Sylwestrowa zbrodnia w Brzuchowicach i słynny proces w tle.
Całość ilustrowana unikatową galerią współczesnych, wyjątkowo pięknych zdjęć miejscowości Folwarki.
Dedykuję tym, których nigdy nie poznałam, albo znałam za krótko Renata Orzech
Na mapie Złoczów, Folwarki, Woroniaki i Strutyn. Te miejscowości, łącznie z Lwowem, ściśle związane są z dziejami rodziny Zarembów
Folwarki, obecnie Підгородне – wieś w rejonie złoczowskim obwodu lwowskiego. W II Rzeczypospolitej miejscowość była siedzibą gminy Folwarki w powiecie złoczowskim w województwie tarnopolskim. Lokalna ludność, w zależności od wyznania, podlegała dwóm parafiom, rzymskokatolickiej w Złoczowie, kościół Wniebowzięcia Matki Bożej oraz unickiej również w Złoczowie, cerkiew Zmartwychwstania Jezusa Pana.
Współczesny grekokatolicki Kościół Św. Michała Archanioła na ul.Tarnopolskiej w Folwarkach / Підгородне oraz droga dojazdowa do miejscowości. Na horyzoncie widać, że teren jest lekko pofałdowany, to pasmo wzgórz Gołogóry, Kobylańszczyzna. Zdjęcia nadesłane przez panie Irynę i Kristinę, zamieszkujące okolicę, 2021.
Zarembowie, ród z którego pochodzę, oprócz tradycyjnej pracy na roli, imał się także różnych rzemiosł. Byli więc wśród nich tkacze, szewcy, stolarze, a na koniec i muzykujący lutnik, mój pradziadek.
Najstarszym protoplastą z mojej linii rodu Zarembów, którego metrykę udało mi się szczęśliwie odnaleźć online w zasobach AGAD (Archiwum Główne Akt Dawnych) w Warszawie, jest Adalbertus Zaremba, urodzony 1753 roku we wsi Folwarki pod Złoczowem i zamieszkały w domu numer 56.
Dom ten, a najpewniej była to jakaś licha chałupina, a nie budynek w dzisiejszym znaczeniu tego słowa, niech stanie się odtąd w mojej historii, symbolicznym motywem przewodnim. W nim wychowały się przecież kolejne pokolenia przodków ze strony rodziny babci Stefanii i to jego numer pojawia się na prawie wszystkich metrykach. Marzeniem moim byłoby go kiedyś zobaczyć, choć mam świadomość, że prawdopodobnie dziś już nie istnieje. Może kiedyś, na starych mapach uda się choć w przybliżeniu sprecyzować miejsce jego położenia i tym samym spojrzeć na okolicę z perspektywy przodków, rozejrzeć się wokół i zobaczyć, poczuć namiastkę świata z dawno minionej epoki.
Folwarki/Підгородне nocą w zimowej scenerii. Bajkowe zdjęcia nadesłał Юрій Городецький, 2021
Adalbertus (Wojciech) zmarł 5 maja 1827 roku w Folwarkach, pochowany został 7 maja. Mieszkał pod numerem domu 56, z wpisu wynika również, że był uxoratus/żonaty, a w chwili śmierci liczył sobie 74 lata. Całkiem nieźle!
Udało mi się ustalić, że Adalbertus Zaremba miał jeszcze przynajmniej trzech braci, Michała, Józefa i Jana. Dali oni początek swoim rodom i choć krewni, to nie będą stanowić obszaru mojego zainteresowania. Proponuję zapamiętać jedynie Michała, bo wspomnę o nim w dalszej części tekstu.
Adalbertus, którego dla ułatwienia będę nazywać Wojciechem, bo to właśnie łaciński odpowiednik tego imienia, miał dwie żony.
Z pierwszą, Marianną, zwaną Zarembicha doczekał się czwórki dzieci. Dla mnie ważny jest ich syn Józef, bo to on jest następnym moim przodkiem. Marianna zmarła w wieku 50 lat w 1812. 60-letni już wówczas Wojciech, zapewne bojąc się samotności i najwidoczniej czując się ciągle na siłach, poślubił w rok później młodszą o całe 26 lat, 34-letnią wdowę Annę Sokołowską.
Uhu, faceci! Kogoś to dziwi? Czy dawniej, czy obecnie, jak już wymieniają, to tylko na młodszy model.
Przypuszczalnie, Wojciech i z Anną miał dzieci, ale choć niewątpliwie mamy wspólne fragmenty DNA i stanowimy rodzinę, nie odgrywają oni większej roli w moich badaniach.
