Zbigniew Czarnuch, Opowieść o dwóch ziemiach mieszkańców Pyrzan (9). Holokaust – najkrwawsze dni Złoczowa / Akcja Burza

Zbieramy chętnych na wyjazd na Kozaki – by zobaczyć okolice opisane w książce. Na zgłoszenia czekamy do końca stycznia 2020 r.: Bogusław Mykietów: aka@mykietow.pl

Nota wydawnicza wersji internetowej: Zbigniew Czarnuch, Opowieść o dwóch ziemiach mieszkańców Pyrzan, www.archiwumkresowe.pl 2020, Podstawą tekstu jest wydanie pierwsze z roku 1991, które zostało przez autora przejrzane, poprawione i uzupełnione. Tekst – Zbigniew Czarnuch 2020, ilustracje oznaczone znakiem wodnym – www.archiwumkresowe.pl . Dopiski (dop.): Bogusław Mykietów – w treści: BM. Uprasza się przy cytowaniu fragmentów, o podanie źródła jak wyżej.

Po zakończeniu cyklu umieścimy na naszej stronie, w zakładce ZAZULE KOZAKI KOŁO ZŁOCZOWA, WOJEWÓDZTWO TARNOPOLSKIE całą treść publikacji w jednym pliku, by można było tekst pobrać i wydrukować.

Holokaust – najkrwawsze dni Złoczowa

Tuż przed wybuchem wojny w 1939 roku na kilkanaście tysięcy mieszkańców Złoczowa było 7800 Żydów, a w powiecie dalszych kilka tysięcy. W Kozakach mieszkały dwie rodziny: krawcowej i rolnika. W majątku Romańskiego w Łuce pracował mleczarz i dostawca, Szarf.

Gdy ziemie te znalazły się pod administracją radziecką, Żydzi o poglądach komunistycznych zaangażowali się czynnie po stronie nowego porządku, natomiast inteligencja żydowska o odmiennych zapatrywaniach podzieliła los inteligencji polskiej i ukraińskiej ginąc w czerwcu 1941 roku w murach złoczowskiego zamku. Życie pozostałej części Żydów toczyło się normalnym trybem. Dramat wszystkich reprezentantów tej narodowości zaczął się z chwilą wkroczenia tu Niemców w dniu 2 lipca 1941 roku. Zrozpaczone rodziny aresztowanych pobiegły szukać na zamek swych bliskich.

1941, lipiec. Oryginalna fotografia z 1941 roku – pomordowani przez NKWD więźniowie Zamku w Złoczowie. Zbiory Marii Pańczyszyn z Pyrzan.

Szybko rozeszła się wieść o zbrodni dokonanej przez NKWD. Niemcy zagnali Żydów do odkopywania zbiorowej mogiły. Gdy wykopane zwłoki ułożono na przyległym terenie, mieszkańców miasta ogarnęła żądza zemsty (pogrom, nie był żywiołowym mordem, ale został zaplanowany przez Ukraińców – mówią o tym relacje ocalonych opublikowane w: Sz. Mayer, Der Untergang fun Zloczów, Monachium 1947, – dop. BM). Za winowajców uznano Żydów.

Nastało piekło. Rozszalały tłum rzucił się na żydowskie sklepy, warsztaty i mieszkania, wywlekając z nich kobiety, starców, dzieci. Każdego kto się w nich znajdował i każdego kto z wyglądy przypominał Żyda. Tłuszcza ogarnięta szałem mordu drągami, szpadlami, widłami, siekierami, czym kto mógł, co znalazł pod ręką, tłukła, mordowała, dobijała jeszcze żyjących. Z okolicznych wsi pospieszyły na pomoc grupy banderowców, by uczestniczyć w pogromie pod hasłem Bij Żydów na chwałę Ukrainy. Jeden z mieszkańców Trościańca Małego, banderowiec, chwalił się potem, że jednego dnia osobiście zabił 36 Żydów. Zwłoki pomordowanych zwieziono na zamek i układano warstwami na dziedzińcu.

Pogrom złoczowski w pierwszych dniach lipca pochłonął około pięciu tysięcy Żydów (bliższa prawdy jest liczba 3500 zamordowanych – dop. BM). Według relacji, znajdujących się w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, krew spływała z dziedzińca zamkowego ku miastu strumieniami. Chaim Schops, Żyd z Sasowa podaje, że organizatorem i przywódcą tego pogromu był ksiądz Trzeciak, dziekan złoczowskiego kościoła unickiego.

