Niniejsze opracowanie dedykuję moim Rodzicom: śp. Ojcu Franciszkowi Kuliczkowskiemu (1924-2014) z Jazłowca i śp. Mamie Helenie Horodeckiej-Kuliczkowskiej (1930-1953) z Łużan k. Kocmania na Bukowinie. Franciszek K. urodził się 21 września a zmarł 25 października, Helena K. urodziła się 13 października a zmarła 30 września. Ich dusze polecam Miłosierdziu Bożemu.
Historia wielu osób oraz ich rodzin, które zostały ujęte w poprzednich naszych opracowaniach zamieszczonych na witrynie Archiwum Kresowego, byłaby tylko częściowa oraz mało zrozumiała bez wyjaśnienia i podzielenia się doświadczeniami oraz losami wysiedleńców i osiedleńców z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej (RP) na Ziemiach Zachodnich Polski po zakończeniu sześcioletniej II wojny światowej.
Franciszek Kuliczkowski (1924-2014) rodem z Jazłowca w powiecie buczackim, w województwie tarnopolskim na Kresach Wschodnich II RP, uczestnik walk o wolną i suwerenną Polskę, często podkreślał, że Decyzje podjęte podczas konferencji, które odbyły się w Teheranie, Jałcie i Poczdamie, przez przedstawicieli tzw. Wielkiej Trójki oraz zdrada zachodnich sojuszników, doprowadziły do podziału Europy i uzależnienia Polski od wpływów Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR). Ustalone granice i utrata rubieży wschodnich RP to wynik poparcia i zgody dla planów dyktatora Józefa Stalina przez zachodnich polityków (wywiad z Franciszkiem Kuliczkowskim, Nowa Sól, 5 października 2012).
Nowe granice Polski doprowadziły do ogromnej fali przymusowych przesiedleń ludności polskiej oraz przedstawicieli innych grup etnicznych z Kresów Wschodnich RP. Polska straciła Kresy Wschodnie na korzyść sowieckich republik: białoruskiej, litewskiej i ukraińskiej na podstawie zawartych układów z ich rządami. Faktem historycznym jest, że rozmowy odbywały się pod dyktando przedstawicieli rządu ZSRR.
Od najmłodszych lat przysłuchiwałem się i zapamiętałem historie, rozmowy, wspomnienia, wzdychania i dyskusje o tym powojennym exodusie ludzkości. Rozmowy często toczyły się w domu rodzinnym Dziadków i dotyczyły różnych wątków tragedii przesiedlenia z Kresów Wschodnich w imię powrotu na „ziemie piastowskie” i „ziemie odzyskane”, tragedię tę najczęściej nazywano repatriacją. Słowo repatriacja było dla mnie nie tylko całkowicie obce, ale mało zrozumiale; później nawet jako nastolatek pytałem siebie, dlaczego nasi Kresowianie musieli wyjeżdżać „…z Polski do Polski”?
Osoby, które doświadczyły okrucieństwa wojny oraz trudów walki o wolność kraju na froncie wschodnim i zachodnim, deportacji na Sybir, zsyłki na roboty przymusowe w III Rzeszy oraz prześladowań i ataków nacjonalistów z ukraińskich band UPA, zmuszone były do pozostawienia domostw, mogił i ziemi swoich przodków w celu rozpoczęcia nowego życia w nowej rzeczywistości na tzw. Ziemiach Odzyskanych, Ziemiach Zachodnich.
Wśród tysięcy przesiedleńców i repatriantów byli krewni autorów niniejszego opracowania. Rodziny mojego Ojca Franciszka Kuliczkowskiego (1924-2014) z Jazłowca, mojej Matki Heleny Kuliczkowskiej (1930-1953) z domu Horodeckiej z Łużan na Bukowinie oraz mojej drugiej Mamy – Katarzyny Kuliczkowskiej (1931-2004) z domu Bieleckiej z Huty Oleskiej w powiecie złoczowskim były ofiarami tej repatriacji. Ponad 30 osób z rodziny Kuliczkowskich zostało przesiedlonych; dzięki Opatrzności wszystkie osoby przeżyły tragedię, poniżenie i trudy repatriacji. Repatriantów – krewnych współautorki opracowania ze strony jej Ojca, Franciszka Śliwińskiego (1936-2016) z Krzywołuki i Jazłowca, oraz jej Mamy, Anny Śliwińskiej z domu Jakubów (ur. 1944) z Łosiacza, było ponad 50 osób. Dla trojga z nich repatriacja zakończyła się tragicznie, zmarli tuż po przybyciu na Zachód.
