Zabojki koło Tarnopola. Tam gdzie pięknie biły dzwony. Pożegnanie z ukochanym domem. (7/10)

Do Tarnopola musiałam iść parę godzin, więc ruszyłam w drogę tego samego dnia. Przed wyjściem, po raz ostatni stanęłam w drzwiach, spojrzałam na izbę, na piec na którym się często ogrzewałam i na leżącego w łóżku Tata, u którego widziałam tylko smutek i cierpienie.

Było mi bardzo smutno, ale starałam się nie okazywać mojego bólu, aby mój tata jeszcze bardziej nie cierpiał. W naszej izbie było bardzo cicho, nie było w niej mojego małego kotka, który często do mnie się tulił, było tylko słychać, strzelające iskierki palącego się w piecu drzewa. Wyszłam na próg, zamknęłam na zawsze drzwi, spojrzałam na mój dom, serce z żalu ściskało, bo wiedziałam, że to już koniec. Skończyły się moje zabawy z moim ukochanym małym konikiem, moim pieskiem, którego pewnego dnia straciłam, a nasza zagroda gdzie kiedyś było tak pięknie, zrobiła się pusta i smutna.

Żegnam się z moim ukochanym domem. Spoglądam ze łzami w oczach na przyzbę, na której w letni pachnący łąkami wieczór, siadałam z rodzicami słuchając rechotu żab i przyglądałam się gwiazdom. Miałam wtedy jedenaście lat, ale zrozumiałam, że to koniec, że już nigdy nie zobaczę mojego domu i strumyka, który płynął obok domu i w którym tak bardzo lubiłam się bawić i łowić małe rybki. Spojrzałam na łąkę, gdzie biegałam boso i gdzie pasłam gęsi z kuzynkami, Anną i Kasią. Idąc dalej w żalu, mijam pole mojej sąsiadki, na którym pewnego dnia bawiłam się w sklep i wyrwałam jej czosnek. Żegnam mój kościół, przy którym pięknie biły trzy dzwony.

Żegnam cerkiew w której przed wojną modliła się ludność ukraińska, gdzie ukraiński pop błogosławił polsko-ukraińskich nowożeńców, a w czasie wojny nauczał Ukraińców o oczyszczaniu z polskiego narodu. Mijam polski cmentarz, gdzie odwiedzałam wspólnie z rodzicami groby moich dziadków i małej dzieciny dla której los był tak okrutny. Żegnam młyn Pana Skorupskiego, który był napędzany wodą z rzeczki, przy której Ukraińcy świętowali Chrzest Pana Jezusa. Kładli wtedy na wodę krzyż, a pop święcił wodę. Idąc tak, mijam domy naszych sąsiadów, rodzin ukraińskich z którymi przed wojną żyliśmy jak w rodzinie i których często odwiedzałam. Szłam ze łzami w oczach żegnając moją wieś rodzinną i wioski, które mijałam po drodze, które były bliskie memu sercu.

Gdy doszłam do stacji w Tarnopolu, mojej mamy już nie było, wróciła do Zabojek po Tatę i resztę dobytku. Mój stryjek wziął naszą krowę i poszedł po zezwolenie. Ja usiadłam pod zadaszeniem i czekałam na moich rodziców. Przyjechali dnia następnego. Jadąc do Tarnopola, moja Mama zapoznała rodzinę radziecką, która przyjęła nas na jedną noc do siebie. Mój Tata był bardzo chory, miał spuchnięte nogi i nie przeżyłby nocy na dworze.

Rano dnia następnego, przyjechały wagony. Było zimno i padał deszcz. Wydawało się, że niebo płacze nad nami polskimi wygnańcami. Wagony były nieszczelne, ciekła woda, mężczyźni zatykali dziury czym mogli. Środek wagonu był przedzielony białą linią. Do jednego wagonu musiało się zmieścić dwanaście rodzin, więc było bardzo ciasno.

1945 r. Karta ewakuacyjna rodziny Zacierków.

W naszym wagonie jechało sześć rodzin z Zabojek i sześć z Draganówki. Moja Mama poszła do wagonu z bydłem, bo nasza krowa miała się na dniach cielić, a ja zostałam z Tatem. Z nami w wagonie jechała rodzina Szramko, Szostak, dziewięcioosobowa rodzina Zacierków, rodzina Halas, rodzina Dudek i druga rodzina Zacierków, którzy potem osiedlili się na Śląsku. Drugą połowę zajmowały rodziny z Draganówki.

