Krótka historia kresowego ubioru. Stroje gospodarskich żon i córek z początku XX wieku.

W roli modelek młynarskie córki, rodem ze Strutynia, siostry Dmytryszyn.

Trzy siostry Dmytryszynówny ze Strutynia.

1904 rok.

Od lewej Antonina, Ludwika i Karolina

Fotografię wykonał latem 1904 roku w swoim złoczowskim atelier znany fotograf, Tadeusz Jaworski, właściciel czynnego od lat 90. XIX wieku zakładu fotograficznego w Złoczowie, jak również atelier „Adela” w Pasażu Mikolascha we Lwowie.

Jaworski specjalizował się głównie w portretach, ale czasami na aukcjach internetowych widywane są pocztówki, albo albumy jego autorstwa, ze zdjęciami pejzaży, lub zabytków architektonicznych.

Zdjęcie z rodzinnego archiwum, wyblakłe i mocno zniszczone, mimo to przyciąga uwagę swoją nietypowością.

Na portretach z epoki zwykle widuje się damy, ufryzowane w wyszukany sposób, wystrojone w suknie z talią ściśniętą tak mocno gorsetem, że od samego patrzenia traci się oddech.

Tymczasem tutaj stoją przed nami, w naturalnych pozach zwykłe, młode, hoże, wiejskie dziewczyny. Gospodarskie córki, ubrane w stroje, które nam mogą wydać się całkiem zwyczajne, ale dla nich z pewnością musiały być odświętne, wszak wizyta w mieście, w atelier u fotografa do codziennych nie należała.

Nie mam wiadomości, w jakich okolicznościach i z jakiej okazji wykonano fotografię, ani kto i ile za nią zapłacił. Tak na marginesie, chętnie bym się dowiedziała, jakie to były koszty, może gdzieś, u kogoś, zachowały się cenniki, kwitki, paragony do odbioru?

Trzy sportretowane dziewczyny, to siostry Dmytryszynówny, młynarzówny rodem ze Strutynia. Od lewej Antonina (24 l), Ludwika (20 l) i najmłodsza Karolina (12 l), wnuczki mojego 2xpradziadka, młynarza Grzegorza Dmytryszyna i jednocześnie córki brata mojej prababci Katarzyny, Jana również młynarza.

Młode kobiety zostały ustawione według wzrostu i wieku, stoją swobodnie i trzymając się pod ręce, patrzą w obiektyw.

Dwie starsze dziewczyny ubrane są odświętnie, ale bardzo skromnie w gładkie, białe, zapewne płócienne bluzki, z długimi rękawami, przy dekolcie wykończone niewielką stójką. Szerokie spódnice sięgają im do samych kostek. U obu pań talia podkreślona jest paskiem z ozdobną klamrą. Włosy zaczesane do tyłu i splecione, a warkocz z wplecioną wstążeczką przerzucony kokieteryjnie na ramię.

Młodsza siostra ma na sobie jasną, dopasowaną w talii sukienkę, zapewne z jakiejś naturalnej tkaniny, jej twarz otulają niesforne kosmyki luźno upiętych włosów, na szyi zawiesiła dwa sznury kontrastujących z bielą korali. Ciemniejsza plamka obok nich, sprawia wrażenie okolicznościowej kokardki. Być może, okazją do zdjęcia był czyjś ślub, a my właśnie parzymy na trzy druhny?

Całość stylizacji dwunastolatki dopełniają widoczne spod spódnicy buciki. Zła jakość zdjęcia nie pozwala określić ich kształtu. Może to trzewiki, może lżejsze półbuty, czyli meszty jak mawiał mój dziadek, ale widać dość wyraźnie, że dopasowane są do dziecięcej stopy.

Suknie, sukienki, kiecki, to niezaprzeczalnie najbardziej elegancka część damskiej garderoby. Kwintesencja kobiecości. Dobrze mieć ich kilka wariantów na każdą porę roku. Tak było wtedy i jest teraz. Inna sprawa, to koszty takiego luksusu. Niewiele wiejskich kobiet mogło sobie pozwolić na zakup gotowej kreacji, a nawet kawałka materiału potrzebnego do jej uszycia.

Dwuczęściowy strój damski był w większym stopniu funkcjonalny niż sukienki. Bluzki, choć mniej szykowne, ale bardziej praktyczne, dawały więcej możliwości. Można było je dowolnie zestawiać ze spódnicami, tworząc różne opcje ubioru i co bardziej istotne, częściej i łatwiej je prać.

Odzież była droga, dlatego szanowano ją, cerowano, naszywano łaty i przerabiano na przeróżne sposoby. Nie zmarnował się żaden skrawek. Przetartą pościel, przecinało się pośrodku, odwracało i na nowo zszywało tak, by przetarte brzegi lądowały na bokach. Z bardzo zużytej bielizny wycinało się ściereczki, a całkiem nieużyteczne ścinki, dawano starszym dziewczynkom do nauki szycia i cerowania, a młodszym dzieciom szyło się z nich szmacianki, proste materiałowe zabawki.

Te same zasady dotyczyły garderoby. Niekiedy całe pokolenia wychowały się w przysłowiowych jednych portkach, a buty często były przejściowe, używane w systemie rotacyjnym przez całą rodzinę, kto dorwał, to miał, albo kto potrzebował, to ubierał. W pole się chadzało i krowy pasało przecież na bosaka.

Bywało, że we wsiach pojawiały się wędrowne szwaczki. Gospodynie obciążone licznymi obowiązkami przy dzieciach, pracą w obejściu i polu, chętnie udzielały im noclegu, a one obszywały domowników i dokonywały drobnych, bieżących przeróbek.

Z opowieści rodzinnych wiem, że prababcia Katarzyna, z domu Dmytryszyn, potrafiła całkiem nieźle z tanich materiałów, perkalików, płócienek szyć ręcznie! bez wykrojów, a tylko według podpatrzonych wzorów, różne ubrania dla siebie, swoich synów i sąsiadek. Szkoda tylko, że córek nie miała, może któraś z sentymentu zachowałaby dzieło swojej matki. Chciałabym coś z tego zobaczyć, może przymierzyć?

Patrząc na pyzate, młode Dmytryszówny ma się wrażenie, że gdyby tak ubrać i uczesać współczesne panny i zrobić im fotkę, to wcale szoku by nie było. Normalne figury, ni szczupłe, ni grube, naturalne pozy i miny, myślę, że obecnie bliżej nam do nich, niż do wysztafirowanych dam z epoki.


Rodowe zawiłości Dmytryszynów dostępne we wpisie – Krótka historia pewnego rodu spod Złoczowa oraz o kochliwym młynarzu i dziewczynie o spojrzeniu Królowej Śniegu.

Dla zainteresowanych inne moje wpisy: Z kresowego albumu dziadka. Złoczów, Lwów, Jarosław…

Wszystkie wpisy: https://archiwumkresowe.pl/tag/renata-orzech/


Z pozdrowieniami,

Idąc w konkury z trzema młodymi młynareczkami,

3 x równie naturalnie i na luzie, z dużym dystansem i przymrużeniem oka 😉

Kresowianka z pochodzenia, Złoczowianka po babci, Dmytryszynówna w genach

Renata Orzech

Adres do kontaktu, naciao@op.pl