Należy podkreślić, że wiele historycznych decyzji przyczyniło się do konieczności przesiedleń. Franciszek Kuliczkowski, gawędziarz, genealog i historyk rodzinny, napisał m.in. Podczas okupacji, w czasie, kiedy Ukraińcy mieli duże przywileje u Niemców z powodu tego, że kolaborowali z nimi, Polacy byli traktowani jako druga kategoria ludzi; często dało się słyszeć takie słowa od nacjonalistów ukraińskich: wykończymy Żydów i weźmiemy się za was. Powstawały ukraińskie bandy, dowódcą był Bandera. Powstawały oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii UPA, obie te jednostki miały jeden wspólny cel, niszczyć Polaków (?) Banderowcy mordowali w okrutny sposób, zabijali siekierami, nożami i widłami, torturowali w barbarzyński sposób. W Jazłowcu pierwszą ofiarą mordu padł ksiądz proboszcz Adam Kraśnicki, potem pan Kulesza i trzy zakonnice z rzymskokatolickiego Zakonu Niepokalanego Poczęcia NMP. Padł wielki strach na mieszkańców Jazłowca polskiej narodowości. Uzbrajano się w siekiery, widły, kosy, niektórzy posiadali broń palną otrzymaną od żołnierzy węgierskich stacjonujących czasowo w Jazłowcu. My z bratem Władkiem mieliśmy karabin i pięć naboi do niego oraz dwa granaty obronne (Kuliczkowski Franciszek, Pamiętnik-kronika, s. 53-54).
Początkowo, w obliczu zachęty a potem na skutek wydanych nakazów, ciągle wzrastającego niebezpieczeństwa i liczb ofiar ludobójstwa oraz terroru ze strony nacjonalistów ukraińskich, wśród większości Polaków oraz rodzin o polskim i innym profilu przynależności etnicznej, wzrastała świadomość oraz konieczność podjęcia ostatecznej decyzji o przyszłym miejscu zamieszkania. Od wiosny 1945 r., w czasie nastania lata i okresu ostatnich żniw w Jazłowcu, Kazimiera Marcinkowska-Kuliczkowska (1901-1973) wraz z najbliższymi robiła przygotowania do wyjazdu. Jadwiga Aścik z domu Kuliczkowska napisała m.in. Ukraina już się panoszyła na dobre, mordy były straszne, ludzie grupowali się, żeby być razem i ochronne warty strzegły ich (Jadwiga Aścik z domu Kuliczkowska, Pamiętnik, Nowa Sól, 2015, s. 28).
Państwowy Urząd Repatriacyjny (PUR), który został powołany pod koniec 1944 r., koordynował akcję przesiedlenia i repatriacji. Każda rodzina udająca się na Ziemie Zachodnie Polski mogła przywieźć maksymalnie 2 tony bagażu w tym: inwentarz żywy i gospodarczy, obuwie, odzież, żywność oraz sprzęt domowy.
W październiku 1945 r., Kuliczkowscy z załadowanym w pełni wozem konnym udali się na stację kolejową do Pyszkowic k. Buczacza, gdzie przez miesiąc, na polu, w pospiesznie skonstruowanych szałasach, koczowali i czekali na przydział wagonów oraz załadunek całego swojego życiowego „majątku”. W czasie oczekiwania na transport, doświadczyli ataków band UPA, pomimo oddziałów straży składających się z uzbrojonych mężczyzn spośród przesiedleńców. Na stacji w Tarnopolu z powodu nadmiernej ilości wagonów, Kazimiera Kuliczkowska wraz z częścią dobytku odjechała pociągiem w kierunku Lwówka Śląskiego, towarzyszył jej najstarszy syn Władysław, który poruszał się o kulach po wybuchu miny i utracie lewej nogi. Jej częściowo sparaliżowany w wyniku udaru mąż, Kazimierz Kuliczkowski z najmłodszym synem Mieczysławem, rannym w wyniku wybuchu miny, wraz z krową i pozostałym dobytkiem przemieszczali się koleją, ale już w innym transporcie, w kierunku Zielonej Góry. W międzyczasie, syn Franciszek był na froncie i walczył o wolność RP, zaś córka Jadwiga przebywała na robotach przymusowych na terenie III Rzeszy.
