Zbieramy chętnych na wyjazd na Kozaki – by zobaczyć okolice opisane w książce. Na zgłoszenia czekamy do końca stycznia 2020 r.: Bogusław Mykietów: aka@mykietow.pl
Nota wydawnicza wersji internetowej: Zbigniew Czarnuch,Opowieść o dwóch ziemiach mieszkańców Pyrzan, www.archiwumkresowe.pl 2020, Podstawą tekstu jest wydanie pierwsze z roku 1991, które zostało przez autora przejrzane, poprawione i uzupełnione. Tekst – Zbigniew Czarnuch 2020, ilustracje oznaczone znakiem wodnym – www.archiwumkresowe.pl . Dopiski (dop.): Bogusław Mykietów – w treści: BM. Uprasza się przy cytowaniu fragmentów, o podanie źródła jak wyżej.
Po zakończeniu cyklu umieścimy na naszej stronie, w zakładce ZAZULE KOZAKI KOŁO ZŁOCZOWA, WOJEWÓDZTWO TARNOPOLSKIE całą treść publikacji w jednym pliku, by można było tekst pobrać i wydrukować.
WALKA UKRAIŃCÓW O NIEPODLEGŁOŚĆ
Wkroczenie Wehrmachtu ożywiło nadzieje Ukraińców na uzyskanie niepodległości. Wojska niemieckie witane był przez działaczy niepodległościowych z radością. Do Galicji Wschodniej przybyli przywódcy ruchu narodowego z Andriejem Melnykiem reprezentującym Organizację Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), Stiepanem Banderą jako głównodowodzącym Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) oraz profesorem Włodymyrem Kubijowyczem z Ukraińskiego Centralnego Komitetu (UCK), którzy proklamowali utworzenie Samostijnoji Ukrainy z Jarosławem Stecko na czele. Była to jednak inicjatywa nie uzgodniona z Berlinem. 11 sierpnia 1941 roku rząd ten rozwiązano, a jego członków aresztowano.
Fakt ten nie odebrał jednak Ukraińcom nadziei na uzyskanie niepodległości. OUN i UPA działały w podziemiu stwarzając śmiertelne etniczne zagrożenie dla Żydów, Polaków jak i dla internacjonalistyczne zorientowanych komunistów. Walka prowadzona była metodami bezwzględnymi, z okrucieństwem trudnym do zrozumienia. Za hasło polityczne posłużył werset biblijny, mówiący o oddzieleniu kąkolu od ziarna, co interpretowano jako zadanie usunięcia z tego terytorium ludzi obcej narodowości wszystkimi dostępnymi metodami. Mordy skrytobójcze, walka uzbrojonych oddziałów, pogromy, akty dywersji, podpalanie, grabież były powszechne.
Grozę pogłębiał charakter tego ruchu, który miał w sobie cechy ludowej rewolty, przypominającej rzeź galicyjską okresu Wiosny Ludów, spotęgowanej sprawną organizacją oddziałów Ukraińskiej Powstańczej Armii (w roku 1944 liczyła ona około trzydziestu tysięcy żołnierzy) oraz wsparciem kościoła unickiego. Niektórzy duchowni tego wyznania reprezentowali na terenie ziemi złoczowskiej osobliwą syntezę kapelana z oficerem ideologiczno-politycznym. Byli oni organizatorami akcji, które dla nas Polaków są przykładem zbrodni, zaś dla Ukraińców mogą być przykładem bezgranicznego poświęcenia się w służbie ojczyźnie, walce o jej niepodległość.
