Dedykuję tym, których nigdy nie poznałam,
albo znałam za krótko
Renata Orzech
Strutyn, Złoczów, Folwarki i Woroniaki – miejscowości ściśle związane z historią mojej rodziny
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami w pewnej wiosce… , tak mogłaby zaczynać się bajka, ale moja historia nie jest bajką, bo wioska jest prawdziwa, istnieje do dziś i nazywa się Strutyn, a ludzie o których chcę opowiedzieć, to moi przodkowie, którzy zamieszkiwali te tereny od wieków, rdzenna ludność tej ziemi.
Dzięki szczęśliwemu zbiegowi zdarzeń, przez setki lat, księgi metrykalne z tej miejscowości zachowały się prawie kompletnie od 1740 roku, a ponoć i jeszcze wcześniej, co pozwoliło mi całkiem dokładnie od tego momentu odtworzyć, dzieje tej linii mojego pochodzenia.
Jednym z najstarszych rodów w Strutynie, nazwiska którego figurują od początku w księgach greckokatolickich jest ród Dmytryszynów.
Sporo czasu zajęło mi zorientowanie się w zawiłościach i pochodzeniu poszczególnych członków tego licznego i bardzo rozgałęzionego rodu, zwłaszcza, że ich kobiety rodziły niezwykle liczne i o dziwo, zważywszy na tamte czasy, zdrowe potomstwo, które na ogół dożywało wieku dojrzałego. Takim sposobem przez kolejne wieki ród się rozrastał, a poprzez związki małżeńskie zdołał przez lata spokrewnić się i wżenić w resztę rodzin we wsi, a nawet i w całej okolicy, a świadczą o tym małżeńskie zapisy metrykalne.
Jeśli ktoś z czytających odkryje u siebie, lub po prostu wie, że w swoim drzewie genealogicznym ma przodków wywodzących się z tej rodziny, lub chociażby ze Strutynia, istnieje duże prawdopodobieństwo, że jesteśmy z sobą spokrewnieni i zapraszam do kontaktu.
Nazwisko Dmytryszyn pochodzi od imienia Dmytro. W metrykach syna Dmytry zapisywano często jako Dmytryk, a syna Dmytryka zamiennie, jako Dmytryk, lub Dmytryszyn. Po rusku wpisywano także jako Gmytryk, lub Gmytryszyn. Z takim mechanizmem i formami spotkałam się w praktyce, przeglądając księgi metrykalne z rejonu pochodzenia moich przodków.
Inna teoria, ponoć bardziej prawdopodobna i zasadniczo z racji swojej feministycznej natury mnie nawet lepiej odpowiada, głosi, że nazwisko Dmytryszyn jest nazwiskiem matronicznym, tworzonym od imienia matki, bądź imienia, jakie ta matka przyjęła przy zamążpójściu. Czyli w skrócie, żeby nie zanudzać zbytnio teorią, żona Dmytra po ślubie Dmytrczycha, a jej syn to Dmytryszyn.
Tak czy siak, jakby nie kombinować, praktyka kontra teoria, Dmytro był na początku, zaś Dmytryszyn pojawił się w końcowym etapie procesu nazwiskotwórczego.
Zdarzało się, że dzieci jednego ojca zapisywane były pod różnymi wariantami nazwiska i nie jest to rzecz dziwna. Taka dowolność zależała od faktu, kto dokonywał wpisu i jakim językiem się posługiwał, a sami zainteresowani jako niepiśmienni, raczej nie mogli tego zweryfikować.
W skrócie właśnie tak wygląda etymologia nazwiska i choć wszystkie jego warianty funkcjonują do dnia dzisiejszego jako odrębne nazwiska, to rodowód mają jak najbardziej wspólny. Faktem jest, że wszyscy oni stanowią jedną, wielką zbiorowość rodzinną i zarazem jeden z najstarszych rodów w Strutynie.
Zapewne jak u większości ludu wiejskiego w tamtych czasach, życie ich toczyło się wolno i bez pośpiechu. Pogodzeni z losem, poddając się zmienności pór roku i porom dnia, wiedli skromny, prosty i niewyszukany żywot w zgodzie z otaczającą ich naturą.
