Zbieramy chętnych na wyjazd na Kozaki ? by zobaczyć okolice opisane w książce. Na zgłoszenia czekamy do końca stycznia 2020 r.: Bogusław Mykietów: aka@mykietow.pl
Nota wydawnicza wersji internetowej: Zbigniew Czarnuch,?Opowieść o dwóch ziemiach mieszkańców Pyrzan?, www.archiwumkresowe.pl 2020, Podstawą tekstu jest wydanie pierwsze z roku 1991, które zostało przez autora przejrzane, poprawione i uzupełnione. Tekst ? Zbigniew Czarnuch 2020, ilustracje oznaczone znakiem wodnym ? www.archiwumkresowe.pl . Dopiski (dop.): Bogusław Mykietów ? w treści: BM. Uprasza się przy cytowaniu fragmentów, o podanie źródła jak wyżej.
Po zakończeniu cyklu umieścimy na naszej stronie, w zakładce ZAZULE KOZAKI KOŁO ZŁOCZOWA, WOJEWÓDZTWO TARNOPOLSKIE całą treść publikacji w jednym pliku, by można było tekst pobrać i wydrukować.
LĘKI
Właściwie to niezbyt wiadomo było, w jakiej wsi nasi wędrowcy zamieszkali. Jedni używali nazwy Pieranie, inni Pierzany, tu już mieszkający chcieli, by nazywała się Fabianówka, bo sołtys nazywał się Fabiański. W tej sytuacji nie mogło zabraknąć inicjatywy nowych przybyszów, którym wymarzyły się Nowe Kozaki! Spór rozstrzygnął oficjalny, przez władze wyższe ustalony wykaz obowiązujących nazw, na którym przewidziano dla wsi nazwę Pyrzany. Wykaz pochodził z połowy roku 1945, ale jeszcze dwa lata później na niektórych dokumentach spotkać można Pieranie zamiast Pyrzan. Dodać tu trzeba, że nazwę Pieranie nosiła do połowy roku 1945 również stacja kolejowa w Nowinach Wielkich.
Parafianie księdza Kralla nie byli jedynymi mieszkańcami wsi. Oprócz lotników radzieckich, którzy zajmowali kilka domów w północnej i zachodniej części gromady (jak się wtedy wieś określało), mieszkały tu jeszcze dwie rodziny niemieckie, pracujące na gospodarstwie sołtysa, i kilku innych gospodarzy przybyłych z zachodnich województw przedwojennej Polski. Był wśród nich młynarz o nazwisku Idczak. Jedno z gospodarstw zajmowało kilku żołnierzy polskich, których zadaniem było organizowanie żniw, wykopków i sianokosów na potrzeby 5 dywizji Wojska Polskiego.
Stosunki z lotnikami układały się różnie. Lepiej, gdy fachowcy z lotniczego pułku pomagali naprawiać rolnicze maszyny, dysponując wszystkimi narzędziami i środkami, jakie były do tego potrzebne, gorzej, gdy zadawali się z polskimi dziewczętami, z których jedna, nie ciesząca się we wsi zbyt dobrą opinią, spotkania z żołnierzami przypłaciła życiem. Jej zwłoki znaleziono zakopane w lesie. Z żołnierzami radzieckimi mieszkańcy Pyrzan utrzymywali stosunki handlowe, w których środkiem płatniczym był bimber. Gdy udało się kupić konia czy krowę, o pochodzenie których nikt nie pytał, akcje lotników rosły, gdy następnej nocy zakupione bydlę znikało, rozlegał się uzasadniony lament. Dlatego co przezorniejsi na noc przyprowadzali konie, bydło, trzodę do jednego z pomieszczeń mieszkalnych domu. Strzeżonego Pan Bóg strzeże!