Pociąg ruszył, zrobiło się bardzo cicho. Ktoś zaczął śpiewać pieśń ,,Matko Najświętsza do serca Twego, mieczem boleści wskroś przeszytego. Wołamy wszyscy z jękiem i łzami”. Kobiety zaczęły płakać, a mężczyźni próbowali dalej śpiewać. Głosy zaczęły im drżeć, a po chwili nikt już nie śpiewał. Ktoś cichutko się modlił, a ktoś popłakiwał, a niektórzy siedzieli w milczeniu. Każdy na swój sposób, żegnał swoją ukochaną Ojczyznę. Ja też cichutko siedziałam, żegnałam swoje dzieciństwo, swoje zabawy, swoje radosne i tragiczne chwile. W smutku przypomniał mi się wiersz Marii Konopnickiej, który w tym momencie był mi tak bardzo bliski.

,,Ojczyzna moja to ta ziemia droga

Gdziem ujrzał słońce i gdziem poznał Boga,

Gdzie ojciec, bracia i gdzie matka miła

W polskiej mnie mowie pacierza uczyła”

Pociąg oddalał się coraz bardziej. Gdy zwalniał, to wszyscy zaglądaliśmy przez szpary w deskach wagonu i mieliśmy nadzieję, że dojechaliśmy do celu. Nikt nie wiedział ile podróż będzie trwała i dokąd jedziemy. Dnie były coraz chłodniejsze, a noce zimne. Tuliłam się do mojego Tata, czasem z zimna, a czasem ze strachu. To wszystko co się działo, jest nie do opisania. Warunki w wagonach były okropne. Jechaliśmy cały dzień i nie mieliśmy gdzie załatwiać swoich potrzeb. Pamiętam jak, moja kuzynka chciała siusiać, wtedy moja Stryjenka trzymała ją nad wagonem i tak siusiała.

Po paru dniach nasza krowa ocieliła się. Na najbliższym postoju, mój stryjek i inni mężczyźni rozpalili ogień, zabili cielaczka i go upiekli. Na początku naszej tułaczki, pociąg robił postój na wioskach. Wyskakiwaliśmy wtedy z pociągu i załatwialiśmy swoje potrzeby gdzie mogliśmy. Czasem udało nam się znaleźć jeszcze coś do zjedzenia na polu, bo nasze zapasy żywności pomału się kończyły. Nasze warunki z dnia na dzień pogarszały się. Gdy pociąg zatrzymywał się w mieście, to czasem udało nam się coś kupić do jedzenia. Pomimo, że z dnia na dzień było coraz zimniej, to z brudu zaczęły się legnąć wszy. Na jednym z postojów wysiadłam z moją mamą i w strumyku który był trochę oddalony od torów, moja mama próbowała oczyścić mi głowę, bo i w moich włosach było ich pełno. Miałam wtedy długi piękny warkocz. Byłyśmy tak bardzo zajęte moimi włosami, że nie usłyszałyśmy sygnału na zbiórkę. Nagle pociąg ruszył, dobiegłyśmy do wagonu, ale tylko mi udało się do niego wskoczyć.

Gdy zobaczyłam, że mojej mamy nie ma, bardzo się rozpłakałam. Mój Tato i Stryjenka zaczęli mnie uspokajać, ale ja nadal płakałam. Jechaliśmy dalej, mój Tata czuł się coraz gorzej. Nie wiedziałam jak poradzimy sobie bez Mamy i jak ona poradzi sobie bez nas. Jechaliśmy tak przez cały dzień. Wieczorem gdy pociąg się zatrzymał, nagle zobaczyłam moją mamę i znowu w tych ciężkich chwilach, wielka radość i znowu byliśmy razem. Mama opowiedziała nam, że ludzie z ostatniego wagonu, widzieli jak biegła i wciągnęli ją do ich wagonu.

Aleksandra Zacierka ur. 28.10.1934 Zabojki.

Jechaliśmy całą noc. Następny postój był na stacji w jakimś mieście. Każdy wyskakiwał chowając się za wagony i załatwiał swoje potrzeby. Na postojach w miastach, spotkaliśmy grupy Niemców, którzy sprzątali tory. Był nieprzyjemny widok i smród. Był to koniec października, albo początek listopada. Żaden z nich nie miał butów, nogi ich były owinięte słomą, albo szmatami, a niektórzy do stóp przywiązali sobie podeszwy. Byli bardzo wychudzeni i mieli pożółkłe twarze. Wtedy to byli biedni ludzie, wyciągali ręce w stronę naszych wagonów i prosili o chleb. Nie mieliśmy za wiele, ale daliśmy im trochę suchego chleba i surowych ziemniaków, bo tylko to nam jeszcze zostało. Wszyscy byliśmy ofiarami wojny, wszyscy byliśmy daleko od domu, zziębnięci, głodni i brudni.

Ciąg dalszy wspomnień jutro…


Opracowała Halina Dzik, e-mail: halinad40@wp.pl