Wkrótce potem raz jeszcze Ukraińcy zorganizowali pogrom z okazji tak zwanych Dni Petlury. Był to odwet za zabicie przez żydowskiego zamachowca w 1926 roku, w Paryżu, przywódcy ukraińskiego, Semena Petlury. (Motywem zabójstwa Petlury był odwet za pogromy Żydów organizowane przez niego po pierwszej wojnie). Zginęły kolejne setki złoczowskich Żydów. Pogromy te odbywały się przy poparciu i udziale Niemców.

Pod koniec roku 1941 zjawił się w Złoczowie hitlerowiec o nazwisku Warzog. Przeszedł on do historii ziemi złoczowskiej jako sprawca najkrwawszych dni Złoczowa. Jak przystało na Niemca, planowo i metodycznie przystąpił w szybkim tempie do „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, jak to formułowali ideolodzy faszyzmu. Służyć temu miały zakładane przez niego obozy pracy, getto, systematyczne łapanki i wywózka do obozu zagłady w Bełżcu.

Obozy pracy powstały w 1942 roku w Złoczowie, Zborowie, Płuhowie, Zarwanicy, Lackiem, Sasowie, Jachtorowie i Kozakach. Liczyły one od kilkuset do dwu tysięcy więźniów. Obóz w Kozakach zorganizowany był na terenie kopalni, otoczony drutem kolczastym i płotem. W dwu barakach zbudowanych na ten cel zamieszkało kilkuset Żydów. Więźniowie pracowali w kamieniołomie oraz przy budowie kolejki wąskotorowej z kopalni do Zarwanicy.

1945, około, Kozaki Zazule, kopalnia. Na lewo, za polem fotografii był żydowski obóz. Zbiory Marii Pańczyszyn z Pyrzan.

Równolegle do obozów pracy przymusowej Warzog organizował tak zwane „akcje żydowskie”. Polegały one na wypędzaniu całych rodzin na tutejszą stację kolejową do podstawionych wagonów towarowych, którymi wywożeni byli Żydzi do obozu zagłady w Bełżcu. Po kilku takich akcjach Warzog założył w Złoczowie getto. Ogrodzono drutami dwie ulice i stłoczono tam 7 do 9 tysięcy Żydów miejscowych i z najbliższych okolic oraz uciekinierów z Niemiec i Austrii, którzy schronili się w Czechosłowacji i na Węgrzech.

Żyd z Łuki, Szarf, wraz z żoną, córką i dwoma synami znalazł się w getcie w Płuhowie. Któregoś dnia zjawiła się tam konspiracyjnie jego matka, członek partyzanckiego oddziału, i namówiła go do ucieczki wraz z synem. Tak się stało. Latem 1944 roku Szarf pojawił się w Łuce jako żołnierz Armii Czerwonej. Po wojnie będzie utrzymywał listowne kontakty ze znajomymi z Pyrzan.

Postrachem okolicznych gett była tak zwana Rollbrygada. Co pewien czas podjeżdżała pod druty kolumna samochodów zabierająca chorych, osłabionych, starców. Getto tutejsze miało charakter wytwórczy, więc potrzebni tu byli tylko ludzie zdrowi. Ciężarówki wywoziły ofiary do Bełżca.

Stłoczenie tysięcy ludzi na małej przestrzeni, brak wody i wyżywienia powodował, że umierali oni setkami. Latem 1942 roku przystąpiono do likwidacji złoczowskiego getta. Do września wywieziono do obozu w Bełżcu około 2000 ludzi. Potem nastąpiły masowe egzekucje w jelechowickim lesie pod Złoczowem. W listopadzie Warzog zgłosił władzom fakt dokonania likwidacji getta w Złoczowie. Świadkowie tych wydarzeń opowiadają o granatach wrzucanych do piwnic i schronów znajdujących się na terenie getta. Rozszarpywane szczątki ludzkich ciał wylatywały w powietrze ku radości niemieckich i ukraińskich policjantów i żołnierzy.

Wkrótce jednak zaistniała potrzeba zorganizowania w Złoczowie tak zwanego getta wtórnego. Wyłapywani po lasach i polach oraz ukrywający się dotąd w zagrodach wiejskich Żydzi ponownie zaludniali otoczony drutem teren przy ulicy Lwowskiej. Spotkał ich ten sam los. W kwietniu 1943 roku Warzog zgodnie z prawdą mógł zawiadomić swe władze: w Złoczowie Żydów już nie ma. Stary ośrodek ruchu chasydzkiego przestał istnieć.

