O Głowiakach z przysiółka Łuka-Brzegi, którzy osiedlili się w Tarpnie koło Góry

Najbardziej wstrząsające były losy rodziny Głowiaków z Brzegów – przysiółka wsi Łuka. Spalenie przez banderowców ich i sąsiednich polskich gospodarstw zakończyło kilkuwiekową historię osadnictwa w tym miejscu – na brzegu wyschniętego rozlewiska kilka kilometrów od Złoczowa.

Na początek genealogia:

Maciej Głowiak + żona Katarzyna Aleksandrowicz

Ich dzieci:

Józef Głowiak + żona Zofia Wąsowicz (rodzice: Antoni Wąsowicz i Maria Stojanowska)

dzieci Józefa i Zofii:

Jan Głowiak (1907-1959) + żona Maria Sołtowska (1909-1956) (jej rodzice: Andrzej Sołtowski i Paulina Pająk), dzieci Jana i Marii:

  • Tadeusz (1935-2003) + żona Irena
  • Joanna Zofia (1936-) – ma na imię inne niż w metrykach: Janina (po mężu Ciecieląg), mieszka w Tarpnie koło Góry.
  • Bronisław Zbigniew Bolesław (1938-1957) – w rodzinie używane było imię Zbigniew.
  • Helena Józefa (1940-) – mieszka we wsi Kamień
  • Jan Andrzej (1944-1944)
  • Zofia (1950-)
  • Mieczysław (1946-)
  • Edward (1948-2017)

Złoczów, fotografia ślubna Jana Głowiaka i Marii Sołtowskiej.

Maria Głowiak (1908-) + mąż Milecki (1909-) ślub w 1930 r. Mieszkali po wojnie w Tarpnie.

Barbara Głowiak (1926-1927)

Helena Głowiak (1929-1929)

Bronisław Głowiak (ok. 1925-1943)

Michał Głowiak + żona Tekla

Józef Głowiak + żona Zofia Banach

Franciszek Głowiak (zm. 1946) – został rozstrzelany 2 kwietnia 1946 roku przez NKWD w czasie obławy na partyzantów z NSZ koło wsi Gołąb -Kanie. Według rodziny, miał wówczas 17 lat i był robotnikiem rolnym, przypadkowo złapanym w czasie zasadzki na partyzantów. Na cmentarzu we wsi Kanie znajduje się pamiątkowy obelisk ku czci pomordowanych w 1946 roku (Mariusz Kopniak, Zarys dziejów parafii Kanie. Warszawa 2019).

Antoni Głowiak (ur. 1911) + żona Helena Kutna z Zarwanicy (ur. 1904), ślub w 1935 r. w Rykowie.


Najwięcej wiemy o losach Jana Głowiaka, którego gospodarstwo spalili banderowcy w końcu lutego 1944 roku (zachowały się też akta pracownicze Jana z 1945 r.: IPN Ki 103/2062).

Jan Głowiak syn Józefa w 1945 roku. Z akt IPN Ki 103/2062.

Relacje świadków napadu banderowców:

Otmar Strokosz, W Armii Krajowej. Z Zaolzia przez okupowany Lwów do III Rzeczypospolitej, Bielsko-Biała 1994.

Spotkania konspiracyjne z p. Wałeczka, mjr. Romańskim, oraz komendantami drużyn bojowych, organizowane były u gospodarza p. Głowiaka, którego gospodarstwo zlokalizowane było na uboczu wsi Kozaki, nazywano to „na brzegach”. Gospodarstwo położone było samotnie za małym zagajnikiem około 2 km od wsi. Podejść można było od strony zagajnika niepostrzeżenie, zaś z samego gospodarstwa była dobra widoczność, zabezpieczająca obserwację, czy ktoś obcy nie zbliża się do zagrody.

