Apolinary Kuliczkowski – jazłowiecki obrońca Polaków

27 marca br. mija pierwsza rocznica śmierci Apolinarego Kuliczkowskiego, syna Leona, który przeżył 92 lata. Był znany ze swojej życzliwości, wielkiego serca i ponadprzeciętnej wiedzy. Był niezwykle odważny, czego dał wyraz w czasie wojny, gdy jako jeszcze bardzo młody człowiek walczył o Ojczyznę, którą cenił i kochał nad życie.

Apolinary Kuliczkowski (27.07.1929-27.03.2022), Wrocław, lata 80. XX w.

Źródło: zbiory M. Kuliczkowskiego.

Apolinary urodził się 27 lipca 1929 r. w Jazłowcu na Podolu w granicach ówczesnej II Rzeczypospolitej. Wywodził się ze starego szlacheckiego rodu Kuliczkowskich herbu Rogala, którzy przez wieki służyli swym zbrojnym ramieniem ojczyźnie na tym trudnym kresowym terenie. Wyrósł w atmosferze umiłowania Polski i Najświętszej Matki Bożej Jazłowieckiej. Dla wielu osób stanowił przykład prawego i wielkiego czynem i duchem człowieka, a dla nas był przede wszystkim niedoścignionym wzorem.

Był wyśmienitym mówcą, miłośnikiem historii i sztuki. Wspominał wielokrotnie swój rodzinny, najdroższy Jazłowiec, położony nad lewym dopływem rzeki Strypy w powiecie buczackim, w województwie tarnopolskim w czasach II Rzeczypospolitej. Nie da się zapomnieć, jak mocno Jazłowiec pozostał w Nim do końca, skoro właśnie w spisanych w 1981 r. wspomnieniach czytamy, jak przeżywał tam Święta z dziecięcą ciekawością bożonarodzeniowych przygotowań.

Już na kilka dni przed świętami dawało się w domu odczuć niezwykle podnieconą atmosferę. Bo to ojciec coś ciekawego kupił – jakieś orzechy, rodzynki, a matka wyszukiwała blaszki rzucone do komórki, jako że tylko niektóre z nich, te do wzorzystych ciastek były używane raz w roku. Następnie było wielkie pieczenie. Kołacze – wielkie bułki w kształcie ściętego z dwóch stron deltoidu, z plecionym warkoczem po środku. Pierniki - ażeby broń Boże nie były spękane. Sernik, ciastka w różne wzorki prosto z pieca, jeszcze gorące, podkradałem Matce na żywo.

Kapliczka wybudowana ze składek 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich. Mężczyzna na zdjęciu to Eugeniusz Kuliczkowski, stryj Apolinarego. Kobieta w ciemnej sukni to Franciszka Kowalska, nauczycielka matematyki. Jazłowiec 1937. Źródło: zbiory A. Kuliczkowskiego.


W Jazłowcu zastał dziesięcioletniego Apolinarego wrzesień 1939 r. i słowa modlitwy księdza Jana Twardowskiego:

Jazłowiecka – Ty co Ułanów znałaś po imieniu, 
gdy wrzesień pamiętny czerwienił ranami – módl się za nami.

Jako nastoletni chłopiec wstąpił do polskich oddziałów samoobrony, chroniąc mieszkańców Jazłowca przed napadami banderowskich band. Formalnie, jak inni członkowie polskiej samoobrony, był żołnierzem Istriebitelnego Batalionu, bez ochrony którego polska ludność cywilna zostałaby tam wyrżnięta do nogi.

Pamiętam opowieść stryja Apolinarego z okresu, kiedy mając czternaście lub piętnaście lat, pełnił wartę na przedpolach Jazłowca i miał wszcząć alarm w przypadku zaobserwowania wrogich sił. Tak się też stało i młody Poldek dojrzał grupę zbrojnych, zmierzających w stronę Jazłowca. Będąc przekonanym, iż zobaczył nadchodzących siepaczy z UPA, rzucił się pędem do dowódcy, aby ostrzec obrońców pozostających w stałej gotowości. Strach jednak tak mocno ścisnął gardło młodego człowieka, iż mimo wielkiego wysiłku, nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Pokazując na migi, zameldował dowódcy o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Ten natychmiast zwołał zbrojną polską samoobronę, którą skierował na zagrożony odcinek. Polacy otoczyli nadchodzący oddział, padło parę strzałów, po czym obcy żołnierze się poddali.