W momencie wkraczania na te tereny Armii Czerwonej każda miejscowość, każda wieś otrzymywała swego komendanta wojennego, którego zadaniem było utrzymywanie w ryzach zarówno żołnierzy, jak i cywilów, pilnowanie, aby życie jak najszybciej wracało do codziennego rytmu, gwarantującego prawidłowe zaopatrzenie w żywność, dobre działanie szlaków komunikacyjnych i bezpieczeństwo na tyłach frontu. Tam, gdzie znalazł się właściwy człowiek na właściwym miejscu, wszystko było jak na wojenne warunki w miarę znośnie. Gorzej, gdy komendantem mianowano człowieka nieudolnego czy zdemoralizowanego. O tym, jaki był komendant Pyrzan, wspomina M. Jannicke. Przybysze z Kozaków opowiadają, jak przychodzili do komendantury po przydziały żywności latem i jesienią 1945 roku. Komendanci mieli wśród swych obowiązków zadanie przygotowania do wywozu rzeczy zdobycznych, ?trofiejnych?. ZSRR poniósł w latach wojny ogromne zniszczenia i inne szkody, które miały być częściowo zrekompensowane rekwizycją dóbr niemieckich. W tym przypadku możemy stwierdzić kompetentnie, że tutejszy komendant stanął na wysokości swego zadania. Zgodnie bowiem z rozkazem maszyn do szycia, rowerów, sprzętu radiowego, silników elektrycznych, pojazdów mechanicznych we wsi nie było. Sołtys Fabiański w raporcie z października 1945 roku stwierdza brak następujących narzędzi rolniczych, wywiezionych jego zdaniem przez Armię Czerwoną: 4 siewników, 6 zgrabiarek, 4 pługów, 10 kultywatorów, 20 wozów oraz wielu mebli w sześćdziesięciu domach.
Gwoli badawczej rzetelności trzeba jednak powiedzieć, że nie wszystko należy złożyć na konto Sowietów, bo przecież bujnie rozkwitało wówczas zjawisko szabru, czyli masowego wywozu przez naszych rodaków, głównie z pobliskich województw, tego wszystkiego, co wywieźć się dało. Nadto nowi przybysze mieli nieco pretensji do sołtysa o to, że na swym podwórku zgromadził zbyt wiele (jak na jego potrzeby) sprzętu rolniczego. Na to on stwierdzał, że są to maszyny zarezerwowane przez tych, którzy tu we wsi już byli, domy pozajmowali, wywieszając flagi narodowe czy przybijając karteczkę z napisem ?zajęte?, i pojechali do rodziny. Na tym tle doszło nawet do kłótni między sołtysem i mieszkającymi tu już rolnikami, a przybyszami z Kozaków, którzy nie respektowali takich praktyk i niezależnie od wywieszonych flag czy karteczek mieszkania zajmowali.
Do sporów z Sowietami, a także z wojskiem polskim dochodziło na tle zbiorów płodów rolnych. Zasiewy i sadzenia wiosenne odbywały się tu pod nadzorem komendanta wojennego. Z tego tytułu wojska radzieckie rościły sobie pretensje do zbiorów. Czymś trzeba było żołnierzy wykarmić w czasie gigantycznej operacji wycofywania wojsk z Niemiec, a także wyżywić jednostki, jakie tu jeszcze przez jeden rok pozostaną. Z kolei osadnicy polscy dowodzili, że oni swe zasiane i obsadzone pola zostawili na wschodzie, więc im należą się te poniemieckie. W tamtych warunkach spór był nierozstrzygalny, a słuszność miał silniejszy, czyli lepiej uzbrojony.
Latem następnego roku lotnicy ostatecznie opuścili lotnisko i zajmowane domy. Na dawnych pasach startowych pozostało kilka wraków samolotów, w lesie cysterny na paliwo, na polach leje po bombach, w wielu miejscach skrzynie z pozostawioną amunicją i dużo porozrzucanych pocisków na dawnych stanowiskach obrony przeciwlotniczej. Chłopcy mieli materiał do swych grozą przejmujących zabaw. Wykorzystywali je ogłuszania ryb. Powtórzyła się tragedia z Kozaków. Podczas jednej z nich zginął uczeń Bolesław Kociołek.