(…)

Z tego też powodu postanowiliśmy na Święta Bożego Narodzenia w 1943 roku, zorganizować pierwszy raz w okresie okupacji konspiracyjny Opłatek i Wigilię Bożego Narodzenia dla tych, którzy byli z dala od swych stron rodzinnych. Było nas kilkunastu. Opłatek zorganizowano u gospodarza Głowiaka Jana na Kozakach – „na brzegu”. Jak na okupację nastrój był bardzo świąteczny i w miarę radosny, bo wieści z frontów dawały nam nadzieję, że następne święta, będą już dla nas świętami naprawdę wolnymi. Nie mniej jednak dookoła wsi zostały zorganizowane posterunki wartownicze.

Staropolskim zwyczajem zmówiliśmy wspólny pacierz, podzieliliśmy się opłatkiem ze łzami w oczach, gdy nagle wpadł goniec ze wsi z meldunkiem, że p. Krajewski, mąż nauczycielki idąc ze wsi Monastyrek na Kozaki, zauważył dużą grupę banderowców, uzbrojonych. Ze strachu przed nimi ukrył się w zaroślach – było już ciemno. Upowcy pewni siebie bardzo głośno rozmawiali i między sobą mówili, że idą się rozprawić do Kołtowa – oczywiście z Polakami (od nas około 6 km). Tego się nikt nie spodziewał, było to przecież w dzień 24 grudnia, dzień Wigilii. Niestety nie dane nam było kolędowanie.

Natychmiast zarządziłem alarm, zebrałem chyba około 20 ludzi uzbrojonych i wyruszyliśmy nocnym marszem w kierunku wsi Kołtów. Dochodząc do Kołtowa zauważyliśmy pożar. Przyspieszyliśmy marsz, a dochodząc do wsi otworzyliśmy ogień z rkm-u świetlnymi pociskami i ruszyliśmy do wsi. Pamiętam jak z jednej zagrody wybiegła kobieta i zaczęła przed nami uciekać, uważając nas za banderowców, była tak wystraszona, że nie mogła nam nic powiedzieć, tylko pytała czyśmy nie widzieli uciekających jej dzieci. Upowcy słysząc strzały z naszej strony, a zwłaszcza po wystrzeleniu kilku rakiet oświetlających, zaczęli uciekać w kierunku szosy prowadzącej do Sasowa. Po wkroczeniu na skraj wsi Kołtów zastaliśmy parę gospodarstw polskich zupełnie przez właścicieli opuszczonych – zbiegli w pole ratując się przed mordami upowców.

Bulwersujący był dla nas widok chat opuszczonych w pośpiechu przez gospodarzy – stoły były zastawione do wieczerzy wigilijnej z sianem pod obrusami, resztkami niespożytej wieczerzy wigilijnej.

Wczesną wiosną 1944 r., oddział nasz, z nastaniem nocy, został zaalarmowany, że niedaleko naszej wsi za pagórkiem w kierunku Zarwanicy, gdzie zamieszkiwał na tak zwanych „Brzegach” polski gospodarz Głowiak Jan, pokazała się duża łuna świadcząca o tym, że prawdopodobnie Ukraińcy dokonują napadu na polski przysiółek. Gospodarstwo p. Głowiaka, jak na tamte warunki, zaliczało się do gospodarstw dużych i nowoczesnych. Zbudowane było w kształcie czworoboku. Z budynku mieszkalnego, którego zapiwniczenie było pokryte płytą betonową – w tamtym terenie prawie niespotykane, gospodarz był mistrzem murarskim stąd wyższy standard budowlany. W środkowym boku, stała duża stodoła, a z boku zabudowania gospodarcze, chlew i stajnia.

Po zebraniu około 14 uzbrojonych ludzi, ruszyliśmy w kierunku płonącej zagrody oddalonej około 5 km. Po krótkim marszu stwierdziliśmy, że płonie zagroda p. Głowiaka, w której niejednokrotnie odbywały się nasze spotkania konspiracyjne. Strzałów nie było słychać żadnych. Po podejściu pod zagrodę od strony pól, zauważyliśmy nieliczne sylwetki ludzi, biegających wokół zagrody. W obawie byśmy nie zostali zaskoczeni z boku, nie wiedząc ilu jest napastników, dałem rozkaz rozciągnięcia się na widoczność w jednej linii i na serię z pistoletu maszynowego, ogniem zwartym zaatakować nie strzelając w kierunku samego gospodarstwa, by przypadkowo nie zranić kogoś z członków rodziny gospodarza. Upowcy chyba w naszym kierunku nie oddali ani jednego strzału, z miejsca się po prostu ulotnili.

