Wieś Kozaki jest oddalona o kilka kilometrów od Złoczowa. Szkopuł w tym, że wiodą tam polne drogi. Kierowca naszego autokaru podjął męską decyzję: jedziemy!
? Jóźko, taż to wasze pole, tam gdzie kukurydza, widzisz?
? Ta gdzie, to Wilków; co za wami mieszkali!
? Patrz,
Bronek ? zwraca się ktoś do
Bronisława Iśkowa
z Gorzowa, malarza,
który tak pięknie panoramę Kozaków na
domu sołtysa w Pyrzanach pomalował ? sina
figura jest całkiem inaksza, że ty Stojanowskiemu namalował.
Zareagowałem na słowo sina, bo zrozumiałem, że chodzi tu o jakiegoś syna, któremu pewnie rodzice wystawili świętą figurę. Spodziewałem się barwnej opowieści. Okazało się jednak, że sina to tyle co niebieska. Figura bowiem od pokoleń malowana jest wapnem zabarwionym na niebiesko, tak jak maluje się do dziś domy w Kozakach, widniejące w dolinie. Zjeżdżamy do wsi, w której niczym w skansenie widać stareńkie zabudowania, jakby czas tu stanął w miejscu.
Co to jest dacza?
Gdy przekraczaliśmy granicę i nasz samochód mknął drogami Ukrainy, moi sąsiedzi: Janina Pączko i ponad osiemdziesięcioletni, a jakże dziarski Jan Czarnodolski, wyglądając ciekawie za okna autokaru, raz po raz reagowali okrzykami: Ale się budują. Domy same ceglaste! Same ceglaste, patrz pan, jak się pobogacili!
Rzeczywiście, ta część Ukrainy robi duże wrażenie swym budowlanym rozmachem. Złoczów, jak mnie zapewniają dawni bywalcy tego miasteczka, rozbudował się nie do poznania. Powstały nowe, duże dzielnice bloków. Na przedmieściu okazała dzielnica willowa. Trzy ośrodki pięknych daczy w okolicy. Obok wsi zabudowanych starymi chałupkami wiele osiedli składających się z nowych, dużych, pięknych domów. Hucułowie lansują tu nowy styl zdobnictwa ścian domów. Stare i nowe budynki pokrywa się kolorowymi tynkami, na których ten utalentowany góralski lud wyczarowuje techniką sgraffito baśniowe wzory z motywami roślinnymi i geometrycznymi. Wczoraj zwiedzaliśmy Wapnicę, przysiółek Kozaków w której dziś stoi ponad dwadzieścia pięknych murowanych daczy, Janina Paczko pyta, co to takiego te daczi, bo przed wojną stały tu cztery kurne chaty z izdebkami bez podłóg. A na strychu to jakby wszedł do zasmolonego piekła, tak od dymu było tam czarno. Na tym tle Kozaki, do których wreszcie dotarliśmy wydają się wsią jakby z innej epoki. Wysiedliśmy z autokaru przed dawnym domem ludowym, dumą wsi, wzniesionym tuż przed wojną wspólnym wysiłkiem dziedzica Romańskiego z Łuki i kozackich gospodarzy. Widzę, jak Józef Jurcan z Białcza z niewyraźną miną rozgląda się wokół. Proszę go, aby podzielił się ze mną tym, co czuje. ? Co czuję? Nic. Zupełnie nic. To nie jest ta wieś, którą opuściłem w latach wojny, w której mieszkałem. Tu tętniło życie, a widzę pustkę.
To nie jest ta wieś, choć tu, na skrzyżowaniu drogi, stoją te same zagrody, a w dali widać ten sam kościół, choć bez plebanii. Szkoła nadal stoi. Domy zmalały, góry stałyby się jakby wyższe. Sołtys Stojanowski, który tu już bywał, mówi, że gdy tu przyjeżdża, to czuje się nie jak tutejszy ziomek, lecz jak turysta, który w tym klimacie, wśród znajomego krajobrazu i życzliwych mu ludzi czuje się bardzo dobrze.?Proszę spojrzeć ? powiada ? te małe chałupiny malowane na sino w otoczeniu obórek i stajenek to zagrody bogaczy. Tak je wtedy określaliśmy. Dziś śmiech człowieka zbiera na takie bogactwo.
Janina Pączko dorzuca, że był tu wielki problem wody. Studnia przypadała na dziesięć zagród.
?A bogacze odganiali, gdy my biedne przychodzili z koromysłami po wodę.
? Tak nie było, nie gadaj ? oponuje któryś ze Stojanowskich, niegdysiejszych ?bogaczy?.