Z metryk wynika, że z grubsza pod koniec XVIII wieku, kiedy to jeden z Dmytryków z mojej linii wżenił się w rodzinę lokalnego młynarza, rodzina zajęła się młynarstwem, a fach ten przechodził od tej pory z ojca na syna.
Najstarsze dostępne metryki, jakie udało mi się znaleźć pochodzą z 1740 roku, pisane są starą cyrylicą i niestety nie są dla mnie w pełni czytelne.
Przykładowe zapisy metrykalne z ksiąg greckokatolickich z 1740-1777.
Czwarta linijka od dołu, w środku zdania sprawa dotyczy córki Iwana Dmytryka.
Druga linijka od góry: Gmitrik.
Najstarszy mój przodek do którego udało mi się dotrzeć nazywał się Jakub Dmytryk i jeśli wierzyć poniższej metryce zmarł w roku 1797, w słusznym wieku 95, a zatem łatwo policzyć, urodził się w 1702 roku. Znalazłam także dwóch jego braci Andrzeja Dmytryka i Grzegorza Dmytryka, zapisanego w metrykach z tłumaczenia rusińskiego jako Hryhory Gmytrykiw i taką nazwą chcę dla niego zachować.
Każdego z wymienionych braci los hojnie obdarzył potomstwem, ja jednak skupię się na moim przodku Jakubie, a właściwie na jego dużo późniejszych potomkach.
Zapis śmierci Jakuba, Strutyn 20 luty 1797 r.
Moją historię O młynarzu… zacznę więc przewrotnie jeszcze raz.
Dawno, dawno temu, a tak dokładnie w 1818 roku w pewnej wiosce pod Złoczowem, w domu młynarza Jana Dmytryka, zwanego z pewnością Iwanem urodził się syn Grzegorz. Było to już ósme dziecko Jana i jego żony Magdaleny z domu Pichur.
Para doczekała się w sumie dwanaściorga potomstwa, z czego większość latorośli dożyła wieku dorosłego, a wspomniany Grzegorz był po prostu moim prapradziadkiem.
Wpis metrykalny urodzin i chrztu Gregoriusa z 1818 r. Ojciec Joannes Dmytryk młynarz ze Strutynia, matka Magdalena córka Bazylego Pichur
Rodzina Dmytryszynów od pokoleń, na co wskazują wpisy w metrykach (molendarius, molitor), trudniła się mieleniem zboża. Do zawodu przyuczali się kolejni synowie, również i Grzegorz przejął fach po ojcu, a jak przyszła odpowiednia pora ożenił się i założył własną rodzinę.
Pierwszą żoną Gregoriusa została starsza od niego o 6 lat Victoria Czyżewska. Przeżyli razem wiele lat i doczekali się dzieci, z których najbardziej interesującym okazał się dla mnie Jan. To właśnie on wraz z siostrą Grzegorza, Zofią i jej mężem Cyprianem Zalewskim przejął młyn po ojcu. Jednak nie ten fakt jest najbardziej istotny w mojej historii, ale o tym później.
Victoria zmarła w 1876 dożywszy słusznego, jak na owe czasu wieku 65 lat. Grzegorzowi widać musiała bardzo doskwierać samotność, bo szybko znalazł pocieszenie w ramionach młodej kobiety, mojej 25 letniej wówczas praprababki Doroty, dziewczyny o lnianych włosach, bardzo jasnej cerze i niezwykle przejrzystych lodowo-niebieskich oczach.
Takie spojrzenie Królowej Śniegu odziedziczyła po swoich przodkach, osadnikach niemieckich, noszących nazwisko Heimberger i jak wieść rodzinna niesie, była to ich cecha rodowa, przekazywana w genach z pokolenia na pokolenie.
Miejscowość Biała, położona o rzut beretem na północ od Tarnopola wzdłuż linii kolejowej, miejsce urodzin Doroty Heimberger.
Niestety nie posiadam dokładnej wiedzy dlaczego Dorota, młoda dziewczyna, urodzona w miejscowości Biała pod samym Tarnopolem w niemieckiej rodzinie ewangelickiej, córka szewca (sutor) Franza Heimbergera, którego rodzinę udało mi się wyśledzić w Sapieżance, Konopkówce i Zaleszczykach, przyjechała w rejon Złoczowa.