Gospodarstwo już całe płonęło budynek mieszkalny, stodoła i zabudowania gospodarcze. Płonęły wszystkie zabudowania gospodarstwa, wraz z domem mieszkalnym. Była ciemna noc, musieliśmy bardzo ostrożnie podchodzić do płonących zabudowań, bo wiedzieliśmy, że syn Głowiaka jest dobrze uzbrojony, miał prawo nas nie rozpoznać wziąć nas za upowców i oddać w naszym kierunku strzały, co mogło by się zakończyć tragicznie. Jak to się stało, że nas rozpoznał tego już nie pamiętam. Wiem tylko, że ktoś z domowników otworzył drzwi i z piwnicy zaczął wzywać pomocy.Po ucieczce upowców, na wszelki wypadek rozmieściliśmy posterunki zabezpieczające dostęp do płonącego obiektu. W piwnicy było zupełnie ciemnoi panował straszny gorąc. Płonące części budynku zwaliły się na strop piwniczny i na nim się paliły, strop był bardzo rozgrzany.

W pierwszej chwili, najważniejszym było to, że dowiedzieliśmy się, iż wszyscy domownicy znajdują się w piwnicy. W piwnicy było zupełnie ciemno i pełno dymu. Część domowników wynosiliśmy nieprzytomnych. W piwnicy schronili się: gospodarz Głowiak wraz z małżonką, syn Głowiak Jan (akowiec) wraz z ciężarną małżonką i jeszcze dwojgiem dzieci.

Dopiero później dowiedzieliśmy się z relacji Głowiaka Jana o szczegółach całej zaszłej tragedii. Upowcy dokonali napadu po nastaniu nocy. Najpierw dobijali się do drzwi bez skutku i wzywali do otworzenia drzwi. Głowiak na ewentualny napad upowców, był przygotowany i co wieczór dokonywał zabarykadowania drzwi i okien piwnicznych. Z mieszkania na wysokim parterze prowadziło zejście do piwnicy. W piwnicy na noc miał zawsze przygotowaną broń do ewentualnej obrony. Liczył się z tym, że dzięki temu, iż piwnica ma strop betonowy to jakoś pierwszy atak upowski przetrwa i nie grozi mu spalenie żywcem.

Po bezskutecznym dobijaniu się, bandyci zaczęli podpalać zabudowania i całe gospodarstwo, i prawdopodobnie jak zawsze w takich wypadkach, czekali kiedy napadnięci zaczną uciekać z płonącego domu i wtedy by zaczęli do nich strzelać i mordować. Nie liczyli się z tym, że piwnica ma strop betonowy – niepalny.

Tymczasem w piwnicy przez tych parę godzin napadu zaczęły się dziać sceny okropne. Najpierw cisza i błagalne modły do Boga o pomoc, później płacz dzieci i krzyki, robiło się coraz duszniej, dusił dym. Schronieni zaczęli tracić przytomność. W tym wprost niewiarygodnym zamęcie i strachu, żona Głowiaka będąca w ciąży zaczęła rodzić. Ból porodowy sprawił, że nie straciła przytomności, sama sobie odebrała płód (noworodek uległ poparzeniu i zmarł), poczem sama nie pamięta jak to się stało, że wywróciła beczkę z kiszonymi ogórkami i tym kwasem ogórkowym cuciła dzieci, przeciągając je do szpary koło drzwi by mogły zaczerpnąć powietrza.

W tym najtragiczniejszym momencie nadeszła pomoc z naszej strony, ratując całą rodzinę od zaplanowanego przez upowców mordu. Całe gospodarstwo, wraz z inwentarzem żywym spłonęło doszczętnie. Gospodarze wsi Kozaki udzielili samorzutnie szerokiej pomocy poszkodowanym, a ksiądz Krall dał im zakwaterowanie na plebanii.