Przywódcą duchowym grekokatolików (unitów) był ksiądz metropolita lwowski, hrabia Andrzej Szeptycki, który w wieku 30 lat postanowił zrezygnować z przynależności do narodu polskiego „powracając do swego narodu i wiary ojców”. Jako głowa kościoła unickiego robił wszystko, aby wspierać duchowo i także politycznie dążenia Ukraińców do niepodległości. Gdy nie spełniły się nadzieje pokładane w cesarzu Austrii, 10 września 1914 roku napisał list do cara Rosji: Opatrzność Boska składa w ręce Wasze losy i szczęście Halickiego Ruskiego Narodu. O obliczu grozę wywołujących rzezi dokonywanych przez członków jego kościoła w okresie drugiej wojny pisze w liście pasterskim z sierpnia 1943 roku: Byliśmy świadkami nawet strasznych morderstw dokonywanych przez ludzi młodych, może nawet w dobrych zamiarach, ale ze zgubnymi następstwami dla narodu. Jak wielu kapłanów i wiernych kościoła katolickiego stanął przed wielkim dylematem ludzi ostatnich dwóch stuleci: miłować bliźnich zgodnie z dekalogiem i treścią Ojcze nasz, czy miłować ojczyznę tak, jak nawoływał Adam Mickiewicz: Zemsta, zemsta, zemsta na wroga, z Bogiem i choćby mimo Boga.
W Watykanie w dniu 5 grudnia 1958 roku odbyła się uroczystość otwarcia procesu beatyfikacyjnego z zamiarem wyniesienia księdza A. Szeptyckiego na ołtarze kościoła katolickiego. Kościołom potrzebni są święci. Kościół ukraiński potrzebuje męczennika walki o niepodległość Ukrainy. W obliczu dramatu wojen i narodowych waśni kapłani skłóconych stron nie od dziś błogosławią hufce idące na wzajemną rzeź. Każda ze stron powołuje się na boże błogosławieństwo. Trudne jest to wszystko do zrozumienia i nie wiadomo, gdzie kończy się ofiara złożona na ołtarzu ojczyzny, a zaczyna się morderstwo.
Pisał przed stu pięćdziesięciu laty Leon Rzewuski: Nic okropniejszego, jak dwie narodowości w walce ze sobą zostające; tutaj giną zasady ludzkości i sprawiedliwości, a rozpoczyna się ślepa walka bez celu i rezultatu. Jerzy Węgierski, autor wspomnianej poprzednio książki o lwowskim AK, komendant rejonu Armii Krajowej Winniki, tak kończy wstęp do tej pracy: Dziś wiemy, że naszą powinnością jest przebaczyć tzw. zachodnim Ukraińcom, z których rekrutowała się UPA, tak jak przebaczamy Niemcom. Właśnie, chyba to jest jedyna płaszczyzna, na której winniśmy dramat tamtych lat rozpatrywać, płaszczyzna stworzona przez słynne słowa biskupów polskich skierowane do biskupów niemieckich: Przebaczamy i prosimy o przebaczenie.
W tamtych strasznych latach wojny ziemia złoczowska przeżywała spustoszenie i płynęła rzeka krwi. W Rudzie Kołtowskiej jesienią 1942 roku 300-osobowy oddział UPA stacza bitwę z oddziałami samoobrony i AK przy łunach podpalonej wsi. Rok później Huta Pieniacka kilka razy przechodzi z rąk do rąk, gdy półtysięczny oddział partyzantów ukraińskich zaatakował wieś bronioną przez AK i jednostki samoobrony (zagłady mieszkańców tej wsi dokonały 28.02.1944 roku jednostki ukraińskiego 4 Pułku Policyjnego SS pod niemieckim dowództwem, jednostki UPA i nacjonaliści ukraińscy z okolicy – dop. BM). Wyprawa UPA do Kruhowa zakończyła się wymordowaniem wielu polskich rodzin. Coraz to ktoś przynosił straszne wieści o pojedynczych zabójstwach podpaleniach. Grozę istniejącej sytuacji powiększał fakt, że Niemcy zatrudniali Ukraińców w charakterze policjantów, oraz to, że w okolicy znajdowały się kwatery dywizji SS Galizien zwanej z ukraińska Hałyczyną, składającej się z żołnierzy narodowości ukraińskiej.