Wraki samolotów poważnie zasiliły puste kieszenie tutejszych i okolicznych rolników. Z Pyrzan na witnicką stację, na której urządzony został gigantyczny skład wojennego złomu, ciągnęły wozy z drogimi aluminiowymi blachami i blokami silników z duraluminium. Te działania także okupione zostały dramatem. Na pobliskim przejeździe kolejowym dzieci dróżnika Gumowskiego przywiozły wraz ze złomem minę, która eksplodowała na podwórku, zabijając ojca, matkę i dwoje dzieci.
Wkrótce z pól zniknęły rany zadane ziemi przez bomby. Po lotnisku pozostały w przyległym lesie tylko szczątki złomu i ślady po ziemiankach i strzeleckich rowach oraz metalowe płyty startowe, którymi niektórzy wyłożyli sobie ścieżki na podwórzu. Jeszcze przez wiele lat poniewierały się w pobliżu torów skrzynie po amunicji. Z powojennych pozostałości wywołujących lęk pozostał stojący w centrum wsi dom o okratowanych oknach. Dowiedziano się od Niemców, że mieścił się w nim w czasie wojny lagier, czyli filia obozu jenieckiego ze Starych Drzewic. Wieść gminna niosła, że dom jest zaminowany i długo bano się go zajmować. Znalazł się wreszcie śmiałek, który kraty wypiłował, dom zamieszkał. Zdobył sobie za ten czyn przydomek. Mówiono o nim we wsi: ?Czerniecki z lagru?.
WŁADZA
Sołtys więc już był. Przyjezdni ?zza Buga? (jak to wówczas określano wszystkich przybyszów z terenów przyłączonych do ZSRR) wybrali swego podsołtysa, którym został Jan Pełech. W tym czasie niektórzy sołtysi dla celów samoobrony przed bandytami i złodziejami zdobyli dla swych wsi broń. W Pyrzanach powołano straż, która dysponowała kilkoma karabinami. Broń jednak po krótkim okresie została przejęta przez założony tu posterunek Milicji Obywatelskiej. Zachował się dokument z grudnia 1945 roku, w którym jest mowa o tym, że ?odbyła się chwesta na cel milicji celem zorganizowania wspólnego opłatka. Zebrano 20 zł?, oraz pokwitowanie na zakup kartofli dla MO Pyrzany z czerwca 1946 roku. Wkrótce, gdy stan bezpieczeństwa w powiecie i gminie ulegał poprawie, wiejskie posterunki MO zostały zlikwidowane.
W grudniu 1945 roku odwiedził Pyrzany organizujący życie kulturalne w powiecie urzędnik starostwa, który w swym sprawozdaniu pisze: ?Szkoła dopiero się organizuje i brak czasu na życie kulturalne. Ksiądz obiecał zająć się sprawą?.
SZKOŁA
Organizacją szkoły zajęła się Maria Pająkowa z mężem, który, choć nauczycielem nie był, został w pierwszym roku zatrudniony w oświacie. Brak było ławek szkolnych i innych niezbędnych sprzętów, stąd dość długi okres organizowania się tutejszej placówki oświatowej. Trudności zostały pokonane i dzieci wkrótce mogły uczęszczać do szkoły siedmioklasowej w Pyrzanach. W końcu 1945 roku w Witnicy powstała szkoła średnia: Miejskie Gimnazjum i Liceum, do którego zapisały się dwie uczennice z Pyrzan.
Maria Pająkowa należała do tej kategorii wiejskiej inteligencji, o której jeden z wychowanków powie, że ?żyła nie obok wsi, jak bywa z nauczycielami, ale razem z wsią?. Nie ograniczała się do realizacji programu nauczania ? jak to się mówi w żargonie zawodowym nauczycieli, ale organizowała życie artystyczne i społeczne. Już na zakończenie pierwszego roku szkolnego zespół przez nią prowadzony dał pokaz tańców polskich. Dochód z imprezy przeznaczony był na zakup książek do biblioteki szkolnej. Od tej pory zaczęło się pasmo działań artystycznych ruchu amatorskiego dorosłych i dzieci. Przedstawienia, akademie, jasełka, popisy. Wśród nauczycieli powiatu gorzowskiego Maria Pająkowa zajmowała pozycję osoby cieszącej się autorytetem i powszechną życzliwością.