Kolejna relacja:

Relacja Zofii Pełech z domu Czernieckiej (1928-2017). Wywiad przeprowadził w 2011 roku Bogusław Mykietów.

U nas w domu, ponieważ byliśmy na skraju wsi była placówka. Trzymano w nocy straż, aby zaalarmować i bronić wioski. Tylko w nocy pilnowano, bo banderowcy w dzień nie atakowali. Banda, która spaliła Głowiakowi gospodarstwo przejeżdżała koło naszego domu. Po kilku godzinach było widać pożar. Jak Głowiaków palili to nie spaliśmy. Byliśmy poubierani. Głowiaki mieli ładny duży dom i stajnie w lesie. Banderowcy oblali benzyną budynki i podpalili. Krowy ryczały, paliły się w stodole żywcem.

Głowiaki w piwnicy się schowali i się dusili od dymu. Mąż Głowiakowej i brat leżeli na posadzce i mieli już języki „powyciągane”. Głowiakowa miała w beczce kwas po kapuście i tym kwasem wszystkich cuciła. Sama nie dała rady odryglować drzwi piwnicy. Głowiakowa w czasie napadu urodziła w tym błocie na posadzce dziecko.

Świtem tata (Franciszek Czerniecki, został ojcem chrzestnym nowo narodzonego dziecka Głowiaków) zaprzągł konie i z Romańskim pojechali do Głowiaków. Przywiózł ich do nas: Głowiaka z żoną, jej brata i czworo czy pięcioro dzieci. Przyszedł też do naszej chaty ksiądz Krall i ochrzcił, żyjące jeszcze dziecko, które wkrótce zmarło. Głowiakowie pomyli się u nas, zamieszkali w szkole a potem pojechali do Złoczowa, bo u nas nie było bezpiecznie.


Wpis z księgi urodzin: Łuka Brzeg. Urodził się 28.02.1944, obst nulla (bez położnej), zmarł 29.02.1944, Jan Andrzej Głowiak, filius (syn) Jana Głowiaka rolnika (syna Józefa i Zofii Wąsowicz) i Marii Sołtowskiej (córki Andrzeja i Pauliny Pająk). Chrzestni: Franciszek Czerniecki, rolnik i Anna Stojanowska żona Józefa. Księga metrykalna Łuki. Zespół Parafia Zazule-Kozaki. Archiwum Diecezjalne w Zielonej Górze.

Drugie imię nadane na chrzcie przez księdza Kralla – Andrzej – czy nadane świadomie tego nie wiemy, ale symbolicznie nawiązywało do męczeńskiej śmierci Świętego Andrzeja Boboli sprzed blisko 300 laty, z rąk tych samych sprawców i tych samych powodów.

Kolejna relacja:

Michał Kutny, Losy rodziny Kutnych z Zarwanicy pod Złoczowem (1869-1945). Zarwanica –Złoczów –Lwów –Kraków –Katowice –Milkel –Kłodzko –Minkowice Oławskie, Zielona Góra 2019.

Drugi przysiółek – Bereh był zamieszkały przez trzy rodziny: Stojanowskich, Lubowiczów i Ukraińca Hruszkę. Ten ostatni miał żonę Polkę, córkę Bojka. Lubowicz miał również za żonę najstarszą córkę Bojka. (…) Oddzielna osada rodziny Głowiaków została spalona przez banderowców. Polacy przeżyli wszyscy.

(…)

Nowe źródła do genealogii Kutnych. Helena Kutna (ur. Zarwanica 1904) córka Piotra i Anny z domu Buksa poślubiła w 1935 roku w Rykowie Antoniego Głowiaka (syn Józefa i Zofii z Wąsowiczów). Księga metrykalna parafii Zazule-Kozaki. Archiwum Diecezjalne w Zielonej Górze.

Antoni Głowiak w 1935 roku w Rykowie poślubił Helenę Kutną

(…)

W roku 1933 przygotowywałem się do szkoły dość starannie. Nie umiałem rozmawiać po polsku. W domu naszym i we wszystkich domach naszej wsi, jak i w okolicznych, od niepamiętnych czasów używany był język „ruski” (chachłacki). Wyjątek stanowiła rodzina Głowiaków w Berezi i Stojanowskich.