Rodzina Wojciecha Zaremby
Josephus Zaremba, syn Wojciecha, jak wynika z metryk, urodził się w 1793 roku. Około 1820 roku pojął za żonę swoją równolatkę, córkę tkacza z Folwarków, Michała Buczyńskiego o oryginalnym imieniu Hapka, inaczej zapisywaną w metrykach jako Ahaphia, a to zdaje się stanowi ruski odpowiednik imienia Agafia. Po ślubie Józef wraz z teściem i pozostałą rodziną żony, zajął się tkactwem.
Młoda para, Josephus i Hapka, a jakże, znowuż zamieszkała w domu Wojciecha, pod numerem 56 i spłodziła tam przynajmniej dwóch synów. Mojego prapradziadka Mikołaja (Nicolaus) i zmarłego w dzieciństwie Jana. Sporo lat różnicy między braćmi sugeruje, że dzieci zapewne było więcej, ale nie przyłożyłam się do ich wyszukania, bo skupiłam się głównie na Nicolausie, moim kolejnym, bezpośrednim antenacie.
Powyżej akty urodzenia Mikołaja i Jana z 1822 i 1835 roku. Na wpisie dotyczącym Jana, wpisujący pokusił się o dodanie statusu ojca Hapki, Michała Buczyńskiego. Widnieje on jako textoris/tkacz z Folwarków.
Rodzina Józefa i Hapki Zarembów
Józef zmarł stosunkowo młodo, 26.09.1845 roku w wieku 52 lat, natomiast Ahaphia przeżyła go aż o całe 24 lata, dożywając słusznego na owe czasu wieku 76 lat.
Akt zgonu Józefa Zaremby z 26 września 1845 roku
Akt zgonu Ahaphii Zaremby z 27 lutego 1869 roku, zamieszkałej w domu 56 w Folwarkach. Z wpisu wynika, że Hapka nie wyszła drugi raz za mąż, bo figuruje w metrykach jako vidua/wdowa po Józefie Zarembie.
Tymczasem, dom pod numerem 56 ciągle tętnił nowym życiem. Mieszkał w nim teraz syn Józefa i Agafii, prapradziadek Nicolaus wraz ze swoimi kolejnymi żonami, Teklą Sołtowską, a po jej przedwczesnej śmierci z nowo poślubioną żoną, Marią Brzozowską, pochodzącą z odległej miejscowości Biała pod Tarnopolem.
Pierwszą żoną Nicolausa była wspomniana wyżej Tekla Sołtowska, córka Lucasa i Marii Łebedyńskiej z Folwarków. Żaden z synów tej pary nie przeżył dłużej niż trzy lata, a biedna Tekla zmarła w wieku 32 lat, w wyniku infekcji i komplikacji poporodowych, wydając na świat ich trzeciego syna. Dziecko nie przeżyło porodu.
Akt zgonu Tekli Zaremby, z domu Sołtowskiej, żony szewca Mikołaja z 27 maja 1864 roku.
Zaledwie czterdziestoletni wówczas Nicolaus szybko doszedł do wniosku, że rola wdowca raczej nie dla niego i nie marnując czasu, co prędzej skrócił sobie żałobę po Tekli. Zanim jej ciało całkiem ostygło w grobie, po pięciu miesiącach, 18 września tego samego roku, żwawo ślubował już drugiej żonie, młodszej o 14 lat, Marii Brzozowskiej z Białej pod Tarnopolem.
Wpis zaślubin Nicolausa Zaremby i Marii Brzozowskiej, córki Kazimierza i Zofii z d. Krzaczkowskiej z Białej obok Tarnopola z 18 września 1864r. Pan młody liczył sobie 40 wiosen i był wtedy wdowcem, a panna młoda miała lat 26.
Nicolaus, co jasno wynika z metryk, okazał się być niezwykle żywotnym chłopem i z wielkim wigorem przystąpił do spełniania swoich małżeńskich obowiązków. Ilość powołanego do życia potomstwa jest tak imponująca, że całkowicie rekompensuje mi wcześniejszą opieszałość w wyszukiwaniu jego rodzeństwa. Niczego też pod tym względem nie mogę zarzucić Marii. Chylę czoło przed matką dziewięciorga dzieci. Chciała czy nie, dzieci rodziła. Taki był wtedy los kobiet.
Oj, miałam ja czego szukać w metrykach! Zasadniczo było jak w przysłowiu, co rok, to prorok. Radość z narodzin kolejnych dzieci, przeplatała się niestety z rozpaczą po ich utracie. W przeciwieństwie do mojej rodziny Dmytryszynów ze Strutynia, umieralność tych dzieciaczków była wielka. Przeglądając wpisy zgonów, mocno przeżywałam utratę kolejnych maluszków.