Kuliczkowscy przybyli do Lwówka Śląskiego 1.12.1945 r. W przeciągu kilku dni, transport przybył do Nowej Soli. Rodzina osiedliła się w Starym Żabnie koło Nowej Soli przy ulicy Lubuskiej nr 2. Za swój nowo wybudowany dom i majątek pozostawiony w Jazłowcu, Kazimierz i Kazimiera Kuliczkowscy wraz z czworgiem dorosłych dzieci: Władysławem, Franciszkiem, Jadwigą i Mieczysławem otrzymali w nowym miejscu osiedlenia pół dwurodzinnego domu, zabudowania gospodarcze, ziemię orną wraz z łąką. Na Ziemie Zachodnie Kuliczkowscy przywieźli m.in.: krowę, kilka worków różnej mąki, masło topione w butelkach, ser solony w beczułce, suszone owoce, ziarno w workach na wiosenny siew, świece własnego wyrobu, kufry z odzieżą i bielizną, mszalik-kantyczkę, krucyfiks i dzwonek po hrabinie Marii Błażowskiej.
Moja Mama, Helena Kuliczkowska (1930-1953) z domu Horodecka, córka Jana i Anieli Horodeckich, wraz z siostrą Olgą i bratem Kazimierzem z Łużan koło Kocmania na Bukowinie jako repatrianci przybyli do Nowej Soli w 1945 r.
Moja druga Mama, Katarzyna Kuliczkowska (1931-2004) z Huciska Oleskiego w powiecie złoczowskim, wraz z rodzicami Franciszkiem i Pauliną Bieleckimi oraz rodzeństwem: Marią, Zofią i Zygmuntem przybyli do Bukowicy w powiecie szprotawskim w październiku 1945 r. Wraz z nimi przybyła Babcia Katarzyny, Brygida Ryszkiewicz-Nestorowska z jej synami i zarazem ojcami duchownymi: Florianem, Telesforem i Zygmuntem.
Najwcześniejszej repatriacji w rodzinie, rozpoczętej w czerwcu 1945 r., doświadczyli Dziadkowie po kądzieli współautorki opracowania, Wojciech (1909-1992) i Michalina (1908-2006) Jakubowie wraz córkami: Weroniką (ur. 1937), Bronisławą (ur. 1939) i Anną (ur. 1944) z Łosiacza, powiat Borszczów, województwo Tarnopol. Wczesną wiosną 1945 wobec nasilających się ataków banderowców, w obawie przed utratą życia opuścili swoje domostwo i wraz z załadowanym dobytkiem udali się do Skały Podolskiej, gdzie w pobliżu stacji kolejowej kilka tygodni czekali na transport na Ziemie Zachodnie. W drodze towarzyszyła im rodzina siostry Michaliny, Petronela i Adam Warowi z dziećmi: Michałem i Marią. Dzięki zachowanym dokumentom i spisanym przez Małgorzatę Chołoniewską, wnuczkę Adama i Petroneli Warowych, wspomnieniom „Historia (nie)jednej rodziny”, można dokładnie odtworzyć ich exodus w nieznane, rozpoczęty 08.06.1945 r. ze stacji Skała Podolska pociągiem towarowym tzw. węglarką, w odkrytych wagonach.