Przysiółki Pijarszczyzna, Bereh (Brzegi), Kiejków, Kobylanszczyzna w 1934 roku

(…)

Było to chyba na Święto Gromnicznej. Gdzieś około godziny osiemnastej, gdy zaczął się zmrok, zauważyliśmy pożar zagrody stawniczego w pobliżu stawu Romańskiego. Pożar był ogromny, ponieważ mała chałupina była z drewna i pokryta słomą. Znaliśmy doskonale stawniczego – solidnego Polaka o nazwisku Szubert. Mieszkał w tej chałupinie, odległej od innych zabudowań ukraińskich ponad 400 metrów. Zatem mieli swobodę do działania. Zapobiegliwy stawniczy miał przygotowany okop na grobli stawu, kilka metrów od domku. Zdążył zbiec z domku z dwoma nieletnimi synami do okopu, gdzie miał schowaną dubeltówkę z amunicją. Z drugą zbiegł z domku. Bandyci zbliżali się do ukrycia, ale odważny Szubert odstraszał napastników ogniem z dubeltówek.

Chłopcy ładowali mu na zmianę dubeltówki, zatem ogień był bez przerwy. Bandyci byli na koniach, dlatego nie odważyli się zaatakować granatami. Poza tym spieszyło się im do kolejnej zagrody Stojanowskich na przysiółku w Berezi. Stojanowscy mieli czas na odparcie bandytów. Mieli w piwnicy zamaskowane szczeliny, skąd bronili się dzielnie. Tymczasem pokaźna zagroda płonęła jak pochodnia. W oborach żałośnie ryczało bydło, gdy ogień smażył żywcem biedne ofiary. Strzelanina ze świetlnych pocisków wskazywała, że strzelają napastnicy i obrońcy.

Łuka-Brzegi i Zarwanica. Gospodarstwa Stojanowskich, Głowiaków i Kutnych w Zarwanicy.

Po niedługim czasie bandyci napadli na kolejną zagrodę, Głowiaków. Bogate gospodarstwo w dolinie oddalonej od wsi około półtora kilometra płonęło podobnie jak te poprzednie. I znowu ryk bezbronnego bydła i strzelanina. Tym razem nie mogliśmy ocenić, czy Głowiaki odpierają napastników. Faktycznie zostali przepędzeni przez kozackich Polaków bronią maszynową i osobistą, o czym dowiedziałem się od Kalinowskiego i Bożka w kopalni na drugi dzień.

W obawie, mimo obecności Niemców żandarmów we wsi, czuwaliśmy do rana. Żandarmi po pojawieniu się pożaru spakowali swoje manatki na samochody z zamiarem wyjazdu do Złoczowa. U Dudarów kwaterował komendant żandarmerii, który dał się przekonać Walerii i jej ojcu, że banda nie odważy się napadać we wsi przy obecności Niemców. Młody hauptman znał doskonale język polski. Podobno był Ślązakiem, ale do tego się nie przyznawał.

Na ich prośbę zadecydował zatrzymać się z samochodami na szosie i czekać. Do rana załoga motocyklistów patrolowała odcinek na granicy wsi. Otworzyła ogień z maszynowego karabinu do bandytów, którzy grasowali na koniach w pobliżu domku stawniczego i Stojanowskich. Być może dlatego opuścili te domostwa i udali się w dolinę, gdzie rozpoczęli swe „dzieło” na posesji Głowiaków. Zasięg do Głowiaków w dolinie od szosy był niemożliwy, żeby wypłoszyć bandytów.

Odważni starsi ode mnie chłopcy, Michał Sołtowski, Władysław Kutny i Bronisław namawiali hauptmana, żeby wysłał żołnierzy na pomoc Polakom, ale bez skutku. Próbowali też namówić go, żeby wypożyczył karabin maszynowy w obronie bezbronnych Polaków, ale na to nie zgodził się pod żadnym pozorem. Nasi lokatorzy–radiotelegrafiści nie wychodzili ze swojej pracy. Czuwali i być może informowali swoje dowództwo. Po nieprzespanej nocy udało się namówić komendanta żandarmów, żeby udał się z nami do miejsca zbrodni. Zgodził się ludzki żołdak, ale pod warunkiem, że będziemy mu towarzyszyć.