Domy bogaczy różniły się od pozostałych przeważnie tym, że miały ganek i komin, a w izbie stały gliniane piece, co dawniej kwalifikowało je do kategorii dworków. Także były dwuizbowe, plus komórka, niekiedy zajmowana na trzecią izdebkę. W jednej mieszkali gospodarze, a w drugiej komornicy: najemni pracownicy kopalni czy rodzina parobków.
Czas na zgodę
Dziś w tych domach bogaczy i w innych ocalałych zagrodach mieszkają wypędzeni z Polski Ludowej do ZSRR Bojkowie, w czasie, gdy w ramach akcji ?Wisła? ich pobratymców zwanych Łemkami wywożono na zachód, na ?Ziemie Odzyskane?. Osiedleni w Kozakach większości wywodzą się ze wsi Korytniki w gminie Krasiczyn pod Przemyślem. .
Ze Stojanowskim zwanym ?Jaśko” wchodzimy do jego rodzinnego domu.
Gospodyni z okolic Lubaczowa wita nas życzliwie i oprowadza po domu. Chwali się rozbudowanymi schodami wiodącymi na ganek, gazową kuchenką i wystawionym kaflowym już piecem. W drugiej jeszcze stoi stary, gliniany. Przypominam sobie opowieść zasłyszaną w Pyrzanach. W 1945 roku niektórzy przybyli tu osadnicy wybrali z opuszczonych zagród kafle, zapakowali w skrzynie i czekali na III wojnę, w wyniku której mieli zaraz wracać do Kozaków, aby tam postawić sobie w swym domu kaflowy piec! Umeblowanie podobne do tego, które znałem z nadwarciańskiej wsi powiatu wieluńskiego oraz z poniemieckich chałupek witnickich zbudowanych z pruskiego muru: drewniane łóżka, skrzynie, szafy, komody i rzędy świętych obrazów na ścianie. Różnica tylko w tym, że obrazy tu są obramowane bielą pięknie haftowanych kultowych ręczników.
W tutejszej symbolice obrzędowej są one bardzo ważnym rekwizytem. Przy obrzędzie ślubnym w cerkwi pan młody stoi na ręczniku haftowanym dwubarwnie, a panna młoda ? wielobarwnie. Przy ceremoniale ślubu cywilnego urzędnik wkłada dokumenty zawarcia małżeńskiego związku na ręcznik rozłożony na rękach młodych. W cerkwiach prawosławnych i grekokatolickich wszystkie obrazy także są zdobione podobnymi bogato haftowanymi ręcznikami. Takie hafty zdobią też śnieżnobiałe chorągwie kościelne. Stwarza to w świątyni atmosferę domowej przytulności i ciepła.
Aniela Stojanowska woła mnie, byśmy razem udali się do dawnej zagrody pyrzańskiego organisty Tytusa Stojanowskiego. Tu także przyjmowani jesteśmy życzliwie. Z dumą pokazują nam obmurowany białą cegłą domek, schludnie utrzymane izdebki, tak samo jak w poprzedniej chacie umeblowane, czyste podwórze. Aniela Stojanowska prosi o jakiś drobiazg na pamiątkę z Kozaków. Córka gospodyni wręcza jej bukiet sztucznych tulipanów, i po chwili przynosi jeszcze tabliczki czekolady. A my, nie przewidując odwiedzin w domach, nic ze sobą nie zabraliśmy…Ktoś mnie ciągnie do dawnego domu Rudnickich z Witnicy. Tu miał swój gabinet żydowski dentysta Zwilling, który mieszkał u pewnego Ukraińca, a potem znaleziono go zamordowanego w jakimś dole za wsią. Teraz mieszka tu Stefania Tymeczko w rodzinie mieszanej Ukraińca z Polski i tutejszej Ukrainki. Spotykamy u niej Eugenię Stojanowską z Gorzowa naszą znajomą panią zapiewajło z autobusu,. Urządzono przyjęcie. Stół suto zastawiony, butelki z wiadomym trunkiem. Zapraszają nas do udziału w biesiadzie. Jest miło, serdecznie, gościnnie.