SAMOOBRONA WSI KOZAKI
Początki konspiracyjnej działalności w Kozakach związane są z okresem szczególnego zagrożenia, jakie pojawiło się tu wraz z wkroczeniem Niemców i towarzyszącym mu ogłoszeniem przez polityków ukraińskich niepodległości Ukrainy. Czynnikiem sprzyjającym pomyślności działań w tym zakresie był fakt przejęcia przez Niemców kopalni i wznowienia wydobycia węgla. Organizatorami zbrojnego podziemia we wsi byli przybysze, grupa inteligencji, która znalazła się tu w wyniku ucieczki przed Niemcami. Zatrudnieni w zarządzie kopalni byli: inżynier Wacław Gostyński, Tadeusz Friedel, Wacław Czachórski, Józef Synowiec, Perski, Borecki, Waleczko, Piotr Szafraniec, Trzaskalik, Paweł Nocuń Pol i związani z nimi Kazimierz Romański i Paweł Wilk. Stali się zakonspirowaną grupą kierującą samoobroną (faktycznym zakonspirowanym dowódcą był Otmar Strokosz, występujący wówczas pod nazwiskiem Przybyła – dop. BM).
Konspiracyjne warunki tych działań i upływ czasu uniemożliwiają dokładne odtworzenie pracy tej grupy. Wszyscy informatorzy są jednak zgodnego zdania, że szarą eminencją tych poczynań był inżynier Gostyński, a półjawnym organizatorem wielu przedsięwzięć był Tadeusz Friedel. Grupa miała powiązania ze złoczowskim obwodem Armii Krajowej, który dużo wysiłku wkładał w pomoc w organizowaniu samoobrony wsi, a także z innymi formacjami partyzanckimi, w tym z partyzantką radziecką. Specyfika Kozaków jako wsi otoczonej lasami, a także wsi górniczej sprawiała, że współpracowały w samoobronie utworzone przez Niemców dwie organizacje paramilitarne, do których mogli należeć także Polacy: Selbschutz – straż ochrony kopalni i Forstschutz – straż ochrony lasu. Obie dysponowały bronią palną.
Działalność organizatorska samoobrony zaczęła się od gromadzenia broni. Okolicznością sprzyjającą był fakt pozostawienia pod Złoczowem przez wycofujące się wojska radzieckie wielkich magazynów broni, skąd akowcy złoczowscy zaopatrywali się w militaria. Inżynier Gostyński i Przybyła zorganizowali wyprawę, w wyniku której kilka wozów karabinów, granatów i różnej amunicji znalazło się w stodołach Kozaków. Broń myśliwską tutejsi chłopi mieli od dawna. Wspomina o tym Pająk w opowieści o Pełechu. Sporo karabinów pozostało po wojsku polskim od września 1939 roku. Organizowano także akcje wymontowywania karabinów maszynowych z rozbitych czołgów radzieckich, w czym pomagał mechanik kopalni, Czech z pochodzenia o nazwisku Wawra. Istniejący tu pluton dywersyjny AK organizował wyprawy na przejeżdżające samochody wojsk niemieckich w celu zdobycia broni. Zdarzały się także wyprawy dokonywane na własną rękę przez niecierpliwych młodzieńców, pragnących koniecznie dysponować własną bronią. Tak było w przypadku Władysława i Józefa Stojanowskich, którzy wykradli z samochodu wojskowego podczas jarmarku w Złoczowie kilka karabinów, tak było z Józefem Jurcanem, który z kolegą wybrał się na szosę w celu zdobycia pistoletu, i Janem Pełechem, który wbrew poleceniu dowódcy zaczął handlować bronią z rzekomymi partyzantami radzieckimi, którzy okazali się reprezentantami władz niemieckich, co okupił pobytem w obozie pracy (autor myli fakty – Jan Pełech trafił do obozu Gross Rosen po tym jak został wzięty do niewoli po rozbiciu oddziału Kowpaka, w którym służył jako przewodnik – dop. BM).
Ekspertem wojskowym organizacji samoobrony był Bolesław Rzeszutko. Duchem, ożywiającym inicjatywą, zapałem, młodzieńczą fantazją i rozmachem, był Tadeusz Friedel.
W świetle relacji moich informatorów zamieszkałych nad Warta i Odrą organizacja działań w ramach samoobrony przedstawiała się następująco.
Na obrzeżach wsi i w zagrodach rozrzuconych na grzbietach wzniesień i przy wylotach dróg i ścieżek rozmieszczono około 12 posterunków obserwacyjnych. Były to miejsca zaopatrzone w metalowe przedmioty, takie jak kawałki szyn i tym podobne, które spełniały rolę dzwonów alarmowych na wypadek niebezpieczeństwa. Wyznaczeni wartownicy pełnili tu straż od zmierzchu do świtu. Byli wyposażeni w broń palną.