Jej mąż Antoni Pająk, po nieudanych próbach zaangażowania się zawodowego w tutejsze życie zgodnie ze swymi urzędniczymi kwalifikacjami (pracował w złoczowskim starostwie), zamknął się w swym własnym świecie wspomnień, pełen urazów do istniejącej rzeczywistości politycznej kraju. Choć od czasu do czasu włączał się w życie społeczne i artystyczne wsi, czynił to jednak z oporami. Żył obok tego, czym żyła wieś. Kontakty przyjacielskie łączyły go z księdzem Krallem. Przywiózł ze sobą ze Złoczowa motocykl. Był to pierwszy pojazd mechaniczny w Pyrzanach. Zajął się pszczelarstwem, które stało się jego żywiołem. Pozostawił po sobie zeszyt z rymowanym ?Wspomnieniem z ziemi złoczowskiej?, w którym ? jak Czytelnik mógł się przekonać ? zawarł tak wielki ładunek tęsknoty za krainą dzieciństwa, za rodzinnymi stronami, nawiązując formą do poetyckich wzorów wyniesionych ze złoczowskiego gimnazjum.
Był – jak to już wiemy – szefem wywiadu złoczowskiego obwodu Armii Krajowej. Wiedział od przyjaciół o losach wielu znajomych siedzących w więzieniach z tytułu przynależności do AK. Wiedział o ukrywającym się Tadeuszu Friedlu. Miał więc powody do obaw. Wolał ukryć się wśród swych pszczół. Później, gdy wielu z tytułu przynależności do struktur podziemnego państwa zaczynało czerpać profity, Pająk był już starym człowiekiem. Zmarł w roku 1975 w wieku lat siedemdziesięciu czterech. Na jego pogrzeb przybyli koledzy ze złoczowskiej konspiracji. Był wśród nich Tadeusz Friedel. Już oficjalnie i jawnie.
OCHOTNICZA STRAŻ POŻARNA
W lutym 1946 roku OSP Pyrzany zgłasza w starostwie wniosek o zezwolenie na organizację zabawy tanecznej, której dochód przeznaczony ma być na remont świetlicy wiejskiej oraz zakup sprzętu przeciwpożarowego. Zabawy organizowane były często, co kilka tygodni. Wśród wymienianych celów finansowych imprez powtarzał się zakup sprzętu i umundurowania dla strażaków. Jeszcze nie nadeszły czasy manny z nieba, kiedy to czekać się będzie na przydziały, dotacje i środki rozdzielane odgórnie. Liczono na własną przedsiębiorczość.
Przez wiele lat wieś dopracowuje się instytucji i urządzeń niezbędnych do normalnego funkcjonowania lokalnej społeczności. W dokumentach powtarzają się nazwiska ludzi organizujących życie wspólnoty. Są wśród nich: Maria Pająkowa, Jan Pełech, Józef Kędzierski, Bolesław Małyszek i przede wszystkim ksiądz Michał Krall. Bez jego duchowego, a często i organizacyjnego wsparcia, nic we wsi odbyć się nie mogło. Mało powiedzieć o nim, że żył z wsią, jak to powiadano o Marii Pająkowej, ksiądz Krall żył wsią i żył parafią. Wszak nie wszystkie jego owieczki ze złoczowskiej ziemi znalazły się w Pyrzanach. Część z nich osiedliła się w Białczu oraz w Dzieduszycach Starych i Nowych i innych miejscowościach.
PARAFIA
Przez kilka pierwszych miesięcy Pyrzany były na obszarze między Gorzowem a Odrą miejscowością uprzywilejowaną, której zazdrościły dziesiątki wsi, a także Witnica i Kostrzyn: posiadały kapłana.
