W 1991 roku ukazała się wyjątkowa publikacja opisująca losy mieszkańców podzłoczowskiej wsi Kozaki. Książkę, do dziś budzącą wiele kontrowersji i komentarzy, można będzie w całości przeczytać na naszej stronie. Zamieścimy też, będący swego rodzaju suplementem do tej opowieści, reportaż ?Na zieloną Ukrainę wyprawa po zakopany dzwon?.
Zbieramy chętnych na wyjazd na Kozaki ? by zobaczyć okolice opisane w książce. Na zgłoszenia czekamy do końca stycznia 2020 r.: Bogusław Mykietów: aka@mykietow.pl
Nota wydawnicza wersji drukowanej: ZBIGNIEW CZARNUCH, OPOWIEŚĆ O DWÓCH ZIEMIACH MIESZKAŃCÓW PYRZAN, 1991, Wydawca: TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ WITNICY Redaktor: JANINA KALISZAN, Redaktor techniczny: TADEUSZ JURAK, Wydano dzięki wsparciu finansowemu Zarządu Gminy i Miasta Witnicy, Druk: Zielonogórskie Zakłady Graficzne, Zielona Góra, pl. Pocztowy 13/15. Nakład: 500 egz., zam. 476.
Nota wydawnicza wersji internetowej: Zbigniew Czarnuch,?Opowieść o dwóch ziemiach mieszkańców Pyrzan?, www.archiwumkresowe.pl 2020, Podstawą tekstu jest wydanie pierwsze z roku 1991, które zostało przez autora przejrzane, poprawione i uzupełnione. Tekst ? Zbigniew Czarnuch 2020, ilustracje oznaczone znakiem wodnym ? www.archiwumkresowe.pl . Dopiski (dop.): Bogusław Mykietów ? w treści: BM. Uprasza się przy cytowaniu fragmentów, o podanie źródła jak wyżej.
Po zakończeniu cyklu umieścimy na naszej stronie, w zakładce ZAZULE KOZAKI KOŁO ZŁOCZOWA, WOJEWÓDZTWO TARNOPOLSKIE całą treść publikacji w jednym pliku, by można było tekst pobrać i wydrukować.
Dziś prezentujemy pierwszą część pt. Prolog wierszem pisany. Antoniego Pająka wspomnienie z ziemi złoczowskiej.
DO CZYTELNIKA:
Czytając me wiersze, Czytelniku drogi,
nie bądź w ich ocenie zbytnio dla mnie srogi.
Za późno do poezji wybrałem się w drogę,
więc żadnemu poecie równym być nie mogę.
Wiersze moje proste, nie mają polotu.
Los obciął mi skrzydła do wyższego lotu
Wszakże nie sam słowik pięknie wiosną śpiewa,
i kruk po swojemu też zakracze z drzewa.
Czasem na przekór ptakom uzdolnionym
kos gwiżdże w gęstwinie pieniem nieuczonym.
A kiedy bekas odezwie się w dali,
jakie ma gardziołko, takim się więc chwali.
ŚCIEŻKI KRAINY DZIECIŃSTWA
Pozostała tam na wschodzie taka wioska mała,
leżała wśród lasów, Amrozy się zwała.
Wzgórza ją chroniły od wichrów z północy,
a z południa słońce grzało z całej mocy.
Płynął przez nią potok również taki mały,
gdzie się zawsze latem dzieciaki pluskały.
I poczciwe krówki też miały wygodę,
wracając z pastwiska piły z niego wodę.
Wzdłuż potoku biegła wąziutka ścieżyna,
a na zboczach rosła cienista leszczyna.
Jeśliś był zmęczony ze Złoczowa chodem,
mogłeś sobie spocząć pod leszczyny chłodem.
Było w tej leszczynie wesoło jak w raju,
a szczególnie wiosną, a najbardziej w maju,
kiedy to słowików powróciło wiele,
nucąc całe noce swe przecudne trele.
A kiedy już jesień pozłociła liście,
sypie więc leszczyna swych orzechów kiście?
Nie tylko tym starym, czy też ich dzieciakom,
sypie także szczodrze wiewiórkom i ptakom.
Zobaczyć tam mogłeś dzięciołów gromadę,
co z twardym orzechem dały sobie radę.
Zwinne wiewiórki z lasów przybiegały
i na widok orzeszków wesoło cmokały.
Także i sikorki, chociaż takie małe,
orzeszek zawzięcie dziobeczkiem dłubały.
Widziałeś i sójkę z wystraszoną miną,
zbierającą orzeszki na czarną godzinę.
Gdy szedłeś wioszczyną ku północnej stronie,
oglądać tam mogłeś przepiękne ustronie.