W wyniku krótkiej wymiany zdań między obiema grupami okazało się, iż doszło do pomyłki, byli to bowiem Rosjanie z oddziału partyzanckiego, którzy również błędnie uznali, iż zostali napadnięci przez banderowców. Wobec powyższego napięcie minęło, po przyjaznym powitaniu, radzieccy partyzanci zostali przyjęci przez polską samoobronę i po biesiadzie udali się w dalszą drogę, wychodząc z Jazłowca. Po chwili usłyszano jeden strzał z broni palnej. Zaniepokojeni Polacy udali się do miejsca, z którego doszedł odgłos strzału. Zastali tam ciało dowódcy radzieckiego oddziału, który zginął, najpewniej, z rąk swoich żołnierzy, jak twierdził stryj Apolinary, z powodu tego, iż poddał oddział.

Tę i setki podobnych historii opowiadał nam świętej pamięci Apolinary Kuliczkowski, przeplatając je co chwila piosenkami, które sam z lubością śpiewał. Pozostanie polskim bohaterem na zawsze. A na Jego nagrobku wyryto epitafium:

Tu spoczywa żołnierz – obrońca ludności polskiej 
II Rzeczypospolitej w Jazłowcu na Podolu.

Apolinary Kuliczkowski na tle Pomnika Zwycięstwa Żołnierza Polskiego. Wrocław, początek XXI w. Źródło: zbiory A. Kuliczkowskiego


Niech moje słowa zostaną na wieczną pamiątkę dla wszystkich…”

Apolinary Kuliczkowski pozostawił po sobie bogatą spuściznę kresową, w tym spisane w roku 1981 „Wspomnienia z Jazłowca” oraz „Pamiętnik” z roku 1992. W naszej ocenie unikatową pamiątkę stanowią nagrania, których pomysłodawcą i realizatorem był oczywiście stryj Apolinary.

Kuliczkowscy mieszkający w Jazłowcu, po wojnie „rozproszyli się” – zamieszkali w różnych miastach Polski i nie spotykali się tak często jak to miało miejsce w Jazłowcu. Stąd Apolinary wpadł na pomysł, aby odwiedzić całą rodzinę i nagrać ich głosy…

Nagrania realizował w latach 1968-73 podczas spotkań rodzinnych we Wrocławiu, Nowej Soli, Tarnowie, Przerzeczynie-Zdroju i Bielsku-Białej. Jedną z tych cennych dla nas pamiątek chcielibyśmy podzielić się z Czytelnikami/Słuchaczami Archiwum Kresowego.

Nagranie zostało zarejestrowane 22.07.1970 r. w Tarnowie, w domu Józefa Kuliczkowskiego (pierwszy z lewej – fot. poniżej), podczas odwiedzin jego starszego brata – Leona Kuliczkowskiego (drugi z lewej) z rodziną. Słyszymy w nim 40-letniego Apolinarego oddającego mikrofon 62-letniemu stryjowi Józefowi. Dla ułatwienia odsłuchania/śledzenia nagrania, dołączamy jego formę tekstową (poniżej fotografii).

Józef Kuliczkowski (z lewej), Leon Kuliczkowski, Aniela Krycka i jej córka Maria, czyli: stryj, ojciec, ciocia i kuzynka Apolinarego. Jazłowiec 1937. Źródło: zbiory A. Kuliczkowskiego.


Apolinary Kuliczkowski: „Na taśmie mam nagrane głosy całej mojej rodziny, nie mam jeszcze głosu stryjka Józka. Dzisiaj, tj. 22. lipca, siedzimy w Tarnowie, tu przy stole, opowiadamy sobie, przypominamy sobie o Lwowie, no i stryjek Józek w tej chwili będzie mówił do mikrofonu.”