Sprawa pojawienia się na tych terenach księży była jedną z naczelnych trosk powstającej administracji państwowej. Obecność księdza w miasteczku, we wsi znamionowała stabilizację. Ludzie nie chcieli osiedlać się na stałe tam, gdzie nie było możliwości zaspokojenia potrzeb religijnych. Pojawienie się kapłana znaczyło, że kościół swym autorytetem potwierdza stałość polskiej tu obecności. Poza tym życie religijne, poprzez cotygodniowy rytm gromadzenia się wiernych w kościele, stanowiło niezwykle istotny czynnik integracji ludzi pochodzących z wielu stron w jedną wspólnotę parafian.
Gdy po wielkiej wędrówce kozaczanie dotarli do miejsca przeznaczenia, ktoś spytał księdza Kralla: ?Którego to dziś mamy? Ksiądz odpowiedział: ?Dziś odpust w Kozakach, dzień św. Anny?. Był 26 dzień miesiąca lipca. Miesiąc później poświęcono w Pyrzanach kaplicę pod wezwaniem Niepokalanego Serca NMP . 26 września 1945 r. Ksiądz Krall otrzymał z kurii nominację na proboszcza parafii Pyrzany. Rok później uroczyście świętowano pierwszy odpust na nowej ziemi.
Z budynkiem kościoła były pewne zmartwienia, wtedy oczywiste, dziś wywołujące żale i pretensje. Na centralnym placu wsi stał okazały kościół murowany, dobrze wyposażony w urządzenia niezbędne dla wygody wiernych. Obiekt miał jednak zburzoną wieżę, która przeszkadzała w lądowaniu samolotów. I jak tu odbywać nabożeństwa w takim kalekim budynku? Stwierdzono, że nie uchodzi. Wierzono ponadto, że za kilka miesięcy wybuchnie trzecia wojna światowa USA z ZSRR, zadecydowano więc, że odbudową wieży nie trzeba się zajmować, a na ten krótki czas prowizorycznie urządzi się kaplicę w sali wiejskiego domu ludowego, w ?tancbudzie? ? jak to dziś określają krytycy tamtych decyzji. I tak się też stało. Wybuch wojny wciąż się przeciągał, a opuszczony budynek kościoła niszczał. W Nowinach Wielkich rozbudowywano szkołę, potrzebna była cegła. Władze, które wówczas przestały już widzieć w kościele sprzymierzeńca, w okolicznościach niezbyt dla nich chwalebnych przeprowadziły rozbiórkę budynku kościoła, po którym został tylko zarys fundamentów.
Ustanowiona przez diecezję granica parafii obejmowała wsie: Nowiny Wielkie, Dzieduszyce Stare i Nowe, Sosny, Świerkocin, Białcz i Białczyk. Jeszcze we wrześniu 1945 roku ksiądz Krall odprawiał nabożeństwa w innych miejscowościach, które oficjalnie do jego parafii nie należały, jak na przykład w Witnicy, z której samozwańczy ksiądz się ulotnił, a stały proboszcz jeszcze nie przybył.
Władze państwowe w porozumieniu z kurią biskupią w ramach polonizacji tych ziem z obcym krajobrazem, w celu uczynienia go bardziej swojskim, zalecały stawianie na rozstajnych drogach kapliczek i krzyży, akcentów tak charakterystycznych dla krajobrazu polskiego. Jak wynika z zachowanych dokumentów, parafia Pyrzany wystawiła w roku 1946 trzy takie krzyże.
Ksiądz Michał Krall (podobnie jak ksiądz Józef Bielak z Witnicy) należał do tej formacji duchowej kapłanów, dla których życie wszystkimi problemami swych parafian jest sprawą naczelną. Obaj pochodzili z terenów, na których stosunki między unitami a katolikami, wierzącymi i niewierzącymi mierzone były łunami pożarów i wielkością cierpień. Obaj przeżyli exodus ze swych stron rodzinnych i znaleźli się wraz ze swymi parafiami na ?Ziemiach Odzyskanych?. Byli kapłanami, dla których sprawy ducha były istotniejsze od problemów materialnych i gospodarczych ich parafii. W tym okresie zawirowań historii liczyło się przede wszystkim wspieranie swych wiernych w ich życiowych wyborach i dramatach. Takie były potrzeby czasów, w których żyli, i tym potrzebom sprostali.