W domu ludowym oraz jeszcze jednym budynku zlokalizowanym centralnie dyżurowali członkowie szóstek odwodowych, które na wypadek alarmu miały obowiązek spieszenia z pomocą i organizowania obrony. Tu ustalano hasła dla strażników. Do członków szóstek należał także obowiązek kontrolowania posterunków obserwacyjnych. W miarę rozwijania pracy podziemnej członkowie szóstek stawali się członkami plutonu dywersyjnego.
Taka organizacja służby samoobrony nie przez wszystkich mieszkańców odbierana była jako gwarancja bezpieczeństwa. W niektórych zagrodach, zwłaszcza tych położonych w odosobnieniu, wśród lasów, gospodarze zabezpieczali się wydrążaniem podziemnych korytarzy łączących izbę z sadem czy stodołą. Obawa niekiedy była tak wielka, że gdy stawało się ciepło na dworze, rodziny nocowały w polu, wśród zbóż.
Jak już wiemy, pobliskie wsie zamieszkane były przez Ukraińców. Wielu z nich było banderowcami, zwolennikami walki o niepodległość przy pomocy terroru skierowanego przeciw ludności polskiej. Największe zagrożenie stwarzały oddziały Hałyczyny kwaterujące w pobliskim Strutyniu.
Którejś nocy, późną jesienią 1943 roku, dowództwo samoobrony zostało powiadomione, że w domu na skraju wsi znajduje się dwóch Niemców. Wysłano tam oddział Forstschutzu, czyli straży leśnej stacjonującej w Kozakach. Doszło do strzelaniny, w wyniku której zginął jeden ze strażników, Polak ze Złoczowa, Leon Staszkiewicz. Niemcom udało się zbiec. Przypuszczano, że był to zwiad Hałyczyny, spodziewano się więc najgorszego. Istotnie, po kilku godzinach wieś została otoczona wojskami stacjonującymi w Strutyniu. (Obrona Kozaków miała miejsce 16.03.1944 roku, wtedy zginął L. Staszkiewicz – dop. BM).
W tym miejscu zaczyna się opis zdarzeń, które wywarły tak wielkie wrażenie na mieszkańcach, że powstało w wyniku wielu relacji kilka ich wersji. Jedna z nich głosi, jak to przerwane połączenie telefoniczne ze Złoczowem zmusiło inżyniera Gostyńskiego do konnej jazdy do komendanta wojennego Złoczowa Sawicza, aby poprosić o posiłki. Jadący na spienionym koniu inżynier spotkał wracającego do wsi proboszcza Kralla: Proszę nie iść do wsi – błagał księdza – Hałyczyna otoczyła Kozaki. W odpowiedzi miał usłyszeć: Tym bardziej muszę wracać, aby nie zostawić ich w takiej chwili. Po pewnym czasie drogą od Złoczowa przybyło do Kozaków kilka samochodów z oddziałami Wehrmachtu, które ochroniły wieś przed banderowcami w SS-mańskich mundurach.
Wspomniany komendant wojenny Złoczowa, Sawicz w opowieściach z tamtych lat występuje jako ucieleśnienie kapitana Klossa z serialu Stawka większa niż życie. Ponoć był Polakiem w służbie Wehrmachtu, który chronił swoich, co miał okupić rozstrzelaniem dokonanym przez Niemców, gdy to odkryli. Uratowanie Kozaków przed pogromem przez przysłanie posiłków miało być także tego przykładem. Kim był Sawicz naprawdę, trudno dziś dociec. Wielu potwierdza fakt żywych kontaktów inżyniera Gostyńskiego z Sawiczem. Nie wiemy tylko, czy wynikało to z faktu, że komendant wojenny miał za zadanie chronić spokojną pracę kopalni, czy też z sympatii do ludności polskiej Kozaków. Jedno jest pewne: Niemcy uratowali Polaków przed pogromem ze strony Ukraińców, wcielonych do niemieckiej dywizji SS.