Józef Kuliczkowski, stryj Apolinarego: „Cieszę się ogromnie, że po raz pierwszy jest mego braciszka Lonia żoneczka, a więc Gieniusia nasza, razem z Lusiem, ich synem. Wielką radość ogromną zrobili w południe, gdy autem własnym Lusio zajechał ze swoimi rodzicami. Serce moje ogromnie biło z radości. Mila wyskoczyła, to znaczy moja żona, Mila wyskoczyła na ulicę razem ze mną, całowaliśmy się, może przypomnę tak jak niegdyś nasz wujcio Sandecki całował się ze swoją matką a naszą babcią. No, ja nie mogę powiedzieć, jak serce moje z radości po prostu płakało, a łzy cisnęły się do oczu, bo przeżycie było takie rodzinne, prawdziwe, szczere. No co, ja przede wszystkim chciałbym nawiązać do tego, że Bóg, Ojczyzna to jest wszystko, zamyka się w tych dwóch słowach. Kto kocha Boga, ten kocha i Polskę. A jeżeli Polskę kocha, to kocha i naród polski. Dlatego też ja, przez całe życie, patrzyłem się na mego wujcia Sandeckiego, który bardzo kochał Polskę, Boga, rodzinę całą. A ja chciałem chociaż troszeczkę iść za nim. I zdaje się, że może idę. W każdym razie bardzo, a bardzo kocham Boga, Panią Naszą Jazłowiecką, która wiele łask uprosiła dla mnie i dla mojej rodziny. Przeszedłem przez całe życie z wiarą i dobrze mnie było. Mamcia nasza kochana wychowała nas tak, jak Lonio nieraz już pisał, i też idziemy tymi śladami. Dobrze nam jest z tym, bo gdy się kocha Boga, to życie jest lżejsze. Chciałbym bardzo, ażeby mój Andrzej, jedyny syn, szedł taką samą drogą, bo kto rozumie tajemnice Boga, ten bardzo jest szczęśliwy.


Matka Boża Jazłowiecka – kopia medalika z koronacji 9.07.1939 r.; na rewersie był napis „Pani Nasza Jazłowiecka – módl się za nami – 300 dni odpustu”. Źródło: blog „W kręgu sakrum”: http://wkregusakrum.blogspot.com/