Osobowość księdza Kralla najdobitniej charakteryzuje opowiadana wśród wiernych przypowieść: ?Pewnego razu ksiądz Krall był w odwiedzinach u księdza Bielaka w Witnicy. Zagadali się zbyt długo, a tu za oknami zimowy, śnieżny wieczór. Ksiądz Bielak poradził: 'Niech ksiądz pójdzie na przystanek i pojedzie taksówką do Pyrzan’. Na co ksiądz Krall odparł: 'Nic to, Pan Jezus też chodził piechotą’. I jak zawsze powędrował przez Białcz, a potem polami o nazwie ?Lotnisko? do siebie?.
Dzisiejsi krytycy takiej postawy księdza Kralla mają mu za złe to, że pozwalał parafianom na to, aby ich konie spokojnie pasły się na łące, czy wypoczywały w stajni , kiedy w niedzielę on wraz z organistą Tytusem Stojanowskim pieszo przez las wędrowali kilka kilometrów do Dzieduszyc. Kiedyś w Białczu miała odbyć się pasterka. Czekano dość długo na proboszcza, który w końcu, przemoczony do kolan, przywędrował po zaspach, bo nikt nie pomyślał o tym, by zaprząc konie i wyjechać saniami po kapłana. Był cichy i pokornego serca, choć lubił śpiewać z młodzieżą w chórze wykonującym nie tylko repertuar pieśni religijnych; prowadził także zespół teatru amatorskiego. Pokusił się nawet o wystawienie fragmentów ?Dziadów? Mickiewicza i ?Rozdroży miłości? Zawieyskiego, z którymi w 1948 roku zespół przyjeżdżał do Witnicy i innych miejscowości.
W poufnym raporcie, jaki gmina wysłała do powiatu w początku lat pięćdziesiątych, powie się o nim: ?działacz społeczny i demokrata?. Ludzie zaś wspominają, że gdy w tamtych czasach natarczywie odwiedzali wieś agitatorzy z witnickich fabryk, namawiając do założenia spółdzielni, ksiądz Krall zwykł był mawiać: ?Jeszcze trochę wytrzymajcie, jeszcze się nie spieszcie?.
I wytrzymali. Spółdzielnia nie powstała. W sprawach podatkowych jednak zawsze przypominał o tym, aby ?cesarzowi dać to, co cesarskie?. Gdy w roku 1946 starostwo zorganizowało ruchome biblioteki z wymienianym księgozbiorem, jedną z pierwszych przyznano Pyrzanom. Prowadziła ją Aniela Buczyńska. Ksiądz z ambony namawiał do korzystania z księgozbioru. Co bardziej nieufni mieli to mu za złe i pojawił się nawet pod jego adresem epitet: ?czerwony księżulo?. Bywało, że w niektórych przypadkach udzielał ślubu czy pogrzebu bezpłatnie. Ktoś opłacił chrzest dziecka kilogramem cielęciny. Niekiedy zamiast brać zapłatę, wspierał tych, których nędza przypieczętowana była nieszczęściem śmierci ich opiekunów.
Zmarł w roku 1962 ku wielkiej żałości swych parafian w wieku 68 lat. W czterdziestolecie przyjazdu do wsi, kiedy to ludność Pyrzan hucznie obchodziła swe święto, na miejscu rozebranego kościoła postawiono mały pomniczek z tablicą następującej treści ?W 40 rocznicę tułaczej wędrówki do Pyrzan księdzu Michałowi Krallowi, wiernemu proboszczowi ? parafianie?.
Jutro kolejna część: Friedel w Pyrzanach / Raz jeszcze o arcybiskupie Hryniewieckim