spragnionych żołnierzy sowieckich, ale Niemcy nie pozwalali na to z powodu zakłócenia porządku marszowego. Głodni i wyciczeni do granic wytrzymałości wolno szli czwórkami, bici i popędzali przez eskortujących Niemców. Niezdolnych do marszu jeńców, na wpół przytomnych nieszczęśników, wlekli ofiarni towarzysze broni.

Spośród eskortujących Niemców rozpoznałem z niedawnej kwatery przystojnego Ślązaka. Spojrzałem żałośnie na niego, wyczuł moje spojrzenie i głośno zawołał polskim językiem: Chłopcze wynieś jakieś jadło i rzuć tym biednym ludziom. Po chleb pobiegłem na polecenie mamy. Rzuciłem bochenek chleba w tłum jeńców. Drugi bochenek rozerwałem na kilka kawałków i rzucałem w tłum, przez co zrobiło się zamieszanie. Wydzierali sobie ten życiodajny chleb. Ślązak pomaszerował za kolumną kilkutysięcznej masy jeńców, zbliżał się drugi eskortujący Niemiec z karabinem uzbrojonym w bagnet, który zauważył to, wywołane przeze mnie, zamieszanie. Zdjął z ramienia karabin i chwiejnym zapijaczonym krokiem zbliżał się do mnie z bagnetem wymierzonym w mój brzuch. Wystraszona mama i Rozalia Kłak jęknęły – Jezus Maria! Zapamiętałem tą okrutną twarz zapijaczonego żołdaka z czarnymi kędzierzawymi włosami. (…)

Hasła szmirem pisane (szmir – smar, maź)

Jesienią 1941 roku wracali z sowieckiej wojny nieliczni żołnierze zaciągnięci w czerwcu tegoż roku. Jako pierwszy wrócił w nocy Teodor Kowaliszyn – mąż ciotki Katarzyny. Uradowana ciotka radziła się co ma robić jej mąż? Ojciec radził, żeby nie pokazywał się do czasu odrostu włosów. Niemcy na widok ogolonego mężczyzny strzelali bez pardonu jak do kaczek, o czym przekonaliśmy się jak „załatwiali” niewinnych dezerterów sowieckich.

Byłem ciekaw drugiego męża ciotki. Pierwszy zmarł na gruźlicę rok po powrocie z dziesięcioletniej pracy w Stanach Zjednoczonych w roku 1938. Zastałem biedaka gdy moczył w mydlinach okaleczone nogi.

W tymże czasie pojawiły się na bramach i figurach świętych napisy szmirem pisane. Były to odezwy i hasła w zyku ukraińskim: Do kraju Bandero, Stećko Jarosława My choczemo samostijnoi Ukrainy. Nazwiska nie były nam znane. Poznaliśmy je dopiero w roku 1943, gdy ruszyła walka o „samostijnoju Ukrainu” poprzez mordy niewinnych Polaków. Hasła szpeciły zagrody i przydrożne obiekty na terenie całej Zachodniej Ukrainy. Domyślaliśmy się przyczyn tych haseł. Hitler oszukał Ukraińców, ale o tym zawiedzeni głośno nie mówili. Niebawem na rozkaz Gestapo Ukraińcy likwidowali te hasła za pomocą siekiery, gdyż w inny sposób nie było możliwości usunąć bazgrołów szmirem pisanych. Znikła też flaga sino-żółta z bramy powitalnej nad szosą naprzeciwko karczmy Żyda Zimringa.

Po powrocie Teodora zjawiła się żona Jana Sawrasa – ojca mojej przyszłej małżonki. Jan i Teodor trzymali się razem na wojnie w roku 1939, z której szczęśliwie wrócili. Trzymali się też na wojnie sowieckiej, ale do czasu.

Pewnego wieczoru, gdzi pod Kijowem doszli do wniosku, że jedyną szansą na przeżycie jest dezercja. O czym dowiedział się, podsłuchawszy rozmowę, nasz sąsiad Żyd Lejba Gutman.