Mogę się jedynie domyślać, że jednym z powodów mógłby być pobyt w Strutyniu jej siostry Katarzyny, która w roku 1864 powiła swojemu mężowi, Nicolasowi Pfeiffer, córkę Franciszkę. Możliwe, że Katarzyna ściągnęła sobie do pomocy z Białej do Strutynia swoją młodszą siostrę i zapewne takim sposobem drogi mojej praprababki oraz statecznego i znacznie od niej starszego wdowca, młynarza Grzegorza, przecięły się w tym miejscu.
Zapis aktu urodzin z 19 maja 1864 r. w Strutynie. Rodzicami Franciszki byli Katarzyna Heimberger, siostra Doroty i Nikolaus Pfeiffer
Któż wie, jak wyglądało ich pierwsze spotkanie, ale leciwy już przecież Grzegorz zdaje się nie marnował czasu i nie zasypywał gruszek w popiele. Ochoczo wdał się w romans z młodziutką, blondwłosą Dorotą, a wkrótce potem, jak się łatwo domyślić, 5 listopada 1876 na świat przyszło ich nieślubne dziecko, Katarzyna, moja prababka.
I właśnie tutaj wobec opisanych wcześniej okoliczności, zważywszy na wiek Grzegorza byłabym skłonna stwierdzić, że to dziecko wcale jego nie było, choć skwapliwie się do niego przy chrzcie i przy świadkach przyznał, co zostało potwierdzone postawionym przez niego w zamian podpisu, znakiem krzyża w bardzo długim wpisie metrykalnym.
Jakież wielkie było jednak moje zdziwienie, gdy po wykonaniu testów DNA, znalazłam wspólne odcinki łańcucha nici DNA z potomkami wcześniej wspomnianego Jana, syna Grzegorza Dmytryszyna i jego pierwszej żony Viktorii Czyżewskiej, przyrodniego brata Katarzyny. Potwierdza to po latach niezaprzeczalnie ojcostwo Gregoriusa, inaczej nie byłoby możliwości aby potomkowie Jana i Katarzyny posiadali wspólny fragment DNA. Genów nie da się oszukać.
Takim to sposobem, nieoczekiwanie okazało się, że również i ja mam w sobie sporą pulę genomu Dmytryszynów ze Strutynia oraz ich powinowatych i nic już tego nigdy nie zmieni, czy tego chcę, czy nie.
Bardzo długi wpis metrykalny z urodzin i chrztu Katarzyny, w którym jest mowa że Grzegorz przy świadkach potwierdza swoje ojcostwo i wraz ze świadkami podpisuje się znakiem krzyża. Istotny jest zapis po lewej stronie, zapewne dopisany później, o ślubie pary który odbył się 4 października 1877 roku.
Nieślubne dzieci w tamtych czasach absolutnie nie należały do rzadkości. Zarówno teraz, jak kiedyś i owszem takie sytuacje się zdarzały i zapewne wciąż zdarzać się będą, niezmiennie budząc emocje otoczenia. W niektórych parafiach spotyka się nawet specjalne księgi metrykalne do wpisu wyłącznie dzieci z nieprawego łoża.
Nadmienić tutaj należy, że nie wszyscy ojcowie tak gorliwie uznawali takie dzieci za swoje i z ochotą wstępowali w związki małżeńskie z ich matkami. Czy współcześnie w tej dziedzinie nastąpiła jakaś zmiana, czy postawy dzisiejszych, świeżo upieczonych tatusiów bardzo się różnią od tych sprzed lat? Niechaj każdy odpowie sobie już sam na to pytanie.
Zapowiedzi przedślubne z lipca 1877 r. Ślub Grzegorza Dmytryszyna i Dorothey Heimberger odbył się 4.10.1877r. Pan młody miał wówczas 59 lat, zaś panna młoda 27. Na zawarcie związku pomiędzy grekokatolikiem, a ewangeliczką zostało wydane specjalne pozwolenie, którego numer widać po prawej stronie. Nie udało mi się odnaleźć wpisu aktu ślubu prapradziadków, nie wiem też w kościele jakiego wyznania się odbył. Zwyczajowo zaślubiny odbywały się w parafii panny młodej, ale przeszukałam metryki z Tarnopola z wyżej wymienionego okresu i brak takiego zapisu. Metryk ewangelickich z tego okresu też brak. Pisownia nazwiska Heimberger zmienia się jak widać w języku rusińskim na Geinberger i być może w tej postaci funkcjonuje do dnia dzisiejszego na Ukrainie.