Bardzo to smutne, ale w tamtych czasach choroby dziesiątkowały ludność. Wiele z nich na przykład przywlekli ze sobą żołnierze, którzy wędrując z frontem, podczas kolejnych wojem, stacjonowali po wioskach. Co rusz pojawiała się więc jakaś nowa zaraza; cholera, tyfus, ospa, szkarlatyna, czerwonka, czy febra i chodząc po okolicy, z domu do domu, dziesiątkowała całe wsie. Najczęściej ofiarami padały oczywiście najmniej odporne i często niedożywione dzieci.
Każdorazowo, wielkim zagrożeniem dla najmłodszych była także śmierć ich matki. Umierały zwykle wkrótce po niej z braku zainteresowania innych ich losem i należytej opieki. Przykładów na to niestety jest pełno w zapisach metrykalnych zgonów z dowolnej parafii. Ojciec, jeśli przeżył brał sobie zwykle inną kobietę, a ta wiedząc, że nie zdoła wykarmić wszystkich, skupiała się na ogół na swoim potomstwie. Prosty wybór. Trudno mieć o to pretensję, kierował nią zwykły instynkt samozachowawczy.
Małżeństwo Mikołaja i Marii musiało być raczej zgodne, bo udało im się wspólnie przeżyć 29 lat i podczas tego okresu doczekać się aż dziewięciorga potomstwa. W latach 1865-1880 rodziły się im kolejne dzieci, ale dla mnie najważniejszym z nich jest syn Jakub, mój pradziadek.
Mikołaj Zaremba zmarł 8 lutego 1893 roku w wieku 71 lat. W akcie zgonu jest napisane, ze przeżył w związku małżeńskim z Marią Brzozowską 29 lat.
Maria przeżyła Mikołaja o całe 12 lat i zmarła jako wdowa/vidua po nim 9 grudnia 1905 roku w wieku lat 67. W drugiej rubryce od prawej, pod jej wiekiem, figuruje wzmianka o roku urodzenia i miejscu pochodzenia Marii.
Rodzina Mikołaja Zaremby, jego dwie żony i wszystkie dzieci. Łącznie 12! Ciekawostką jest fakt, że w 1865 i 1866, rok po roku ze związku z Marią Brzozowską, urodziły się bliźnięta. Najpierw dwóch chłopców, wcześniaki nie przeżyły, a następnie dwie dziewczynki. Obie zmarły w dzieciństwie na choroby zakaźne.
Jak wielka była śmiertelność dzieci w tych czasach, niech świadczy fakt, że z tak licznego potomstwa, w dorosłe życie weszło tylko dwóch synów Mikołaja i Marii, mój pradziadek Jakub i jego brat, Józef.
Wpis aktu urodzenia Jakuba Zaremby z 22 lipca 1873 r. Ojciec Nicolaus szewc/sutor, matka Maria Brzozowska, której nazwisko w kolejnych metrykach zapisywano zamiennie, jako Brzyzowska, Brzezowska. Nie ma w tym nic dziwnego, często tak bywało, to błąd fonetyczny. Jak kto słyszał, tak zapisał, albo inaczej, jak kto wymawiał, tak zapisywano. Oczywiście stanowi to pewne utrudnienie w poszukiwaniach, ale posiłkując się innymi danymi, można sobie poradzić.
Pradziadek Jakub, którego wspominałam już kilkakrotnie między innymi w tekstach: „Złoczów, czas wojny” i „O niedokończonych skrzypcach„,około 1900 roku poślubił Annę Różycką z Woroniaków, córkę Sebastiana Różyckiego i Marii Sołtowskiej. Wpisu metrykalnego ślubu tej pary póki co jeszcze nie posiadam i jest to dla mnie zadanie do wykonania w przyszłości. Dokumenty te nie są jeszcze dostępne online i należy ich odszukać w archiwum we Lwowie. Może kiedyś uda mi się to zrobić osobiście, lub ewentualnie komuś to zlecić. Sporo faktów czeka tam ciągle na swoje wyjaśnienie.
Rodzina Jakuba Zaremby i Anny z d. Różyckiej
Jakub i Anna doczekali się siedmiorga dzieci, trzech synów i cztery córki, z których jedna, to moja babcia Stefania. Skomplikowane, wojenne losy rodzeństwa i ich rodzin, a także pradziadka, opisałam już we wcześniejszych wpisach z cyklu ” Krótka Historia…” i nie będę ich tutaj powtarzać. Chętnych zachęcam do przeczytania.