Ruszyliśmy gromadką do posesji Stojanowskich z hauptmanem i jego psem wilczurem. Na czele gromadki prowadziła swych nieposłusznych synów Edwarda i Romana – Rozalia Kłak, za nimi Bronisław i Władysław Kutny, Mieczysław Szkwarek i ja oraz Wasyl Dudar. Na kilkaset metrów przed laskiem Hruszki zatrzymał się hauptman. Obawialiśmy się, że zawróci. Odważyłem się podejść do niego i przekonać, że bandyci nie odważą się otworzyć ognia do Niemców. Wilczur poczuł świeży zapach spalenizny po inwentarzu, pomachał przyjaźnie ogonem i tym zachęcił swego pana do dalszej drogi.

Brnęliśmy po zaśnieżonym bezdrożu po kolana w śniegu, żeby udzielić ewentualnej pomocy rodzinie Stojanowskich. Po przekroczeniu lasku, na wzgórku przed drugim laskiem leszczynowym, natknęliśmy się na zwłoki bandziora z karabinem w dłoni. Wygląd watażki był odrażający. Ubrany był w ciepłą kurtkę, spodnie rajtki owinięte owijaczami cholew butów, czapkę barankową, zaś w brudnej dłoni trzymał sowiecką wintowkę. Nie dotykając trupa Niemiec ruszył do zgliszcz posesji Stojanowskich.

Zatrzymał się nad trupem wszędobylski Wasyl i rzekł z przekonaniem, że to Żyd. Zaprzeczyła Rozalia, ponieważ stwierdziła, że Żydzi nie mają takich nędznych szat, zaś brody pogolili w obawie przed identyfikacją. Watażka miał czarną brodę i wąsy. Przed pojawieniem się Niemca wylazł z kryjówki piwnicznej najstarszy gospodarz owinięty zakrwawionym ręcznikiem na głowie. Niemiec nie pytał, czy wszyscy przeżyli. Był ciekawy, kto strzelał do bandytów, ponieważ pod spaloną szopą leżały zwęglone zwłoki drugiego watażki. Wygląd zwłok był przerażający. Leżał na wznak z maleńkim penisem w kroczu, obok zwłok leżały metalowe części pepeszki sowieckiej.

Stojanowski rozpaczliwym głosem oświadczył Niemcowi, że nie wie, kto strzelał do bandytów, ponieważ siedział w piwnicy z liczną rodziną. Właz do piwnicy był zabezpieczony blachą, ale cienka blacha przepaliła drewnianą pokrywę. Przerażający dym i żar paraliżował liczną rodzinę. Odważny staruszek wychylił z włazu głowę, żeby stwierdzić, czy jeszcze są oprawcy. I wtedy otrzymał cios w głowę. Do piwnicy bandyci nie odważyli się wejść i być może wypłoszyła ich seria z szosy oddana przez żandarmów. Po zasięgniętej informacji o tym, że nikt z domowników nie stracił życia, Niemiec wrócił z psami i Rozalią do wsi. Dołączył do nich Wasyl Dudar.

Byliśmy ciekawi, co się dzieje z rodziną Głowiaków, więc udaliśmy się pozostałą gromadką śladami pieszych i konnych sprawców zdążających do posesji Głowiaków. Na pogorzelisku zastaliśmy odważnego dwudziestolatka Józefa Głowiaka, który czekał nie wiadomo na kogo, ponieważ cała liczna rodzina udała się na plebanię w Kozakach, gdzie zaopiekowały się nią siostry zakonne.

Spalenisko zasobnego gospodarstwa wyglądało najbardziej przerażająco. Dogorywała obora, w której leżały spalone krowy, konie i psy w budzie, które nie ruszyły się z budy, mimo że były spuszczone i nigdy nie wpuściły obcego przybysza bez reakcji domowników. Pod domem mieszkalnym w całkowitej ruinie leżały spalone części pepeszki wraz z bębenkiem rozerwanym przez amunicję.