Adam Warowy z rodziną zostawił w Łosiaczu: 7,5 morga ziemi, dom i stodołę. Zabrał ze sobą: wóz, pług, brony, jedną klacz, jedną krowę, dwie kury, jedno łóżko, pościel i jedną skrzynię. Po czterech dniach podróży pociąg zatrzymał się w Popielowie, leżącym w połowie drogi między Opolem i Brzegiem. Po rozładowaniu wagonów repatrianci zostali pozostawieni sami sobie. Wieś zamieszkana była przez mówiących po polsku Ślązaków i nie było w niej żadnych wolnych gospodarstw. Przesiedleńcy ze Wschodu zbudowali prowizoryczne drewniane budy i czekali na wyjazd Ślązaków, których uważali za Niemców. Z kolei Ślązacy nazywali przesiedleńców „ruskimi Iwanami” lub „ruskimi Cyganami”. Między repatriantami a niechcącymi opuścić swoich domostw Ślązakami powstał groźny konflikt. Aby uniknąć jego eskalacji, repatrianci postanowili szukać innego miejsca osiedlenia. Kobiety z dziećmi pozostały w Popielowie, a mężczyźni udali się na poszukiwanie wolnych gospodarstw w najbliższej okolicy.
Wojciech i Michalina Jakubowie oraz Adam i Petronela Warowi ostatecznie swoje nowe miejsce znaleźli 20.08.1945 r. w Obórkach, powiat Brzeg, na Dolnym Śląsku. Pierwsze miesiące w nowym miejscu były bardzo trudne. We wsi panoszyli się sowieccy żołnierze, siejąc powszechną grozę. Panował również głód, zabrana ze Wschodu żywność kończyła się lub uległa zepsuciu i nie nadawała się do spożycia. Pozostali w Obórkach Niemcy niechętnie dzielili się swoimi dobrami z nowo przybyłymi repatriantami. Ostateczny prawny akt, regulujący sytuację repatriantów w Obórkach, został wydany dopiero w 1947 roku, kiedy ostatni Niemcy opuścili wieś i udali się do swojego kraju.
Rodzeństwo Wojciecha z Łosiacza szczęśliwie przeżyło trudy repatriacji i znalazło swoje nowe miejsce w Kolnicy, powiat Brzeg (siostra Katarzyna Jakubów z rodziną), w Niemodlinie koło Opola (siostra Anna Kozłowska z rodziną), oraz w Obórkach (powracający z Niemiec jako przymusowy robotnik III Rzeszy brat Mikołaj Jakubów oraz powracająca z Sybiru jego żona z czworgiem dzieci). Matka Wojciecha, Apolonia Jakubów z domu Kowalczuk, zamieszkała wraz z synem Wojciechem i jego rodziną w Obórkach. Spośród rodzeństwa Michaliny Jakubów, wspomniana wyżej siostra Petronela Warowa z rodziną osiadła w Obórkach, a brat Mikołaj Osadczuk z rodziną w Dolnym Przylesiu, powiat Brzeg. W Łosiaczu pozostała matka Michaliny, Katarzyna Osadczuk z domu Łucyszyn, opiekując się wnukami-sierotami po zamordowanej przez banderowców w 1945 roku córce, Marii Kurkowskiej, oraz dwie siostry: Olga Walczyszyn i Anna Łycho (ich mężami byli Ukraińcy).
Podobny sposób przymusowej repatriacji, tzn. w bezpiecznym towarzystwie najbliższej rodziny, chcieli przeżyć Dziadkowie po mieczu współautorki opracowania, Bronisław (1909-1951) i Eugenia (1913-1998) Śliwińscy wraz z synami: Zbigniewem (1934-2008) i Franciszkiem (1936-2016) z Krzywołuki, powiat Czortków, województwo Tarnopol. Terror banderowców i liczne morderstwa Polaków w tym powiecie zniweczył ich plany. Dwóch braci Eugenii, Bronisław i Franciszek Hoffmannowie, straciło życie wskutek bestialskiego mordu oprawców w 1941 i 1944 roku. Identyczny los spotkał siostrę Eugenii, Józefę Uruską z domu Hoffmann wraz z mężem Julianem i dwiema córkami, tuż przed wyznaczonym wspólnym z Eugenią i jej rodziną terminem wyjazdu na Zachód w 1945 roku. W tej sytuacji Bronisław i Eugenia zdani byli wyłącznie na siebie. Bronisław był jedynakiem i jego rodzice, Jan i Tekla Śliwińscy, już nie żyli. Z kolei rodzice Eugenii, Kajetan i Maria Hoffmannowie wraz z dwoma najmłodszymi synami: Ludwikiem i Leonem 10.02.1940 r. zostali deportowani na Sybir. Repatriację rodziny Bronisława i Eugenii Śliwińskich dodatkowo opóźniła nagła choroba Bronisława. Ostatecznie udało im się wyjechać na Zachód dopiero w czerwcu 1946 roku.