Powroty z wojny sowieckiej

Lejba szybko awansował na lejtnanta. Był politrukiem więc doniósł o planowanej dezercji swoim enkawudzistom. Jeszcze tego wieczoru Jan i Teodor zostali aresztowani i załadowani do samochodu z innymi dezerterami. Byli pewni że jadą do miejsca rozstrzelania. Nie mieli wyboru, wiec w biegu razem wyskoczyli z samochodu. Eskortujący sołdaci bali się strzelać, gdyż w pobliżu czuwali Niemcy.

Jeszcze tej nocy, wśród rozrywających się pocisków artylerii, przekroczyli linię frontu. Obaj zostali ranni. Teodor stracił przytomność. Potem ostatkiem sił przywlókł się do chaty biednych kołchoźników, gdzie opatrzyli mu częściowo rany i dali cywilne łachmany. Front tymczasem przesunął się na wschód. Jana do końca wędrówki nie odnalazł. Niesamowita podróż piesza nocami trwała prawie cały miesiąc. Po powrocie Teodora kilka tygodni potem wrócił Jan – ojciec mojej przyszłej żony. W domu zastał samotną siedmioletnią córkę. Wielokrotnie żona opowiadała mi ze wzruszeniem o powrocie ojca. Do mieszkania zapukał w okno we wczesnych godzinach porannych. Jasia nie poznała ojca. Wystraszona jęknęła z zamiarem wołania pomocy. Znajomy głos ojca uspokoił córeczkę, która z radości krzyknęła Tato! Zrozpaczony uspokoił palcem na ustach żeby była cicho. Jan był w opłakanym stanie, w sowieckim porwanym szarym szynelu. Z radości popłakali się oboje. Macocha Jasi była w tym czasie u sąsiadów Małkiewiczów, zaś jej córki Walercia i Zocha pasły krowę na oddalonej łące. Na polecenie ojca, Jasia pobiegła do sąsiadów po mamę, nie zdradzając przybycia ojca. Według wskazówek, poinformowała macochę że z Kozaków przybył wujekbrat taty. Jan nie pokazywał się we wsi do końca roku 1941. Przebywał przez ten czas u rodziców na Kozakach. Moja rodzina była wtajemniczona, znaliśmy tę szczęśliwą wiadomość. Wiedzieli też o tym najbardziej zaufani sąsiedzi.

Pewnego wieczoru zjawił się u nas Icek Gutman z ojcem z ogoloną brodą. Zastali tam Teodora, zatem podali mu dłoń do przywitania, ale Teodor nie podał im ręki.

Co się stało ? jęknął wystraszony stary Żyd. Boicie się podać dłoń biednemu człowiekowi?

Nie boję się ale gardzę wami, za to żeście wychowali syna na takiego drania, który wydał nas na śmierć w krytycznej chwili, na linii frontu.

Na jaką śmierć na litość Boga, co was dotknęło?

Teodor z grubsza opowiedział, przebieg zdarzenia z tej okropnej nocy. Żydzi z uwagą wysłuchali relacji Teodora. Nastało milczenie, ale z wyrazu twarzy zauważyłem, że Żydzi byli zadowoleni z tej relacji z której dowiedzieli się że Lejba żyje. Czy ocalał, tego nie wiem, ponieważ nie zjawił się we wsi do końca wojny.

Spośród sześcioosobowej zarwanickiej grupy młodych mężczyzn nie wrócił wtedy nikt za wyjątkiem Teodora i Jana. Marian Woźny i Władysław Kowałyk zginęli bez wieści. Zaś Bronisław Kowalik i Wojtek Zabłocki wrócili do swoich rodzin dopiero na zachodzie. Walczyli obaj w 1 Armii Wojska Polskiego, Wojtek odnalazł żonę w powiecie Kluczbork, gdzie był organistą , zaś w Minkowicach Oławskich w czasie odwiedzin mojej rodziny naprawił organy kościelne. Miałem przyjemność powit go po powrocie z wojny w roku 1947.

Po nieprzyjemnej rozmowie z Żydami, ojciec nie odmawiał im kolejnych wizyt. Najbardziej tłumaczył się Icek, który wielokrotnie mówił, że on brata nie wychowywał, ponieważ był od niego starszy o kilka lat. Widziałem, że razem jeździli konnym wozem po wsiach po zakupy cielaków na rzeź dla koszernych Żydów. Nie podał Żydom dłoni na pożegnanie Teodor, tylko życzył im żeby nie pojawiali się we wsi, bo nie chce ich widzieć. Ojciec w obecności Żydów rzekł pojednawczona razie szwagrze ja jestem tu gospodarzem i dopóki żyję nie odmówię pomocy tym biednym ludziom. Po tej wizycie stary Żyd nie odwiedzał nas. Przychodził po żywność wieczorami tylko Icek.