W działalność samoobrony włączała się prawie cała młodzież męska i wielu starszych gospodarzy, choć byli i tacy, którzy nie chcieli mieć z bronią nic wspólnego. Później zaangażowały się w walkę o przetrwanie także dziewczyny przeszkolone w Wojskowej Służbie Kobiet.
Wśród szczególnie, zaangażowanych w samoobronę byli: Emil, Józef i trzech Władysławów Stojanowskich (synów Stanisława, i Józefa), Jan i Józef Pełechowie, Paweł i Antoni Wilkowie, Jan i Michał Wydrowie, Andrzej i Józef Krutnikowie, Władysław Zadeberny, Karol Banek, Józef Pańczyszyn, Józef Jurcan, Józef Lesiuk, Jan Amroz, Jan Małkiewicz, Józef Sobotkiewicz, Grzegorz Markowski, Edward Kotowski. Tadeusz Cisowski, Roland Kalinowski, Grzegorz Martyniuk, Henryk Tomaszewski. To im i ich dowódcom oraz ofiarności wielu innych zawdzięczać należy, że oddziały UPA stroniły od Kozaków i nie odważały się zaatakować wsi.
Samoobrona miała nie tylko bierny charakter. Trzeba było stawać w obronie zagrożonych mieszkańców innych wsi, demonstrować swą siłę w odstraszaniu przeciwnika. Tymi działaniami zajmował się pluton dywersyjny kompanii akowskiej Kozaki.
PLUTON KEDYWU KOZAKI
Jak już wiemy, AK w Złoczowskiem rozwinęło swą działalność w 1942 roku. W okręgu tarnopolskim zorganizowano 14 akowskich oddziałów samoobrony. Jednym z nich był oddział w Kozakach, nazywany także kompanią. W jej składzie działał pluton dywersyjny zwany także plutonem kedywu Kozaki. Tak w każdym razie wynika z relacji członków tego plutonu. W literaturze przedmiotu spotykamy inne stwierdzenia. Z opracowania J. Węgierskiego można wnioskować, że pluton Kozaki jest częścią kompanii kedywu prowadzoną przez Mieczysława Lipę. Kompania ta określana jest także jako złoczowski oddział partyzancki AK. M. Juchniewicz zaś podaje, że Mieczysław Lipa, Józef Chrzan (obaj ze złoczowskiego kedywu) oraz Tadeusz Friedel znajdują się wśród kadry dowódczej oddziału partyzanckiego dowodzonego przez radzieckiego lekarza Kundiusa.
Kundius był żołnierzem radzieckim, który po wycofaniu się Armii Czerwonej pozostał na tych terenach. Według relacji Juchniewicza miał on wraz z księdzem Kazimierzem Walkowem i inżynierem Józefem Gawrylukiem zorganizować oddział partyzancki, składający się z ludzi wielu narodowości, w którym 90% stanowili Polacy. Oddział w 1944 roku liczył 200 żołnierzy. Lista dokonań przypisywanych mu pokrywa się na ogół z rejestrem czynów bojowych kompanii kedywu dowodzonej przez Mieczysława Lipę. Na przykład Juchniewicz wymienia wśród nich zdobycie stacji kolejowej w Złoczowie, jako dokonanie oddziału Kundiusa, zaś Węgierski przypisuje to kompanii kedywu AK Mieczysława Lipy. Dotyczy to także innych działań, w tym akcji sabotażu i dywersji.
We wspomnieniach niektórych członków konspiracji w Kozakach mowa jest o obecności Kundiusa w zagrodach polskich gospodarzy znajdujących się w pobliżu Kozaków. Miał prowadzić kurs sanitarny i spotykać się z przywódcami tutejszego ruchu oporu. Część moich informatorów związanych z podziemiem dysponuje zaświadczeniami wystawianymi w języku rosyjskim, a podpisanymi przez Kundiusa, z których wynika, że działali w ruchu partyzanckim związanym z Armią Czerwoną. Obecność partyzantki radzieckiej w ziemi złoczowskiej jest niepodważalna. We wszystkich wymienionych opracowaniach wspomina się o Dymitrze Miedwiediewie i Borysie Krutikowie; w niektórych wymienia się Kowpaka i Chryczowa.