Aby umożliwić wyjazd jak największej liczbie Polaków z Kresów Wschodnich, bagaż repatriantów ograniczono do rozmiaru i ciężaru, jaki byli w stanie udźwignąć (w przypadku Śliwińskich była to jedna skrzynia dobytku; inwentarz żywy stanowiła jedna krowa). Bronisław i Eugenia Śliwińscy wraz z synami dotarli do Oławy, skąd przetransportowano ich do Pępic koło Brzegu, gdzie otrzymali gospodarstwo rolne. Wkrótce dołączyła do nich powracająca z Sybiru matka Eugenii, Maria Hoffmann z domu Grzesiowska (ojciec Eugenii, Kajetan Hoffmann, zmarł z wycieńczenia na nieludzkiej syberyjskiej ziemi w 1941 roku). Brat Eugenii, Ludwik Hofman, po zakończeniu działań wojennych osiadł w Krakowie a następnie w Warszawie. Brat Leon Hofman, powracający z przymusowej pracy w Niemczech, zamieszkał początkowo u wujostwa Józefa i Pauliny Grzesiowskich w Ludowie Śląskim k. Strzelina, a po ożenku w 1951 roku – w Pępicach.
Za pozostawione na Kresach mienie rodzina Hoffmannów – Maria i jej synowie Ludwik i Leon – nigdy nie otrzymała żadnej rekompensaty. Zesłanie na Sybir w ocenie instytucji reprezentujących państwo polskie nie było ku temu wystarczającym powodem. Trudne lata powojenne, naznaczone żałobą po stracie najbliższych, dzięki wzajemnemu wsparciu i pomocy bliskiej i dalszej rodziny oraz tytanicznej pracy i zaradności udało się przeżyć rodzinie Śliwińskich w spokoju, z nadzieją na lepszą przyszłość. Bronisław aktywnie włączył się w życie lokalnej społeczności, został sołtysem Pępic, interesował się historią, podróżami, często wyjeżdżał do pobliskiego Wrocławia, biorąc udział w wydarzeniach religijnych lokalnego Kościoła, zwiedził również w 1948 roku Wystawę Ziem Odzyskanych. Spokojne i ułożone życie rodziny Śliwińskich przerwała 20.05.1951 roku tragiczna śmierć Bronisława. Jechał rowerem z wywiadówki swoich synów w szkole nr 1 w Brzegu i na skrzyżowaniu ulic pijany sowiecki żołnierz potrącił go samochodem.
Przymusowa, ale i w pewnym sensie również pożądana, wskutek nasilającego się terroru ukraińskich nacjonalistów wobec ludności polskiej narodowości, repatriacja z Kresów Południowo-Wschodnich na Ziemie Zachodnie była również udziałem rodzin dwóch braci Marii Hoffmann z domu Grzesiowskiej, Prababci po mieczu współautorki opracowania. Najmłodszy brat Marii, Józef Grzesiowski (1890-1957) wraz z żoną Pauliną i dziećmi: Franciszką, Kazimierzem i Stanisławą opuścili Kresy w 1945 roku i osiedlili się w Ludowie Śląskim koło Strzelina na Dolnym Śląsku. Z racji niedalekiej odległości (35 km) pomiędzy Ludowem Śląskim i Pępicami, rodziny Grzesiowskich i Śliwińskich w latach powojennych często odwiedzały się i kontakt familijny między kolejnymi pokoleniami pozostał do dzisiaj.
Repatriacja najstarszego brata Marii Hoffmann, Antoniego Grzesiowskiego (1876-1945), miała przebieg tragiczny. Antoni i jego żona Leonia tuż po przybyciu do Lubomierza koło Jeleniej Góry zmarli w tym samym dniu, tj. 2.11.1945 r., a dwa dni później ich zięć Bronisław, mąż córki Jadwigi. Wszyscy troje zachorowali w drodze na Zachód. Józef, syn Antoniego i Leonii, jako osadnik wojskowy, najwcześniej zamieszkał w Lubomierzu; a za jego sprawą pozostałe rodzeństwo: Emilia, Julian i Jadwiga wraz ze swoimi rodzinami również tutaj znaleźli swoje nowe miejsce.
