Zabojki koło Tarnopola. Tam gdzie pięknie biły dzwony. Wypędzenie (6/10)

Nastała wiosna roku 1945, wojna dobiegła końca, ale nie dla nas Polaków. My nadal żyliśmy w ciągłym strachu.

Bandy ukraińskie coraz częściej napadały na polskie rodziny. Ja i wiele moich koleżanek przestaliśmy chodzić do szkoły. Przed naszym i przed wielu innymi polskimi domami, wisiały duże kawałki żelaza, które miały ostrzegać nas przed niebezpieczeństwem. Wszyscy się umówili, że jak by ktoś coś niepokojącego usłyszał, to miał w to żelazo głośno uderzać. Moja Mama ciągle czuwała, wychodziła w nocy przed dom i nadsłuchiwała czy panuje spokój. W naszej wiosce zostało paru młodych Sowietów, dali im broń i kazali im bronić Polaków.

Pewnego dnia wychodząc z kościoła, zobaczyliśmy dwóch sowieckich uzbrojonych w karabin żołnierzy, którzy pod przymusem kazali nam iść na zebranie. Tam leżała lista nazwisk, na której trzeba było podać datę wyjazdu na zachód. Wszyscy się buntowali, nie chcieli opuszczać swoich z dziada pradziada ziem i domów, ale Sowieci nie słuchali co kto miał do powiedzenia. Teraz żyliśmy jeszcze w większym strachu. Zaczęły się przygotowania do wyjazdu. Mój tata był bardzo chory, jego stan z dnia na dzień się pogarszał. Mama nadal w nocy czuwała, a w dzień w wielkim smutku pakowała nasze rzeczy.

Pewnej nocy zaczął ktoś głośno uderzać w żelazo. Tato leżał w łóżku, był bardzo słaby. Przerażony krzyczał do Mamy, że mamy uciekać do ludzi bo nas wszystkich wymordują, ale my nie mogłyśmy go zostawić, co warte było by nasze życie bez niego. Nagle usłyszałyśmy strzały z obu stron. Okazało się, że ci młodzi sowieccy chłopcy, którzy bronili naszej wioski przepędzili paru Ukraińców. Chociaż Ukraińcy wiedzieli, że nasza wioska jest strzeżona, to wcale się nie cofali i nadal w nocy napadali.

Polacy popędzani przez Sowietów zrozumieli, że muszą jak najszybciej opuszczać swoje domy i uciekać tam gdzie ich Sowieci skierują. Dla wielu Polaków nie było to tylko rozstanie z ojcowizną, ale i rozstanie z rodziną. Mojej mamy siostra wyszła za Ukraińca, mieli dzieci i jej mąż nie zgodził się na wyjazd, pozostali w Zabojkach. Brat mojej mamy, również miał za żonę Ukrainkę i oboje zostali na Ukrainie. Mojej mamie było bardzo ciężko się z nimi rozstać, ale wiedziała że jeśli zostaniemy, to nas wymordują. Po wysiedleniu nigdy ich więcej nie widziała.

Siostra mojej Mamy Maria Pałyga, brat Leon Pałyga i bratowa Anna Pałyga, Zabojki.

Minęło parę dni, Tata poczuł się trochę lepiej. Wziął źrebaka i poszedł z nim za stodołę. Klacz bardzo głośno rżała, nie wiedziałam co się dzieje, Mama była bardzo smutna. Po niedługim czasie tata wrócił do domu ale źrebaczka nie widziałam. Po chwili jednak, zobaczyłam jak po podwórku biegnie mój mały źrebaczek. W tych ciężkich chwilach, mój mały konik potrafił sprawić czasem wiele radości. Nagle usłyszałam, jak tata mówi do mamy, że chyba go za słabo uderzył, zrozumiałam wtedy dlaczego klacz tak głośno rżała. Tata wziął siekierę i poszedł z nim za stodołę po raz drugi.

Nie wiem co było silniejsze, gniew na mojego Tatę, czy rozpacz za moim konikiem! Krzyczałam i płakałam, a Mama tuliła mnie mocno do siebie i tłumaczyła, że nikt nie może go wziąć i jeśli zostanie tu sam, to albo zginie z głodu, albo go rozszarpią bezdomne psy. To był dla wszystkich Polaków straszny czas. Dla tych którzy zostali na swojej ojcowiźnie, ale już nie jako Polacy i dla tych którzy zostali przegnani ze swojej ojczyzny.

Mama ze łzami w oczach pakowała nasz dobytek i zwoziła na stację do Tarnopola. Tam za parę dni, miały być podstawione wagony do których mieliśmy załadować nasze rzeczy i zwierzęta. Na stacji, w Tarnopolu stryjek Zacierka, syn Pana Grządki i Pan Szranek, pozbijali z desek zadaszenie, przykryli płachtami i tam składali to co miało być ładowane do wagonów.

Mama pojechała do Tarnopola. W południe przyszła moja stryjenka Elżbieta Zacierka i powiedziała, że jutro na stację do Tarnopolu przyjdzie weterynarz i będzie badał zwierzęta i wydawał zezwolenia, dla zwierząt, które będą mogły być wywiezione. Mogliśmy wziąć jedną krowę i jednego konia. Mój Tata był nadal bardzo chory i nie był w stanie iść, więc pomimo, że bardzo się bałam Ukraińców którzy nadal napadali, to jednak musiałam pójść. Moi rodzice mieli przyjechać dnia następnego z resztą naszego dobytku.

Ciąg dalszy wspomnień jutro…


Opracowała Halina Dzik, e-mail: halinad40@wp.pl