W Złoczowie obok getta istniał także obóz pracy przymusowej. Komendantem był Semmer. Według jednej z relacji, znajdujących się w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego, Semmer wyróżniał się życzliwym stosunkiem do Żydów. Stać go było nawet na to, by osobiście przynieść do obozu trzyletnie dziecko z getta, aby matka mogła ukoić tęsknotę za swym synkiem. Taką samą postawą cechował się właściciel folwarku, folksdojcz Hornung, zatrudniający Żydów z tego obozu. Pośredniczył nawet w zakupie broni dla grupy organizującej ruch oporu w obozie.

Po likwidacji getta w Złoczowie Warzog mógł przystąpić do likwidacji obozów pracy przymusowej Żydów. Spieszył się, gdyż w Olesku partyzanci opanowali obóz wyzwalając więźniów. Gdy przybył do Sasowa, aby osobiście dopilnować egzekucji, kilkudziesięciu Żydów rzuciło się na druty przerywając ogrodzenie i uciekło w lasy wierchobuskie i pieniackie, gdzie utworzyli 30-osobowy oddział partyzancki. Według relacji jego członka, Amersbacha Feiwla, wsie Huta Pieniacka i Huta Wierchobuska zostały wymordowane i spalone za karę, że ludność tych miejscowości udzielała pomocy żydowskim partyzantom. Członkowie tego oddziału doczekali wyzwolenia latem 1944 roku.

Z obozu w Złoczowie, którego komendantem był wspomniany Semmer, udało się zbiec grupie więźniów, którzy weszli w skład oddziału partyzanckiego Chryczowa.

W obozie w Lackiem komendantem był pewien podporucznik. Leon Ciemniewski, administrator pobliskiego majątku – pisze o nim w swym pamiętniku: Bardzo przystojny, o miłej, prawie dziecięcej twarzy. Była z nim jego żona, młoda Niemka z małym, może trzyletnim synkiem, którego uwielbiał. Stale nosił go na rękach, nawet wtedy, kiedy obchodził obóz. Strzelał wtedy drugą ręką swym podopiecznym Żydom prosto w oko lewe czy prawe, gdyż strzelcem był niepospolitym i nie chybił nigdy. Pani porucznikowa zawsze asystowała mężowi, gdy ten urządzał sobie zabawy z Żydami w swej kancelarii, do której służyła nahajka, zęby tresowanego psa i rewolwer.

W Kozakach komendantami obozu byli Helebrandt (Hildebrandt?), a po nim Scheffer. Głodowe porcje i złe warunki higieniczne powodowały, że więźniowie w drodze do lub z pracy padali ze zmęczenia. Byli wtedy dobijani strzałami przez pilnujących ich strażników ukraińskich.

1942, około, Kozaki? Budowa nasypu dla kolejki wąskotorowej obsługującej kopalnię na Kozakach? Zbiory Marii Pańczyszyn z Pyrzan.

U jednego z gospodarzy Kozaków za zgodą Niemców mieszkał dentysta z rodziną, bogaty Żyd o nazwisku Zwilling. Gospodarzem tym był Ukrainiec, pełniący funkcję burmistrza w Kozakach. Po likwidacji obozu ukrywał on Zwillingów przez pewien czas, a potem ich zwłoki znaleziono w pobliskim wąwozie. (B. Barnaś zauważyła, że w 1939 roku w Złoczowie praktykował dentysta Józef Zwerdling – może o niego chodzi? dop. BM)

Gdy nadszedł czas likwidacji obozu w Kozakach, przyprowadzono tu grupy Żydów z okolicznych folwarków, a także z obozu w Zarwanicy. Razem około 500 – 600 ludzi. Obóz otoczyła ukraińska żandarmeria i uzbrojeni Niemcy. W wąwozie kazano więźniom wykopać długą mogiłę, przez którą przerzucono kładkę. Polecono im następnie rozebrać się do naga i wchodzić grupami na pomost. Seria karabinu maszynowego zmiatała ich w dół. Jeden ze skazanych zaczął uciekać w kierunku biura, co zdezorientowało oprawców i uratowało mu na jakiś czas życie. Pochodził z Kozaków, ukrywał się przez jakiś czas w okolicznych lasach. Ślad po nim później zaginął. W beczce, wśród łachmanów schowała się Fajga, także z Kozaków. Błagała by zachowano jej życie. Obiecała złoto. Pozwolono jej przynieść okup, potem zamordowano.

Kaci przysypali dół ziemią, która ruszała się pod naporem konwulsyjnych drgań konających ludzi. Następnego dnia trzeba było kolejną warstwą przykryć krwawy odcień ziemi na mogile. Pozostałe po obozie baraki z polecenia kedywu zostały spalone aby nie służyły Niemcom jako więzienie dla kolejnych ofiar.