W okresie pierwszej akcji wysiedleńczej, która przebiegała od drugiej połowy 1945 r. do czerwca 1946 r., z zachodnich terenów Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej a obecnej Ukrainy, przesiedlono ok. 792 tys. osób, w tym 752 tys. Polaków, 30 tys. Żydów, 10 tys. Rusinów i Ukraińców oraz kilka tysięcy Romów. Z Galicji Wschodniej przesiedlono ok. 652 tys. osób; z rumuńskiej Bukowiny wyjechało do Polski ok. 6 tys. Polaków. Na poniemieckich ziemiach zachodnich znaleźli się autochtoni, Niemcy, repatrianci z Kresów Wschodnich, Francji, Niemiec, Rumunii, Jugosławii i innych krajów.
7 grudnia 2016 r. ukazał się internetowy Indeks Państwowego Urzędu Repatriacyjnego (Archiwum Państwowe) we Wrocławiu. Znajdziemy tam informacje o Kuliczkowskich. Pod sygnaturą Archiwum 82/345 (sygnatura jednostki 239, strona 22, zdjęcie 25, lp. 2710) o Kazimierzu Kuliczkowskim (1886/1887-1957) s. Karola i Zuzanny Buczyńskiej zaś pod lp. 2626 o Kazimierze Kuliczkowskiej (1901-1973) z domu Marcinkowskiej, c. Jakuba i Feliksy Hoffmann.
Franciszek Kuliczkowski pisał: W roku 1945 rodzina moja wraz z innymi została w ramach repatriacji wywieziona na Odzyskane Zachodnie Ziemie Polski i zamieszkała w Starym Żabnie przy ulicy Lubuskiej nr 2., obecnie stanowiącej dzielnicę Nowej Soli. A potem siostra Jadzia wróciła z Niemiec, a ja zostałem zdemobilizowany w marcu 1946 r. i byliśmy w komplecie rodzinnym (?). Kraj po wojnie był zniszczony, wszędzie było wiele ruin i zgliszcz; dużo kalek, wdów i sierot (Kuliczkowski Franciszek, Pamiętnik-kronika, s. 14, 106).
Maja Rągowska, prezes Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego we Wrocławiu, w wiadomości e-mail wysłanej 29.12.2016 r. do Czesława K. potwierdziła powyższe informacje o repatriacji Kazimierza i Kazimiery Kuliczkowskich, podkreślając, że z rodzicami Kuliczkowskimi przybyło ich dwóch synów: Władysław (ur. 1922) i Mieczysław (ur. 1929). Zbiory archiwalne potwierdzają, że ponad 30 osób o nazwisku Kuliczkowski z byłych Kresów Wschodnich II RP, zostało skierowanych m.in. do Dzierżoniowa, Legnicy, Lwówka Śląskiego, Wrocławia, Wołowa, Żagania, Nowej Soli oraz innych miejscowości.
Należy pamiętać, że „ludzie ludziom zgotowali ten los”; jednocześnie zapytać należy, czy trwające wojny, konflikty, pandemie i etniczne czystki doprowadzą do kolejnych tragedii o takim lub bardziej dramatycznym skutku?
Niektóre wykorzystane źródła:
Aścik-Kuliczkowska Jadwiga, Pamiętnik-zapiski, Nowa Sól, 2015.
Kuliczkowski Franciszek, Pamiętnik-kronika, Nowa Sól, 2005.
Wyszyński Ryszard, Przesiedlenia ludności polskiej z ZSRR w latach 1920-1960, Studia Biura Analiz Sejmowych Kancelarii Sejmu, 2013, nr 2.
Chołoniewska Małgorzata, Historia (nie)jednej rodziny, Michałów, 2012.
Grzesiowski Frank, email do Ewy Agnieszki Śliwińskiej z 21.06.2020 r.
Zebrał i opracował Czesław Antoni Kuliczkowski, frczeslaw@aol.com
we współpracy z Ewą Agnieszką Śliwińską, ewa.agnieszka.sliwinska@googlemail.com
Nazareth (USA) – Pępice (Polska), 25 października 2020 r.