Z relacji Józka przebieg wydarzeń był następujący. Na sygnał psów zauważyli pożary u stawniczego oraz Stojanowskich. Byli pewni, że nie ominą ich samotnej zagrody, ponieważ byli dobrymi patriotami polskimi. Mieli możliwości do samoobrony, bo posiadali broń, ale roztropny ojciec nie pozwolił zabijać z ukrycia bandytów, którzy szli gęsiego wprost na ich gospodarstwo. Jóźko zamierzał oddać serię do bandytów z pepeszki z krótkiej odległości, ale ojciec wyrwał mu broń i rzucił pod dom z myślą, że nie zamierzają się bronić.

W piwnicznym schronie zabezpieczonym przed pożarem, podobnie jak u Stojanowskich, dostały się opary żaru i dymu. Niemalże wszyscy stracili przytomność. Ciężarna Maria Głowiak w szoku urodziła dziecko. Odgryzła pępowinę i przystąpiła do ratowania ośmioosobowej rodziny. Uratowała kwasem z kapusty.

Rodzina Głowiaków osiedliła się w powiecie Góra Śląska. Rodzina Stojanowskich po pożarze wyjechała podobno do Lwowa, gdzie miała bliskich krewnych. Z późniejszych relacji Polaków doszła informacja, że spośród zwłok oprawców jeden z nich był synem popa z Trościańca, o czym świadczył fakt, że zwłoki zostały zabrane następnej nocy po napaści.


Przysiółek Brzegi (Berezi) koło Łuki. Maj 1942, Zielone Święta 1. Iwasiuta z Zazul 2. Żona Iwasiuty. 3. Anna Stojanowska żona Mikołaja Stojanowskiego syna Michała i Marii 4. Stasia (przybrana córka – przez 2-3 lata – Katarzyny i Jana Stojanowskich, później naturalna matka odebrała dziecko) 5. Katarzyna Stojanowska córka Michała i Marii 6. Maria Stojanowska córka Andrzeja i Karoliny 7. Adam Piasecki 8. Michał Stojanowski syn Jana i Maryi Tkaczuk 9. Andrzej Stojanowski syn Michała i Marii 10. Michał Stojanowski syn Andrzeja i Karoliny 11. Edward Piasecki (jego ojca – właściciela młyna zabili banderowcy) 12. Stojanowski Jan mąż Katarzyny 13. Anna Furtan córka Andrzeja i Karoliny Stojanowskich 14. Maria Stojanowska (żona Michała Stojanowskiego) 15. Żona Andrzeja – Karolina Stojanowska z domu Szafaluk 16. i jej córka Stanisława po mężu Ufnalska. Kolekcja Krystyny Borawskiej, Pyrzany.


Po utracie domu, Głowiacy krótko mieszkali na plebanii na Kozakach, potem 10 maja 1944 roku Niemcy zabrali Jana na roboty do Niemiec. Nie przeszedł jednak kwalifikacji lekarskiej i trafił do obozu. Z obozu uciekł i 6 czerwca 1944 roku trafił do wsi Bogucice w gminie Zagość.

Od 31 stycznia 1945 roku pracował w Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Pińczowie (komendant gmachu), a od 4 lipca 1945 w Miejskim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach. W podaniu o zwolnienie pisze, że odnalazł rodzinę, która została wysiedlona do powiatu Wielkie Strzelce na Śląsku Opolskim (Klucze gmina Zimna Wódka). Żona z czwórką dzieci koczowali przez 6 tygodni pod gołym niebem, a obecnie tymczasowo mieszkają z Niemcami. W związku z tym prosi o zwolnienie z pracy, by mógł zająć się rodziną. Już wtedy chorował na gruźlicę.

W aktach pracowniczych, jest informacja, że był partyzantem AL, walczył pod dowództwem Wichury i dwukrotnie był raniony (było to celowo ukrycie jego działalności w AK – porozumienie z radzieckim oficerem Kundijusem zostało uzgodnione na szczeblu okręgu złoczowskiego w 1944 roku). Fałszerstw wojennych musiało być więcej – w aktach znajduje się zaświadczenie z Powiatowego Komitetu PPR w Pińczowie, że Jan jest członkiem PPR od 9 stycznia 1944 r. A przecież wtedy jeszcze mieszkał sobie spokojnie na Brzegach pod Złoczowem.