Mieszkańcy Kozaków z niechęcią wspominają lata holocaustu. Bo cóż tu opowiadać, gdy było się świadkiem takich zbrodni, będąc zarazem samemu w śmiertelnym zagrożeniu. Zwłaszcza gdy przez pokolenia słyszeli, że Żydzi to naród wyklęty przez Boga?

Rok 1943 zakończył wielowiekową obecność na tych ziemiach narodu, który dał kiedyś światu chrześcijaństwo. Jego zagłady dokonali ludzie wychowani w kulturze europejskiej. Jednym z jej trzech filarów jest wiara w tego samego Boga, o którym nauczają zarówno pastorzy i popi, jak księża i rabini.

Co może ochronić człowieka przed człowiekiem?

AKCJA „BURZA”

W planach dowództwa Armii Krajowej przewidywano włączenie się pułków akowskich do rozprawy z hitlerowskimi Niemcami w momencie przesuwania się linii frontu w okolice danego obszaru konspiracji wojskowej. Generał Tadeusz Komorowski wydał instrukcję polecającą, aby władze polskiego podziemnego państwa wobec wkraczającej na ziemie nasze Armii Czerwonej występowały w roli gospodarza. Tytułem do tej przewidywanej praktyki miał być udział akowskich oddziałów we wspólnych z Armią Czerwoną walkach z Niemcami. Obok tego, w warunkach Galicji Wschodniej, chodziło także o to, aby nie dopuścić do zdarzeń znanych z 1918 roku, które zaowocowały walkami z oddziałami ukraińskimi o Lwów. „Burza” miała między innymi uprzedzić ewentualne wystąpienie Ukraińskiej Powstańczej Armii.

23 lipca 1944 roku rozpoczęła się bitwa o Lwów. Do walczących wojsk I Frontu Ukraińskiego dołączył 3-tysięczny oddział wojsk Armii Krajowej. O ich walkach radzieckie gazety frontowe wyrażały się bardzo pochlebnie. Z uznaniem także spotykali się ze strony radzieckich dowódców.

W ślad za regularnym wojskiem dotarły jednak wkrótce jednostki NKWD. I wtedy miało się stać to, co zdarzyło się w Wilnie. Dowódca AK, pułkownik W. Filipkowski, po rozmowach w sztabie gen. Koniewa 23 VII 1944 r. udał się w gronie kilku innych oficerów dowództwa obszaru do Żytomierza na pertraktacje z oficerami I Armii Wojska Polskiego. Po kilku dniach zostali zaaresztowani. Ten sam los spotkał innych oficerów we Lwowie, a żołnierze akowscy zostali rozbrojeni i internowani.

Dokonało tego NKWD, które prowadziło swą działalność na mocy porozumienia zawartego w dniu 26 lipca tegoż roku z Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego, przewidującego działalność radzieckich władz bezpieczeństwa na całym obszarze zaplecza frontu. W ten sposób wywiezionych zostało w głąb ZSRR do obozów wielu dowódców sztabów i oddziałów Armii Krajowej.

Z akcją „Burza” na terenie złoczowskim są pewne kłopoty. W opracowaniu Kisielewskiego nic o tym się nie mówi. Węgierski pisze, jak to oddziały 52 pułku piechoty Armii Krajowej pod dowództwem porucznika Lipy ,,Wichury” zdobywszy dwa czołgi we wsiach Woroniaki i Biały Kamień, opanowały stację Złoczów, biorąc do niewoli żołnierzy niemieckich. Współdziałając z wojskami radzieckimi brały udział w walkach do 22 lipca, ale w końcu rozbrojone, do Lwowa nie dotarły.

Z kolei Juchniewicz – jak to już wiemy – podaje, że w walkach o Złoczów brał udział oddział partyzancki Kundiusa. A żeby to wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane, ci z Kozaczan, którzy byli w tym czasie we wsi, nic nie wiedzą o jakichkolwiek walkach partyzantów o Złoczów.

Zatem jak było, stwierdzić w świetle przytoczonych relacji jest nader trudno. Kisielewski pisze, że obwód złoczowski AK ujawnił się władzom radzieckim 21 lipca 1944 roku. Tydzień później rozkazem władz zwierzchnich AK obwód Grunwald został rozwiązany. Jego członkowie w części wstąpili do Wojska Polskiego, w części zostali wcieleni do formacji zwanej Istriebitielnyje Bataliony (radziecki odpowiednik Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, działały w strukturach NKWD). Niektórzy nie pogodzili się z rozwiązaniem AK i postanowili działać w konspiracji dalej.