Normalny dzień okupacji

Rozpoczęła się słotna jesień roku 1941. Z frontu wschodniego wracali nieliczni żołnierze niemieccy, natomiast na wagonach kolejowych, dyskretnie wracały przykryte plandekami zniszczone wozy bojowe. Wczesna zima zaskoczyła Niemców. Nie zabezpieczały przed wschodnimi mrozami delikatne nauszniki podobne do słuchawek telefonicznych. Na razie tej zimy oficerowie paradowali na tyłach w garnizonówkach z małymi nausznikami. Gdzieś w połowie zimy 1942 roku, pomocnik sołtysa Jabłońskiego, niezastąpiony Stefan Wołoszyn rozwiesił plakaty-odezwy do ludności cywilnej, żeby oddawać dla walczącej armii niemieckiej ciepłe futra i kożuchy. Żydowskie dwa futra schowane w bańkach po mleku zabrał Żyd Icek, ale Stefan Wołoszyn domagał się, żeby je oddać Niemcom. Matka wygoniła natrętnego sługę Niemców za napastowanie ojca o żydowskie kożuchy. Żeby jednak nie mieć kłopotów wywlokła ze stodoły po zmarłym dziadku zniszczony kożuszek, który był przypalony po dezynfekcji w piecu chlebowym. Stefan wziął go bez słowa, ulotnił się i więcej nie pytał o żydowskie kożuchy.

W tym czasie przygotowywano dla Żydów getto w Złoczowie o czym szumnie szerzono propagandę, że getto będzie zbawieniem dla Żydów. Zatem do gotowego getta dobrowolnie zgłosili się nasi sąsiedzi Żydzi. Przed wyjazdem do getta zostawili z powrotem te swoje futra, które ojciec ponownie schował i zakopał tam, gdzie były poprzednio ukryte.

Głodnemu Ickowi mama dała kawał słoniny trefnej, którą bez słowa przyjął i schował pod pazuchę mimo, że stary Żyd protestował. Chlebem nie gardził nigdy, ani nabiałem. Od tego dnia nie przychodzili już do nas Żydzi, poniewgetto było ogrodzone i pilnowane przez ukraińskich policjantów. Przyczyną zamknięcia getta była epidemia tyfusu. Tej zimy byliśmy wszyscy szczepieni przeciwko durowi brzusznemu, żeby nie zarazić żołnierzy, którzy codziennie po drodze wstępowali do domów żeby się ogrzać i zjeść lub wypić cywilną herbatę. Nasz dom przy głównym trakcie drogowym Lwów-Tarnopol-Kijów był codziennie a często i nocą odwiedzany przez żołnierzy. Nie było przypadku agresji ani chamstwa ze strony żołnierzy.

(…)

Od wczesnej wiosny 1942 roku coraz bardziej natarczywie pojawiały się plakaty i agitacja do wyjazdu na roboty do Niemiec, ale chętnych, za wyjątkiem nielicznych, nie było. Między innymi na ochotnika wyjechali Ukraińcy: Futerko Michał i jego brat Eliasz. Eliasz wyjechał w obawie, ponieważ za sowietów należał do komsomołu; Michał z powodu czarnej biedy. W ich małej kurnej chacie mieszkało sześć osób dorosłych nie licząc starych rodziców. Ponadto wyjechał Kumczyk, ten kawaler Milci.

Sołtys na czele ze Stefanem Wołoszynem wyznaczali w pierwszej kolejności młodzież polską. Przed przymusowym wyjazdem byli poddawani badaniom lekarskim i potem kierowani przez Arbajtsamt do Rzeszy,

Na pierwszy ogień zabrano Piotra Kowalika i Bronkę Wołoszyn (Polkę) córkę Stefana. Bronka wyjechała, bez przymusu ojca, albo dla przykładu, żeby mu ulżyć. Po półrocznym pobycie wróciła do domu z brzuszkiem.