Jest rzeczą całkiem możliwą, że kochankowie chcieli pobrać się wcześniej, jednak z powodu formalności jakie powinni dopełnić przy zawieraniu związku małżeńskiego pomiędzy osobami o różnych obrządkach wyznaniowych i braku odpowiedniego zezwolenia od zwierzchników swoich kościołów sprawa z powodów formalnych trochę się dla nich przeciągnęła.
Wiadomo jednak, że dwa lata po narodzinach Katarzyny, już po ślubie, na świat przyszła następna córka pary, Antonina Dmytryszyn. Mam do jej metryki bardzo sentymentalne podejście, ponieważ jest to metryka, którą po raz pierwszy w ogóle ujrzałam na oczy. Długo gapiłam się w nią i miałam wrażenie jakbym zobaczyła ducha z przeszłości, usiłowałam przyzwyczaić się do słownictwa, zapoznać z oznaczeniami, skrótami i ich rozmieszczeniem w tabelce. Obecnie po roku, nie chwaląc się radzę sobie w tym temacie całkiem nieźle, ale wtedy była to dla mnie całkowita nowość.
Miałam świadomość, że skoro właśnie patrzę na wpis Antoniny, gdzieś tam w metrykach czeka na spotkanie ze mną Katarzyna, moja prababka. Zmysły mi się wyostrzyły, a podniecona wyobraźnia poruszyła czułe struny najdelikatniejszych emocji jakie mną wtedy targały. Aż wreszcie, kilka stron zdigitalizowanej księgi urodzeń w tył i jest! W końcu ją odnalazłam! Witaj Katarzyno, witaj prababciu!
Wpis metrykalny z narodzin Antoniny Dmytryszyn, 22.10.1878 Strutyn. Pierwsza metryka, jaką online ujrzałam na oczy
Pora już kończyć historię o młynarzu i dziewczynie o jasnych tęczówkach. Nie wiem jak długo przyszło im razem żyć. Nie znalazłam aktu zgonu Gregoriusa w dostępnych metrykach greckokatolickich do 1900 roku, możliwe że jednak dla żony zmienił wyznanie i należy go szukać w metrykach ewangelickich, a może po prostu wpisy z tego okresu nie są jeszcze osiągalne w sieci.
Mniemam, że Dorota żyła znacznie dłużej niż Grzegorz, choć też nie znam daty jej śmierci. Katarzyna przez długie lata prowadziła swoje dzieci, w tym mojego dziadka Antoniego do babci, do tzw. kolonii niemieckiej, a po śmierci swojego męża Filipa M., o którym napisałam w tekście O talizmanie…, prawdopodobnie przeniosła się tam na jakiś czas. Póki dzieci były jeszcze małe, matka pomagała jej w ich wychowaniu. Dziadek wspominał, że bardzo lubił tam przebywać, bo babcia Dorota zawsze miała przygotowane coś dobrego dla dzieci.
Pamiętam też, że dziadek Antoni całkiem nieźle radził sobie z językiem niemieckim i mówił śmieszną, śpiewną kresową gwarą, po której od razu rozpoznawano w nim Kresowiaka.
Jeśli ktokolwiek i kiedykolwiek oglądając moje zdjęcia i czytając historie pod nimi, dokona odkrycia i coś sobie przypomni, albo rozpozna którąś z widocznych tam osób, proszę o kontakt.
Renata Orzech
Adres do kontaktu: naciao@op.pl
Wszystkie moje wpisy znajdują się tu: Z kresowego albumu dziadka. Złoczów, Lwów, Jarosław…
4 odpowiedzi na “Krótka historia pewnego rodu spod Złoczowa oraz o kochliwym młynarzu i dziewczynie o spojrzeniu Królowej Śniegu”
Możliwość komentowania została wyłączona.