Otwartą pozostaje sprawa oddziału Kundiusa, o którym pisze tylko Juchniewicz. Członkowie plutonu dywersyjnego dowodzonego przez Friedla kwestionują jego przynależność do grupy Kundiusa, o którym wielu z nich nigdy nie słyszało. Podejrzewają, że sprawa tych zaświadczeń i cała legenda jego 200-osobowego oddziału wynikała z potrzeby ratowania się przed prześladowaniami ze strony NKWD. Z drugiej zaś strony trzeba odnotować, że część uczestników tutejszego podziemia stwierdza w składanych po latach oświadczeniach, że działali w partyzantce związanej ze sztabem w Kijowie. Jak więc było? Chyba i tak, i tak. (Dziś wiemy, że w rzeczywistości doszło do układu między Kundiusem, któremu groziła kara śmierci od swoich za to, że się poddał w 1941 roku Niemcom, a złoczowską AK. Uzgodniono, że przed wkraczającą Armią Czerwoną Polacy będą występować jako żołnierze radzieckiej partyzantki pod dowództwem Kundiusa. W ten sposób ocalono naszych żołnierzy przed aresztowaniem przez NKWD, zaś sam Kundius – jako bohaterski dowódca awansował. Dop. BM).
Wszak dowództwo Armii Krajowej zalecało współpracować z partyzantką radziecką i być może, że ta współpraca przybrała taką postać, która dziś wywołuje tak silne kontrowersje.
Członkami plutonu kedywu Kozaki byli między innymi: Józef Jurcan, Władysław Zedeberny, Józef Sobotkiewicz, Jan Małkiewicz, Józef i Władysław Stojanowscy, Karol Banek, Jan Wydra, Józef Pańczyszyn, Bolesław Rzeszutko, Przybyła i Łuszczyński. Dowodził nimi, jak wspomniałem, Tadeusz Friedel. Wśród akcji, w których brali udział członkowie plutonu były: wspólne z innymi oddziałami wysadzanie mostów w Zarwanicy i Płuhowie, minowanie torów kolejowych, wspólne z plutonem Zarwanica starcie się z oddziałem UPA we wsi Woroniaki, wyprawa do Łuki w celu zniszczenia pomieszczenia, w którym według doniesień wywiadu miał się zakwaterować sztab Stiepana Bandery, oraz wyprawa do Sasowa w celu zniszczenia urzędu pocztowego i zastraszenia księdza, wroga Polaków.
Pluton wykonał także rozkaz egzekucji na górniku, Ukraińcu, który zdradzał zbyt żywe zainteresowanie tym wszystkim, co działo się w Kozakach. Rozbrojono dwóch banderowców: Władysława Sembaja i Władysława Czarnodolskiego, którzy wyznaczeni zostali do wykonania zamachu na przywódców AK w Kozakach (jak doniósł wywiad). Za to, że pozwolili się rozbroić przez Polaków, zostali przez swoich rozstrzelani. W wyniku wspomnianych akcji zginął łącznik AK, Jan Dzieńdziora, a Władysław Stojanowski (dziś mieszkaniec Wrocławia) został postrzelony.
Wiosną 1944 roku pluton dywersyjny został rozbity. Przestał istnieć. Złożył się na to cały ciąg wydarzeń. W maju we wsi pojawiło się niemieckie wojsko i urządzono łapankę (była to konsekwencja obrony Kozaków w marcu 1944 r . i późniejszego aresztowania porucznika Sawicza – dop. BM). Wywieziono wtedy na roboty przymusowe do Niemiec: J. Jurcana, K. Banyka, J. Pańczyszyna, J. Stojanowskiego, A. Krutnika, M. Kozaka, T. Cisowskiego, J. Lesiuka i innych.
Zawiezieni zostali do Przemyśla, gdzie komisja lekarska dokonywała selekcji. Część z nich wywieziona została do Ulm, na południe od Stuttgartu i osadzona w obozie wśród francuskich jeńców wojennych. Któregoś dnia, gdy byli w pracy, obóz został zbombardowany. Kilka tygodni spali pod gołym niebem. Następnie zostali przydzieleni do okolicznych majątków i mniejszych gospodarstw. W liczbie od 2,5 do 3,5 miliona osób cudzoziemskich robotników zatrudnionych w czasie drugiej wojny światowej w niemieckiej gospodarce Polacy stanowili jedną z najliczniejszych grup.