Wielu bało się wziąć udział w wyprawie na Kozaki. Tu walka z Ukraińcami toczyła się na śmierć i życie. Ci, którzy tu z Polski przybyli, także wplątani byli w krwawe rozprawy z nami. Różnie się więc mogło zdarzyć. Gdy nasz autokar pojawił się w Kozakach podobno z niepokojem podawano sobie od zagrody do zagrody ponurą wieść: ?Polacy wracają?.Okazało się jednak, że zdarzyło się coś bardzo pięknego. Domy, które powinny dzielić, bo zamieszkałe są przez obcych i niegdyś wrogich ludzi, dziś łączą. Tak samo jak te z Ziemi Lubuskiej, w których gościnnie podejmowani są niemieccy dawni ich gospodarze. Ukrainka z domu Jaśka Stojanowskiego powiedziała mi: ?Było zło między nami, minęło. Czas na zgodę”. Z Józefem Stojanowskim idziemy na teren dawnego obozu w niegdysiejszej kopalni, gdzie żyli i zginęli Żydzi. Janina Pączko mówiła mi później: A ja, głupia smarkula, poleciałam na górę, aby przyglądać się, jak Niemcy kazali rozebranym do naga Żydom wchodzić na pomost nad wykopanym dołem i ich rozstrzeliwali. Szukamy śladów zbiorowej mogiły. Dziś rośnie tu las. Po dość długich poszukiwaniach natrafiam na obniżenie powierzchni ziemi, która się zapadła, gdy ciała pomordowanych uległy rozkładowi. Ktoś wzniósł tu dwa małe kopczyki. Powiadają w Kozakach, że byli tu niedawno Żydzi z USA. Coś mierzyli. Podobno mają tu postawić jakiś pomnik. W Złoczowie widziałem ogrodzony masywnym, żeliwnym płotem teren cmentarza żydowskiego, z którego Niemcy wszystkie kamienne płyty zabrali na budowę drogi. Ma tu być też wzniesiony pomnik. Znowu witnicko-gorzowskie odniesienia:Tu Niemcy pozostawili cmentarze żydowskie w spokoju. Wstyd im było przed swoimi. Naszym rodakom nie było wstyd je zbezcześcić demolowaniem i kradzieżą płyt cmentarnych, a nawet zrobienia na ich terenie wysypiska nieczystości. Dobrze, że choć teraz odezwało się u niektórych uczucie zwykłej ludzkiej przyzwoitości. A z synagogą to w Złoczowie tak samo jak w Witnicy: i oni, i my po wojnie rozebraliśmy uratowane od pożogi wojennej żydowskie domy modlitwy.
Idziemy zwiedzać kościół wystawiony przed pierwszą światową wojną, staraniem biskupa wileńskiego ? wygnańca, księdza Karola Hryniewieckiego, tytularnego arcybiskupa, który tu w te strony zabłądził po powrocie z zesłania w Rosji. To jemu Stojanowscy, Pełechowie, Wilkowie i tylu innych zawdzięczają to, że nie zostali do końca zukrainizowani, że zachowali świadomość przynależności do narodu polskiego. Z wdzięczności nad jego mogiłą, a kazał się pochować tu, przy kościele na Kozakach, wmurowali mu stosowną tablicę. Taką samą potem wmurowali mu w kościele w Pyrzanach. Kościół, choć zamieniony na magazyn zbożowy i nawozów sztucznych, stoi. Tablicy też nikt nie ruszył, choć napisana we wrogim niegdyś polskim języku. Grób tylko rozkopano. Arcybiskup opowiadał, że carscy siepacze kolbami połamali mu żebra. Zrodził się stąd mit, że wstawiono mu złote. Cmentarne hieny szukały tego złota. Nasze witnickie hieny zadowalają się złotem z uzębienia niemieckich zwłok. Klucz do kościoła przyniósł Adam Karabin. Kilku obecnych mieszkańców Kozaków zabiega o to, aby otworzyć tu grekokatolicką cerkiew. To im przyjechaliśmy przekazać tajemnicę zakopanego dzwonu, aby go wydobyli i powiesili na dawne miejsce.
Nim jednak udamy się do zagrody w Zazulach, gdzie w sąsieku stodoły dzwon przed półwieczem został zakopany, idziemy jeszcze na cmentarz. Wszystkie polskie nagrobki stoją. Stepan Kozak -Ukrainiec tu urodzony, inżynier budowlany ze Złoczowa, który ma w Pyrzanach wielu krewnych i który już u nas w Gorzowskiem bywał, bardzo przez wszystkich nas lubiany za gotowość spieszenia z pomocą i gościnność, powiada nie bez szczypty satysfakcji: Widzicie? Wasze polskie nagrobki stoją. A wy niemieckie w Pyrzanach, Witnicy czy Białczu zrujnowaliście. Wasz kościół stoi, choć podniszczony, a jednak stoi. A w Pyrzanach toście niemiecki kościół rozebrali. Narzekacie, że Kozaki zaniedbane. Tak, prawda. Ale nie byłoby tak, gdyby nie było zakazu budowy nowych domów, bo wieś uznano za nieprzyszłościową. A u was w Pyrzanach zakazu takiego nie było, a ile nowych domów pobudowaliście? Jeden sołtys Stojanowski? Mówicie wciąż o Europie. Gdzie tu większa Europa? Milczymy, bo przygwożdżeni faktami, nie mamy argumentów..