Jeszcze tego roku na przedwiośniu ruszyły roboty przy budowie torów kolejowych wąskotorówki z kopalni węgla brunatnego we wsi Kozaki do stacji kolejowej w Zarwanicy. Odległość toru kolejowego w terenie górzystym z ostrymi zakrętami wynosiła około 12 km.

Liczna młodzież dobrowolnie zgłaszała się do robót, żeby uwolnić się od wyjazdu do Niemiec. Do kopalni i robót naziemnych przyjmowano mężczyzn. Oprócz robót przy budowie torów kolejowych Żydzi pracowali początkowo przy budowie baraku dla siebie a potem byli zatrudniani pod ziem przy wydobywaniu węgla brunatnego.

Przy tych robotach byli zatrudniani robotnicy stali i sezonowi, wyznaczani przez wiejskie władze. Mój rocznik 1926 w zasadzie nie podlegał pod obowiązek przymusowych prac w Niemczech ale nieletnie dzieci do których i ja należałem także często wysyłano.

(?)

1944

Niemal każdej nocy mieliśmy gości naszych bliskich z rodzin polskich i znajomych z drugiej połowy wsi gdzie nie kwaterowali Niemcy. Nasi lokatorzy przestali pytać dlaczego mamy zawsze tyle gości w dniu, kiedy w pobliżu paliły się polskie zagrody.

Było to chyba na święto Gromnicznej. Gdzi około godziny osiemnastej, gdy zaczął się zmrok zauważyliśmy pożar zagrody stawniczego w pobliżu stawu Romańskiego. Pożar był ogromny, ponieważ mała chałupina była z drewna i pokryta słomą. Znaliśmy doskonale, stawniczego – solidnego Polaka o nazwisku Szubert. Mieszkał w tej chałupinie odległej od innych zabudowań ukraińskich ponad 400 metrów. Zatem banderowcy mieli swobodę do działania. Zapobiegliwy stawniczy miał przygotowany okop na grobli stawu kilka metrów od domku. Zdążył zbiec z dwoma nieletnimi synami do okopu, gdzie miał schowaną dubeltówkę z amunicją.

Z drugą zbiegł z domku. Bandyci zbliżali się do ukrycia ale odważny Szubert odstraszał napastników ogniem z dubeltówek. Chłopcy ładowali mu na zmianę dubeltówki, zatem ogień był bez przerwy. Bandyci byli na koniach dlatego nie odważyli się zaatakować granatami. Poza tym spieszyło się im do kolejnej zagrody: Stojanowskich na przysiółku w Berezi? (Brzegi). Stojanowscy mieli czas na odparcie bandytów. W piwnicy przygotowali zamaskowane szczeliny skąd strzelając bronili się dzielnie. Tymczasem pokaźna zagroda płonęła jak pochodnia.

W oborach żałośnie ryczało bydło, gdy ogień smażył żywcem biedne ofiary. Strzelanina ze świetlnych pocisków wskazywały, że strzelają napastnicy i obrońcy. Po niedługim czasie bandyci napadli na kolejną zagrodę: Głowiaków. Bogate gospodarstwo w dolinie oddalonej od wsi około półtora kilometra płonęło podobnie jak te poprzednie. I znowu ryk bezbronnego bydła i strzelanina. Tym razem nie mogliśmy ocenić czy Głowiaki odpierają napastników. Faktycznie zostali przepędzeni przez kozackich Polaków bronią maszynową i osobistą, o czym dowiedziałem się od Kalinowskiego i Bożka w kopalni na drugi dzień.

W obawie, mimo obecności Niemców żandarmów we wsi, czuwaliśmy do rana. Żandarmi po pojawieniu się pożaru spakowali swoje manatki na samochody z zamiarem wyjazdu do Złoczowa. U Dudarów kwaterował komendant żandarmerii, który dał się przekonać Walerii i jej ojcu, że banda nie odważy się napadać we wsi przy obecności Niemców. Młody hauptman znał doskonale język polski. Podobno był Ślązakiem ale do tego się nie przyznawał. Na ich prośbę zadecydował zatrzymać się z samochodami na szosie i czekać. Do rana załoga motocyklistów patrolowała odcinek na granicy wsi i otworzyła ogień z maszynowego karabinu do bandytów, którzy grasowali na koniach w pobliżu domku stawniczego i Stojanowskich. Być może dlatego opuścili te domostwa i udali się w dolinę, gdzie rozpoczęli swe „dzieło” na posesji Głowiaków. Do Głowiaków w dolinie od szosy było za daleko żeby wypłoszyć bandytów.