W obawie przed dalszą wywózką część mężczyzn wyjechała do krewnych w różne strony, a kierownictwo konspiracji kolejną część postanowiło ratować poprzez zorganizowanie górniczej brygady roboczej, która została oddelegowana do Lwowa, aby tam budować tunel na potrzeby wojska. Kierownikiem grupy był inżynier Perski. Nawiązano kontakt z tamtejszym dowództwem AK. W ramach akcji Burza grupie przypadło w udziale pełnienie roli sanitariuszy, do czego byli przygotowani. Ale w godzinie próby okazało się, że gdy wyruszyli na wyznaczone pozycje, już było po walkach. Wrócili do swych kwater nie uczestnicząc w boju.
Miara nieszczęść, jakie miała przynieść wiosna 1944 roku, dopełniona została tragiczną śmiercią w samochodowym wypadku inżyniera Gostyńskiego, przywódcy ruchu oporu w Kozakach.
Zbliżał się front, a wraz z nim niebezpieczeństwo wzmożonej aktywności banderowców i lęk przed tym, co mogła nieść ze sobą obecność Armii Czerwonej. Cały ciężar dowodzenia samoobroną spoczął na Friedlu. Trzeba było uzupełnić braki kadrowe. Odwołano się do nastolatków i kobiet.
WOJSKOWA SŁUŻBA KOBIET
Przy złoczowskiej komendzie obwodu AK działała od roku 1942 Wojskowa Służba Kobiet. Friedel dostał polecenie zorganizowania w Kozakach drużyny. Znalazły się w niej między innymi: Aniela i Emilia Wilkówny, Aniela Buczyńska, Helena Spólnik, Antonina Lesiuk, Joanna Kowaliszyn.
Dziewczęta szkolono na sanitariuszki i łączniczki. Zajęcia z pierwszej pomocy prowadził z jedną z grup wspomniany radziecki lekarz Kundius. Z inną grupą zajęcia te przeprowadzała nauczycielka Wojtasikowa. Pogadanki z historii Polski wygłaszała nauczycielka Kramska. Śpiewu patriotycznych pieśni uczono się w polu wśród zbóż.
Łączniczki wielokrotnie przenosiły meldunki i podziemne biuletyny zawierające informacje z nasłuchu radiowego. Edward Kisielewski z komendy obwodu konstruował radioodbiorniki, które były przekazywane w teren. W Kozakach taki odbiornik znajdował się w jednej z nieczynnych sztolni. W Wicyniu – najlepiej zorganizowanej jednostce terenowej złoczowskiego AK – drukowany był biuletyn przenoszony przez łączniczki z WSK. Obwód miał do dyspozycji maszyny do pisania, ukryte w miejscach zwanych w żargonie konspiracyjnym „melinami maszyn”. Jak wynika z zaświadczenia znajdującego się w ręku Anieli Buczyńskiej, taka „melina maszyn” przez pewien okres znajdowała się w jej domu, a następnie została przeniesiona do domu Ferensowiczów. Przychodziła tu często, by pisać na nich, Maria Ziemba ze złoczowskiej komendy AK. Jako urzędniczka starostwa miała dostęp do druków i formularzy ułatwiających wystawianie fałszywych dokumentów, którymi posługiwały się łączniczki. Pomagała jej w tym Danuta Rohozińska. W domu Heleny Spólnik znajdował się punkt kontaktowy.
Do zadań drużyny WSK należało także przeprowadzanie przez tutejszą okolicę za linię frontu licznych konspiratorów. Byli wśród nich ochotnicy, udający się na wschód z zamiarem wstąpienia do Armii Czerwonej, oraz Polacy ze Śląska, dezerterzy z Wehrmachtu, którzy byli ukrywani przez jakiś czas przez polski ruch oporu. Dziewczyny były przygotowywane także do obsługi broni palnej. Zajęcia z tego zakresu prowadził z nimi Friedel.