Winniczek zarodowy i pęczek ziół
Potem wyprawa do zagrody w Zazuli. Wczoraj Stepan Kozak opowiadał, że gdy z kolegami w latach pięćdziesiątych pasał na górach krowy, patrzeli na dół i zastanawiali się, w której stodole zakopano dzwon. Wieś wiedziała więc, że został zakopany w stodole. W zagrodzie stodoły już nie ma. Została rozebrana, a na jej miejscu stoją szopy. Miał przyjechać Kazimierz Ferensowicz ze Złoczowa, pochodzący także z Kozaków, który podejmował nas wszystkich obiadem w niedzielę. Obiecał przywieźć saperski poszukiwacz min, przy pomocy którego dzwon miał być odszukany. Nie przyjechał. Pozostało więc Zbyszkowi Stojanowskiemu ze Złoczowa i gospodarzowi zagrody przekazać tajemnicę i poradzić: tu szukajcie. Tylko czy się uchował do naszych czasów? Czy aby już dużo wcześniej ktoś nie zdradził tajemnicy i dzwon dawno wykopano? Jeden z uczestników naszej wyprawy spiera się z sołtysem Stojanowskim, że dzwon, jak mu mówił jego ojciec, został zakopany u innego gospodarza. Jak jest naprawdę?
Wracamy do autokaru. Tu zebrała się już grupa ludzi odprowadzających naszych. Znalazła się harmoszka, rozpoczęły się tańce z przyśpiewkami. Ktoś przyniósł flaszkę. Szklanica przechodzi z rąk do rąk. Następuje żywiołowe zbratanie dawnych i obecnych mieszkańców wsi.
W drodze powrotnej Jańcio Stojanowski wiózł ze sobą ślimaka winniczka, aby pokrzyżować go z tymi mniejszymi z nadwarciańskich łąk w Białczyku. Janina Pączko wiezie uplecione wianki z macierzanki, z myślą, że zdąży je jeszcze w Witnicy na Matkę Boską Zielną poświęcić. Stanisław Mykietów w swym opuszczonym domu znalazł skarb: tam, gdzie powiesił przed ponad pół wiekiem obraz pamiątki z pierwszej komunii, tam go i zastał. Popłakałem się jak dziecko ? powiada. Aniela Stojanowska nazbierała torbę ziół, jakie nad Wartą nie rosną.
Niemki w Witnicy też szukają roślinek do swych nowomarchijskich ogródków zakładanych w Nadrenii czy Bawarii.
Po przyjeździe do Polski kupiłem po drodze nowy numer ?Polityki? z artykułem Barbary Pietkiewicz o zjeździe dawnych mieszkańców Lidy w swym białoruskim rodzinnym miasteczku. Umówili się z Żydami rozrzuconymi po świecie, że razem będą odbywali tu swe coroczne zjazdy. Autorka tak kończy swą relację z Lidy: / nagle zdejmuje mnie po raz pierwszy w życiu przerażenie, że mogłabym stąd wtedy nie wyjechać. Tak niewiele brakowało i zostałabym może Iriną Jarosławowną Tkaczuk, zatrzaśniętą do końca życia na tej mojej ziemi. Odnoszę wrażenie, że takiego samego zdania są członkowie naszej wyprawy do Kozaków.
To samo czuję, gdy często zdarza mi się obcować z Niemcami odwiedzającymi swą rodzinną Witnicę czy Gorzów i przyglądać się ich zachowaniu.
Pojechałem do Pyrzan sprawdzić, jak to w końcu jest z tymi dzwonami. Okazało się, że jeden jest bez żadnych znaków, na drugim jest data, a na trzecim obok daty i wizerunku o treści religijnej widnieje wytarty już mocno napis Podlipce. Dziś gdy w roku 2019 czytam ponownie ten tekst przed jego zmieszczeniem w sieci okazuje się że poprzestając na oględzinach z poziomu gleby odczytałem go wtedy niedokładnie, bowiem pełny napis brzmi: Karol Podlipce RP 1937. Był ufundowany przez arcybiskupa Karola Hryniewieckiego. (Dzwon prawdopodobnie ufundowali parafianie z Podlipiec, i nazwano go na cześć fundatora kościoła w tej wsi ? arcybiskupa Karola Hryniewieckiego, który zmarł w 1929 roku ? dop. BM). To przez moje lenistwo. Wystarczyło udać się do pobliskiego domu organisty i poprosić o drabinę.