Pragnę jedynie przypomnieć, że pradziadek Jakub w swoim warsztacie stolarskim potrafił wyczarować instrumenty muzyczne, głównie skrzypce. Sam też był bardzo muzykalny i razem z ojcem Mikołajem, kuzynami i lokalną kapelą grywał na weselach. Teren ich muzycznej działalności był dość rozległy i sięgał wzdłuż linii kolejowych, od Tarnopola, po Nowy Sącz. Być może to tłumaczy zamiejscową żonę Mikołaja, Marię spod Tarnopola, którą mógł przywieźć sobie z któregoś muzycznego „tournee” w tamtej okolicy.
Nie na darmo wspomniałam również Nowy Sącz. Otóż, jak mnie pokierowały metryki, napomknięty na początku tekstu Michał Zaremba, młodszy o dziesięć lat brat Albertusa, mojego w prostej linii antenata, ożenił się z góralką spod Nowego Sącza i tam dał początek nowego rodu. Rodzina musiała utrzymywać ze sobą kontakty, bo jak sądzę pradziadek Jakub właśnie tam mógł nauczyć się sztuki lutniczej. Wszak powszechnie wiadomo, że nowosądeckie słynęło z wyrobu ludowych, smyczkowych instrumentów muzycznych.
Wracając jednak do Michała, na trop rodzinnej afery, związanej właśnie z jego sądecką familią, naprowadziła mnie moja ciotka, a kuzynka taty. Otóż, któregoś razu wspomniała ona o pewnym ciążącym na rodzinie skandalu sprzed lat, o którym jeszcze za czasów jej dzieciństwa nie można było nawet głośno rozmawiać. Wiadoma rzecz, mnie też radziła nie zajmować się tą sprawą, a znając moją chęć utrwalania dziejów rodziny, absolutnie tego nie opisywać. No cóż, trudno o lepszą zachętę! Drążąc temat, szybko odkryłam gdzie pies jest pogrzebany.
Wspomniany Michał okazał się protoplastą pewnego lwowskiego architekta, zamieszanego w jedną z najgłośniejszych spraw kryminalnych okresu międzywojnia. Nie chcąc zanudzać, pokrótce tylko przypomnę w czym rzecz.
Henryk Zaremba, człowiek z pozycją, choć bawidamek i lekkoduch nie był szczęśliwy w małżeństwie. Doskwierała mu nuda i dusiły ograniczenia. Wiódł więc sobie beztroski, rozrywkowy tryb życia, często oddając się nocnym libacjom, po których zamiast w małżeńskim łożu, lądował w ramionach licznych kochanek, lub oględnie mówiąc dam nie najcięższych obyczajów. Jego żona Elżbieta, nie mogąc pogodzić się z takim stanem rzeczy, co rusz popadała w depresję, aż któregoś razu doznała na tyle mocnego załamania nerwowego, że niezbędna stała się fachowa pomoc medyczna.
Trafiło akurat na podatny grunt, bo w tym czasie teoria psychoanalizy Zygmunta Freuda święciła tryumfy i każdy szanujący się lekarz, pretendujący do roli psychiatry, chciał się nią wykazać. Skutkiem tego, szybko wydano diagnozę i zamknięto biedną i niewygodną Elżbietę w szpitalu psychiatrycznym.
Henryk zaś, starając się w międzyczasie o rozwód zobowiązany był przejąć odtąd opiekę nad dwójką ich małoletnich dzieci. Jak się szybko okazało, zadanie to grubo go przerosło i biedaczek z braku innych możliwości, wkrótce został zmuszony rozejrzeć się za płatną opiekunką, zwaną wtedy guwernantką.
Akt ślubu Henryka i Elżbiety z 28.09.1912 we Lwowie
Traf chciał, że w owym czasie na „rynku pracy” pojawiła się niejaka Rita Margareta Gorgon z domu Ilić, urodzona w Dalmacji, żona Erwina Gorgona, która mając bardzo skomplikowaną sytuację rodzinną, po wyjeździe męża do Ameryki, przymuszona została sama zadbać o swoje utrzymanie.
Jak przebiegło spotkanie Henryka i Rity, nie wiadomo, ale faktem jest, że to właśnie ona dostała tą posadę i wkrótce została guwernantką jego dzieci; córki Elżbietki, zwanej Lusią i syna Stasia i wraz z nimi zamieszkała w willi na obrzeżach Brzuchowic pod Lwowem.
Nieoczekiwanie przyniosło to korzyść także latoroślom, bo ojciec nieco się ustatkował i zaczął regularniej bywać w domu. Celów tych wizyt z łatwością można się domyślić, zwłaszcza że Rita, kobieta o niepospolitej urodzie, wkrótce powiła córkę, Romanę, a Henryk wykazując się wspaniałomyślnością, uznał dziecko płatnej bony, dając mu swoje nazwisko.