Aniela Buczyńska wspomina, jak w lipcu 1944 roku otrzymała rozkaz zawiadomienia oddziału 34 żołnierzy AK ubranych w nowe polskie mundury, którzy przybyli do jednej z zagród gdzieś od wschodu, by ruszyli w dalszą drogę. Jerzy Węgierski pisze o przegrupowaniach sił Armii Krajowej podczas realizacji planu „Burza”. Musiał to być jeden z tych oddziałów, które podążały do wyznaczonych miejsc koncentracji. Podczas wykonywania tego zadania Buczyńska była dwukrotnie zatrzymana przez patrole wojskowe. Gdy szła do owej zagrody, gdzie kwaterowali żołnierze, legitymował ją patrol wojsk niemieckich, a w drodze powrotnej wojsk radzieckich. We wsi przebiegała linia frontu. Musiało to być około 17 lipca 1944 roku.
Za całokształt swej służby w szeregach Armii Krajowej Buczyńska została odznaczona Krzyżem Walecznych i stopniem kaprala przez dowódcę złoczowskiego obwodu – Piusa Gromowskiego (rozkaz nr 67 z roku 1944 z datą 21 kwietnia). Przyznany medal wręczono kapral Anieli w styczniu 1991 roku w Gorzowie Wielkopolskim.
HARCERSTWO
Friedel w swych konspiracyjnych przedsięwzięciach był niezmordowany. Wciągnął do nich także starszych chłopców pasących bydło po lasach. Byli oni znakomitymi zwiadowcami i łącznikami zarówno w działaniach plutonu kedywu, jak i w samoobronie. Utworzył z nich samodzielny zastęp harcerski, do którego należeli Józef Tkaczyk, Józef Wilk, Stanisław, Emil, Mietek i Józek Stojanowscy i inni. Jako dawny członek drużyny ZHP działającej w gimnazjum w Żółkwi miał ku temu pewne kwalifikacje. Pracowano więc zgodnie z wymogami harcerskiej obyczajowości dostosowanej do konspiracyjnych warunków. Zbiórki odbywały się w lesie, w polu, a także w jego domu. gdzie mieszkał z matką i siostrami.
Harcerze składali przyrzeczenie. Oprócz zajęć związanych z harcami, terenoznawstwem, sygnalizacją i innymi umiejętnościami niezbędnymi dla zwiadowców, chłopcy przygotowywali program na akademię, jaka miała się odbyć w dniu wyzwolenia. W gawędach Friedel wiele mówił o orlętach lwowskich, o Polsce od morza do morza, do której miał należeć także i Kijów. Harcerze byli również ministrantami. Podczas nabożeństw Friedel często intonował pieśń Boże coś Polskę, śpiewaną nieśmiało przez wiernych, bo w Kozakach mieszkali Niemcy pracujący w kopalni.
W przedwojennym, a także wojennym harcerstwie oraz również w pierwszych latach powojennych drużyny harcerskie nie były koedukacyjne. Dziewczęta nie mogły należeć do drużyny prowadzonej przez mężczyznę. Stąd obecność w tutejszym harcerstwie tylko chłopców.
ZHP w okresie okupacji nosiło kryptonim Szare Szeregi. Organizacje wojewódzkie zwane chorągwiami posługiwały się konspiracyjnym określeniem „ul”, a powiatowe, czyli hufce, zwano pasiekami. Drużyny nazywały się rodzinami, a zastępy pszczołami.
Nie wiemy, czy pszczoły z Kozaków należały do Szarych Szeregów podległych ulowi Lew, czyli chorągwi lwowskiej. We Lwowie w tym czasie działały także inne harcerskie organizacje: Hufce Polskie i Czerwone Harcerstwo. Odrębnie także działało harcerstwo żeńskie posługujące się kryptonimami: Związek Koniczyn, Bądź Gotów i Organizacja Harcerek. Istniały także drużyny nie znajdujące się w większych strukturach. Być może tak właśnie było w Kozakach.
Jutro kolejna część: HOLOCAUST – NAJKRWAWSZE DNI ZŁOCZOWA / Akcja Burza