Jest też informacja, że jako podoficer Wojska Polskiego zna się na wszystkich broniach. Jan służył w Wojsku Polskim w latach 1929-1931.

29 czerwca 1945 roku został przesłuchany w charakterze podejrzanego. Zeznawał, że przychodzili do niego ludzie ze skargami na Abrama Schajnfelda, który zachowuje się bardzo niepoprawnie: szarpał kobietę za włosy strzelając z pistoletu pod nogi. Jadąc w teren podawał się za zastępcę kierownika urzędu, a będąc sam z tamtych okolic, znali go wszyscy jako analfabetę. Wyśmiewali więc „bezpieczeństwo”, że jeżeli zastępca nie potrafi czytać ani pisać, to co jest warta reszta „bezpieczeństwa”. Dochodziło też do nieporozumień, kłótni i bicia się z nim pracowników na terenie koszar. W zeznaniu wyraźnie piętnuje zachowania Schajnfelda. Efektem tych wydarzeń było przeniesienie Jana do Kielc.

W październiku 1945 roku został zwolniony z pracy, wyjechał do żony i dzieci i osiedlili się w Tarpnie koło Góry.

Tarpno: od lewej: 1. Maria Głowiak z Sołtowskich, 2. Irena Głowiak, żona Tadeusza, 3. Janina po mężu Ciecieląg. Od prawej: 1. Zofia z Wąsowiczów Głowiakowa – żona Jana.

Częstochowa 1951 (?), od lewej: 1. Pawlicki (?), bracia: 2. Michał Głowiak syn Józefa, 3. Józef Głowiak syn Józefa, 4. Jan Głowiak syn Józefa.

Częstochowa 1951 (?), siedzi pierwszy z prawej – Józef Głowiak syn Macieja. Stoją od prawej: 2. Jan Głowiak syn Józefa, 4. Józef Głowiak syn Józefa, 5. Michał Głowiak syn Józefa.


Najbardziej znanym Głowiakiem jest syn Jana – Tadeusz.

Tadeusz Głowiak syn Jana (1935-2003) – polski chemik, specjalista krystalochemii i rentgenografii strukturalnej. Związany z Uniwersytetem Wrocławskim, gdzie uzyskał w 1959 r. dyplom magistra, a następnie doktora (1967 r.) i doktora habilitowanego (1978 r.) Tytuł profesora nadzwyczajnego otrzymał w 1990 r., a nominację profesorską uzyskał w 1996 roku. Twórca Zakładu Krystalografii na Wydziale Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego i jego kierownik. Członek Komitetu Krystalografii PAN.

Autor ponad 360 prac naukowych, specjalista krystalografii związków koordynacyjnych i metaloorganicznych. Promotor siedmiu doktorów, w tym jednego habilitowanego. Doktor honoris causa Uniwersytetu Lwowskiego (2002 r.).


Prof. Tadeusz Głowiak (1935-2003) – biogram sporządził prof. dr hab. Leszek Zbigniew Ciunik (emerytowany profesor zwyczajny) Wydział Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego.


Zaproszenie na uroczystość nadania Doktor honoris causa Uniwersytetu Lwowskiego dla Tadeusza Głowiaka (2003 r.).

Fotografie powojenne ze zbiorów rodziny Głowiaków z Wrocławia (linia Jana), którym serdecznie dziękuję za pomoc w przygotowaniu materiału.


Opr. Bogusław Mykietów, Zielona Góra, e-mail: aka@mykietow.pl


Wszystkie opowieści znajdą Państwo tu: Głowiak – losy rodzin Głowiaków spod Złoczowa


Wszelkie aktualizacje i uzupełnienia są mile widziane.

Jedna odpowiedź do “O Głowiakach z przysiółka Łuka-Brzegi, którzy osiedlili się w Tarpnie koło Góry”

Możliwość komentowania została wyłączona.