Jak szedłem na wojnę, mamcia mnie zawiesiła medalik Matki Boskiej Jazłowieckiej i zaraz byłem ranny we Lwowie w 6. Pułku Lotniczym, a potem 2 tygodnie ta nieszczęśliwa wojna, kampania wrześniowa, a potem Rumunia – tam 6 miesięcy obłożnie chory. Mówili już lekarze rumuńscy i polscy oficerowie, nie do mnie, a do kolegów, że zostanę w ziemi rumuńskiej. A tymczasem modliłem się, widziałem medalik Matki Boskiej Jazłowieckiej, widziałem matkę moją najdroższą, widziałem Jazłowiec kochany, kościół nasz, Niepokalaną. To wszystko mi przypominało, że łzy w nocy cisnęły mi się. A od czasu do czasu spowiadałem się, komunię świętą przyjmowałem i prosiłem Boga. Mamcia i rodzina cała prosiła w domu, a ja tam w Rumunii. A potem Niemcy zabrali nas do niewoli, przejechałem przez Wiedeń, byłem w obozie i gdy tylko zakończyła się wojna, szedłem pieszo z Wiednia z kolegami dwoma do Polski. W maju, na Boże Ciało, godz. 6.00 rano wyszliśmy pieszo z Wiednia. Kolega najstarszy wiekiem z Poznania, z 3. Pułku Lotniczego, wziął kawałek kija, a my poprosiliśmy wózek na 4 kółkach. On powiedział – wy, dwaj bracia będziecie konikami, bo jesteście młodsi, a ja będę furmanem. I zakomenderował tak po wojskowemu – czapki zdejm! Błogosławiąc kijem nas i wózek, powiedział – W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, kierunek Polska – marsz! I tak ruszyliśmy z Wiednia pieszo przez Bratysławę, przez miasta (nie wiem, czy będę kolejno wymawiał dobrze), ale przez Piszczany, przez Tarnawę, Żeliny i doszliśmy do miejscowości na granicy Czata Zwardoń, a tam ze wzruszeniem spojrzałem na drugą stronę na granicy, na polską ziemię, powiewała flaga biało-czerwona. Powiedziałem wówczas, że gdy stanę na polską ziemię, to ucałuję ją, ale równocześnie, czy to będzie babcia, czy to dziadzio, czy może panienka, czy dziecko, to pocałuję z radością. I gdyśmy przekraczali tym wózkiem granicę polsko-czeską, to zauważyłem na ziemi medalik. Podniosłem, a koledzy moi nie widzieli co. Wówczas pytają się – co znalazłeś, złoto? Ja mówię – coś lepszego. Jakiś pieniądz polski? Jeszcze coś droższego. No to pokaż, co. Ja mówię – posłuchajcie: 6 lat temu w Jazłowcu naszym kochanym, tam na rubieżach Rzeczypospolitej, matka moja w ostatnią niedzielę sierpnia zawiesiła mi medalik Matki Boskiej Jazłowieckiej i powiedziała ze łzami w oczach – idź synu, niech cię Pan Jezus i Matka Boska prowadzą. I zaraz 6. Pułk Lotniczy – ranny, a potem 6 miesięcy obłożnie chory nieszczęśliwie w Rumunii w baraku, a potem w Kaisenstein w bloku 17a, stalag w Austrii, a potem pieszo szedłem do Polski i gdy stanąłem na polską ziemię – popatrzcie się – medalik z wizerunkiem z jednej strony Matka Boska, a z drugiej strony Pan Jezus. Ucałowałem, schowałem, a oni mówią – tak, rzeczywiście. A ja mówię – Pan Bóg bezpośrednio głosem swoim nie zawołał, ale za pomocą znaków dał znać – pamiętałem o Bogu, prosiłem z wiarą gorącą i przeszedłem na polską ziemię, i jestem zdrów, pracuję, zadowolony, dlatego, że Boga w sercu mam, kocham Polskę i wszystkich braci Polaków. Dla całej rodziny mojej, przede wszystkim teraz tutaj jest Lonio, Gienia i Lusio, Wiesia jest troszkę daleko od nas z Beatką, ale nie szkodzi, i Bronek tam. Całą rodzinę Lusia i Wiesi i w ogóle całą, a całą naszą wielką rodzinę serdecznie, serdecznie pozdrawiam. Niech moje słowa zostaną na wieczną pamiątkę dla wszystkich. Jest też koło mnie Mili, mojej żony, ojciec – Jan Szpunar, który mieszka razem z nami, jest to zacny bardzo człowiek, lubimy go, nasz kochany dziadzio, który ma 84 lata. Niech Bozia daje jemu zdrowia, życzymy mu z całego serca i dla całej rodziny wszystkiego najlepszego. A tobie, braciszku Loniu, tobie Gieniu kochana, i Lusiu – serdeczne, serdeczne i tak powiem po polsku, a raczej po staropolsku – niech wam Bozia zapłaci za wasze dobre serce. A ty, Lusiu, w dalszym ciągu kochaj tak jak dotychczas twojego kochanego tatusia i mamcię. Ty jesteś dobry człowiek, bardzo dobry, a przede wszystkim jesteś Polakiem dobrym i masz bardzo uczuciowe serce. Daj ci Boże jak najlepiej!”


OPRACOWANIE:

Maciej Kuliczkowski

Robert Wiszniowski

WSPÓŁPRACA:

Ewa Śliwińska

WYKORZYSTANE ŹRÓDŁA:

– Wspomnienia z Jazłowca, Apolinary Kuliczkowski, Wrocław 1981

– Pamiętnik, Apolinary Kuliczkowski, Wrocław 1992

– Materiały audio z lat 1968 – 1973, zbiory Apolinarego Kuliczkowskiego

– Rozmowy z Apolinarym Kuliczkowskim


Wszelkie uwagi i uzupełnienia mile widziane: Ewa Śliwińska, e-mail: ewa.agnieszka.sliwinska@gmail.com