Odważni, starsi ode mnie chłopcy, Michał Sołtowski, Władysław Kutny i Bronisław namawiali hauptmana, żeby wysłał żołnierzy na pomoc Polakom, ale bez skutku. Próbowali też namówić go żeby wypożyczył karabin maszynowy do obrony bezbronnych Polaków, ale na to też się nie zgodził. Nasi lokatorzy-radiotelegrafiści nie wychodzili ze swojej pracy. Czuwali i być może informowali swoje dowództwo.

Po nieprzespanej nocy udało się namówić komendanta żandarmów, żeby udał się z nami do miejsca zbrodni. Zgodził się ludzki żołdak, ale pod warunkiem że będziemy mu towarzyszyć. Ruszyliśmy gromadką do posesji Stojanowskich na czele z hauptmanem i jego psem wilczurem. Na czele gromadki prowadziła swych nieposłusznych synów Edwarda i Romana Rozalia Kłak, za nimi Bronisław i Władysław Kutny, Mieczysław Szkwarek i ja, oraz Wasyl Dudar. Na kilkaset metrów przed laskiem „Hruszki” hauptman się zatrzymał. Obawialiśmy się, że zawróci. Odważyłem się podejść do niego i przekonać że bandyci nie odważą się otworzyć ognia do Niemców. Wilczur poczuł świeży zapach spalonego bydła, pomachał przyjaźnie ogonem i tym zachęcił swego pana do dalszej drogi. Brnęliśmy po zaśnieżonym bezdrożu po kolana w śniegu żeby udzielić ewentualnej pomocy rodzinie Stojanowskich?

—————————————————————————————–

Całą, liczącą kilkaset stron, opowieść Michała Kutnego planujemy opublikować w ciągu najbliższych miesięcy. Jeśli ktoś ma fotografie z Zarwanicy, Złoczowa lub okolic – prosimy o kontakt.

Dodano 30.10.2019: Książka została wydana: Losy rodziny Kutnych z Zarwanicy pod Złoczowem (1869-1945) Zarwanica Złoczów Lwów Kraków Katowice Milkel Kłodzko Minkowice Oławskie

Podpisy ilustracji:

Michał Kutny z żoną Janiną z Sawrasów. Kłodzko 11.05.2019 r.

Wspomnienia Michała Kutnego oprawione przez zaprzyjaźnionego introligatora. Zbiory Michała Kutnego z Kłodzka.

1929, Teodor Kowaliszyn. Zbiory Michała Kutnego z Kłodzka.

1930, Złoczów, Jan Sawras. Zbiory Michała Kutnego z Kłodzka.

1935, około, Stefania Dorosiewicz, II voto Sawras, z domu Kolobińska. Zbiory Michała Kutnego z Kłodzka.

1939-1944, Zarwanica, Domaradzka, Zielony, Kutny, Dorosiewicz, Jarosławska, Małkiewicz. Szczegółowy podpis pod fotografiami. Zbiory Michała Kutnego z Kłodzka.

1940, około, Cityńska-Kowałyk, Matwiej, Kowałyszyn, Kutna. Opis pod fotografiami. Zbiory Michała Kutnego z Kłodzka.

1941, około, Złoczów? Szlomo ogrodnik. Olesko zamek Sobieskiego. Zbiory Michała Kutnego z Kłodzka.

1943 Daniela Kutna Sobiegraj. Zbiory Michała Kutnego z Kłodzka.

1947-1955, Piotr Kutny, Stefania Jarosławska, Jan Jarosławski, Daniela Kutna, Jarosław Kowaliszyn, Jarosławski, Hanuszewicz, Zofia Dziędziora-Stojanowska i inni. Opisy pod fotografiami. Zbiory Michała Kutnego z Kłodzka.

 


Zobacz też: „Martwa natura” z Rykowa i smutny epizod z życia generała Maryańskiego w czasach sowieckiej okupacji