W Kozakach pozostałym tu członkom zbrojnego podziemia grunt zaczynał palić się pod stopami. Dotarły wieści o aresztowaniach akowców. Być może teraz, wobec zagrożenia aresztowaniami, pragnąc ratować siebie i innych, kierownicy grupy postanawiają szukać ratunku w zaświadczeniach, powołując się na kontakty z radziecką partyzantką. Miał po nie jeździć aż do Kijowa jeden z członków plutonu dywersyjnego. Pozostali zaświadczenia otrzymują na miejscu, w Złoczowie. Kundiusowi także grozi śmiertelne niebezpieczeństwo: mógł zostać posądzony o dezercję. Pojawił się więc na złoczowskim posterunku NKWD i wydaje zaświadczenia wszystkim zagrożonym, z którymi się kontaktował. I tu być może jest początek owego zamieszania w relacjach, z których wynika, że Lipa, Chrzan i Friedel są jego podkomendnymi; początek legendy Kundiusa.

Wkrótce Tadeusz Friedel został zatrzymany przez NKWD i przesłuchany. Wrócił z sińcami i decyzją: trzeba uciekać! Wraz z nim postanowienie takie podjął Władysław Zadeberny, Józef Sobotkiewicz i inni. Dołączył się do tej grupy Józef Chrzan ze Złoczowa. Umówili się, że w określonym czasie spotkają się we Lwowie, aby ustalić dalszy plan działania. Friedel decyduje się na zarekwirowanie w kasie kopalni kwoty 145 tysięcy rubli przewidzianych na wypłatę dla pracowników i z nią wyrusza z kolegami w nieznane. Fakt kradzieży tych pieniędzy kierownik kopalni skwitował gorzką refleksją: ,,I kogoż to tu robić kasjerem: Rosjanin – przepije, Ukrainiec – wywiezie do lasu swoim partyzantom, Polak – ukradnie”. W świadomości sprawców zaboru pieniędzy nie była to kradzież, lecz działanie na szkodę okupanta.

Uciekinierzy w małych grupach zniknęli z ziemi złoczowskiej i jej okolicach. Friedel z Zadebernym ukrywali się przez jakiś czas w okolicy Buczacza i Czortkowa. W ustalonym terminie spotkali się z pozostałymi członkami grupy we Lwowie, gdzie postanowili wstąpić do powstającej właśnie nowej organizacji podziemnej, skupiającej część byłych akowców. Organizacja nazywała się Wolność i Niezawisłość (WiN). Była to najliczniejsza organizacja podziemna z grupy zbrojnej opozycji, występująca przeciw kształtowi Polski budowanemu przez partie robotnicze.

1939, 27-29 maj, Buczacz. Zjazd koleżeński Polaków byłych wychowanków gimnazjum z lat 1902-1914. Kościół z roku 1765. Ratusz z XVIII w. Ruiny zamku z XVI wieku. Sokół. Lipa Sobieskiego. Gimnazjum. Cerkiew Bazylianów z XVIII w. Most kolejowy. Na odwrocie podpisy – z czytelnych: Łoziński Stanisław, ks. M. Olejarz, ks. F. Tustanowski (Tustanowski Franciszek, 1892-1963). Foto Art, Lwów ul. Fredry 6. Zbiory Michała Urzędowskiego z Trzemeszna Lubuskiego.

WiN współdziałała politycznie z Polskim Stronnictwem Ludowym Stanisława Mikołajczyka. Grupa Chrzana i Friedla po krótkim pobycie we Lwowie wyjechała na ziemie zachodnie. Ugrupowanie Wolność i Niezawisłość przestało istnieć w 1947 roku. Jego członkowie po amnestii włączyli się w pracę przy odbudowie kraju. Wielu jednak było represjonowanych. Tych represji obawiał się Friedel, który postanowił się nie ujawniać. Do roku 1960 pod zmienianymi nazwiskami ukrywał się w Krakowie, Wałbrzychu, Zabrzu, Wałczu, wszędzie tam, gdzie pracował, „rekwirując” kolejne sumy w kasach socjalistycznych przedsiębiorstw. W roku 1960 zjawił się w Pyrzanach, w zagrodzie Pełecha, usytuowanej na skraju wsi nad łąkami. Ale to już jest inna historia, z którą się zapoznamy w dalszej części naszej opowieści o dwu ziemiach mieszkańców Pyrzan.

Jutro kolejna część: Za drugich sowietów / Na zachód w nieznane