Trudno się dziwić, że po kilku latach, Rita pragnąc unormować prawnie sytuację swoją i córki, zaczęła w końcu nalegać na ślub z Henrykiem. Wywołałoby to niewątpliwy skandal towarzyski, ale przede wszystkim nie przypadło do gustu dorastającej Lusi, która zostawała w konflikcie z opiekunką i z całych sił namawiała ojca na przeprowadzkę do Warszawy.
Rita musiała poczuć się zdradzona przez kochanka i swoją wychowankę, bo targana emocjami, wpadła na absurdalny i diaboliczny pomysł. W wigilię Sylwestra 1931 roku, urządziła pożegnalną, wystawną kolację. Nocą, gdy po uczcie wszyscy już spali, wkradła się ponoć do sypialni młodej Elżbiety i w akcie desperacji uderzyła ją w głowę ostrym narzędziem. Dziewczyna zmarła na miejscu, a wkrótce potem, z początkiem roku 1932, rozpoczął się słynny proces II Rzeczpospolitej, zwany „Sprawą Gorgonowej”. Winna, czy nie, sprawa chyba do dzisiaj rozstrzygnięta nie jest.
Z genealogicznego punktu widzenia dodam, że brat Lusi zmarł również bezpotomnie w Tatrach w 1939 roku, więc ta linia rodziny Henryka nie znalazła kontynuacji, zaś Rita w więziennej celi urodziła jeszcze jedną córkę Ewę, która jak twierdziła, została poczęta po owej tragicznej w skutkach, pożegnalnej kolacji. Tym razem jednak, Henryk dziecka nie uznał.
Zatem, jeśli to wszystko prawda, córki Rity i ich potomkowie, jeśli żyją, powinny mieć ze mną jakąś wspólną, maleńką część genów. Czy to jeszcze rodzina? Pewnie nie, moje pokrewieństwo z nimi jest minimalne i sięga siedmiu pokoleń w tył, ale trzeba pamiętać, że dla mojego prapradziadka, to były tylko trzy pokolenia, czyli kuzynostwo i trudno się dziwić, że sprawa tak bardzo ich bulwersowała.
Jak wielka była to sensacja obyczajowa, niech świadczy zaskakująca, zakorzeniona w rodzinie po dziś dzień niechęć do roztrząsania tego tematu. Choć rzecz jasna, jeśli w ogóle, to stoimy w końcu po stronie ofiary, nie sprawcy tego czynu. Nie wpływa to jednak na postrzeganie przez nich całej sytuacji.
Zgodnie z tym, jak mawiała Pani Dulska, swoje brudy trzeba prać we własnym domu, a kłopotliwe sprawy najlepiej zamieść pod dywan.
Jeszcze jedno, jakiś czas temu nawiązała ze mną kontakt rodzina Erwina Gorgona, gdyż Rita i Erwin mieli wspólnego syna, a wychowali go rodzice Gorgona. Nie są to moi krewni, ale miło, że wiemy o swoim istnieniu.
Rodzina Henryka Zaremby
Na koniec pozwolę sobie zaprezentować piękną sesję fotograficzną Folwarków/Підгородне i okolicy, którą na moją prośbę nadesłał Юрій Городецький oraz panie Iryna i Kristina w grudniu 2021. Składam serdeczne podziękowania dla autorów zdjęć. Szkoda by było zatrzymać je tylko dla siebie, niech cieszą oczy i innym.
Piękna panorama
Najstarsza część wsi Folwarki
Stare domy w Підгородне
Jeden z najstarszych domów z przepięknym kamiennym krzyżem w ogródku. Niestety nie rozpoznaję, jakiego świętego przedstawia.
Grekokatolicki Kościół Michała Archanioła, zdjęcie autorstwa pani Kristiny
Szkoła w Folwarkach/Підгородне
Zdjęcia Юрій Городецький, 2021
Bajkowe, nocne zdjęcia Юрій Городецький, grudzień 2021
Jeśli ktokolwiek i kiedykolwiek oglądając moje zdjęcia i czytając historie pod nimi, dokona odkrycia i coś sobie przypomni, albo rozpozna którąś z widocznych tam osób, proszę o kontakt.
Renata Orzech
Adres do kontaktu: naciao@op.pl
Wszystkie moje wpisy znajdują się tu: Z kresowego albumu dziadka. Złoczów, Lwów, Jarosław…
Jedna odpowiedź do “Krótka historia rodu Zarembów z Folwarków pod Złoczowem”
Możliwość komentowania została wyłączona.