Widziałeś przed sobą długi jar głęboki,
z chylącymi się na zboczach sędziwymi buki.
A w dali rosła bielutka brzezina
z rozwianymi kosy, jak młoda dziewczyna.
Czekała tam przechodnia, aby gałązkami
muskać jego czoło, jak gdyby ustami.
Dalej zaś i wyżej ? aż do wioski Łuki,
szumiały sędziwe, rozłożyste buki.
Obrazowi temu, pięknemu bez miary,
przydawały wdzięku wąwozy i jary.
Strumyk zaś szemrząc po opoce spada
i bogate dzieje wioski opowiada:
Nad owym potokiem, kiedyś tam przed laty,
zbudowali ludzie swoje pierwsze chaty.
Nie pomnę tych czasów, kiedy się to działo
i jak to nazwisko ?Amrozy? powstało.
Pewnie pierwszą chatę Amroz tam wystawił
i swoje nazwisko wiosce pozostawił.
Mieszkały tam rody z krwi i kości Polaków:
Amrozów, Stojanowskich, Ferensowiczów i Kłaków.
A tuż przy dębinie, gdzie ta leśna łąka,
czaiła się wśród sadu zagroda Pająka.
Patrzyła w lustro kryształowej wody,
widząc w niej odbicie swej cudnej urody.
Zaś na wzgórku ? nieco dalej od strumyka
widniała też stara sadyba Krutnika
A gdy już dokładnie poznałeś Amrozy,
pójdź więc jeszcze dalej poprzez te wąwozy,
tam gdzie widnieją lesiste pagórki,
a wśród nich ukryty stary dworek Górki.
Wśród cienistego bukowego boru,
ujrzysz na polanie białe ściany dworu.
Dworek to niewielki, z drzewa budowany,
dach gontami kryty, dół podmurowany,
od południa ganek na filarach wsparty,
gdzie się zawsze latem wygrzewały charty.
Klomby z różnym kwieciem ten dworek zdobiły,
Honorową zaś wartę dwa świerki pełniły.
A całość dla oka ? to miły zakątek.
Stąd też mały potok bierze swój początek.
Zanim go jednak w dalszy świat puszczono,
najpierw jego źródło groblą ujarzmiono.
Właściciele widać dość przemyślni byli,
skoro jego wody w stawek zamienili.
W tym to pięknym stawie rybki hodowali
i dla swego domu korzyści czerpali.
Gdy niespodziewanie nadeszła ulewa,
stawek się buntuje i groblę przerywa.
Wówczas piękne rybki wolnością się cieszą,
i poprzez wąwozy w daleki świat śpieszą,
niepomne na to, co je w drodze czeka,
że wszystkie je złowi siateczka człowieka.
A potok z grobli w głęboki jar spada,
i takie dzieje dworku opowiada:
Zanim ta posiadłość Górkom się dostała,
do staruszki Lisińskiej przedtem należała.
Dlaczego o tym mówię ? o tym się dowiemy,
gdyż do tego dworku raz jeszcze wrócimy.
Żegnamy więc na razie ten miły zakątek,
gdzie dalszych dziejów zacznie się początek.
Teraz iść nam trzeba ścieżyną przez jary,
wspinać się na wzgórza i przejść przez bór stary,
wymijając po drodze zarośla i krzaki,
aby poznać jeszcze jedną wieś ? Kozaki.
Zanim tam pójdziemy, zboczmy nieco z drogi,
To niedaleko ? a bolą już nogi.
Odwiedzić nam jeszcze i znajomych trzeba,
co za oceanem szukali niegdyś chleba,
a że gorzki chleb obcy, więc tutaj wrócili,
i wśród tego lasu swe gniazdo uwili.
Tuż pod ścianą lasu widnieje już strzecha,
tam też odwiedzimy Grzegorza Pełecha.
Chętnie on do chaty drzwi swoje otworzy,
za stołem posadzi, smaczny chleb położy,
przyniesie i talerz wybornego miodu,
byś pośród tych lasów nie odczuwał głodu.
Nie ma więc tutaj żadnego ryzyka,
znaleźć się też może smaczna pieczeń z dzika,
bo stary Pełech nieraz się tym wsławił,
że niejednego dzika żywota pozbawił.
Dziki zmiarkowawszy, że Pełech nań łasy,
uciekały szybko w trościanieckie lasy.
Stary się za to tak nieraz rozsierdził,
że wtedy i kozłem także nie pogardził.
Pełech jest gościnny, przy tem gadatliwy,
opowiada chętnie brazylijskie dziwy,
o chatach na palach wśród puszczy głębokiej,
bujnej roślinności wśród prerii szerokiej,
o czarnej ludności żyjącej w tej stronie ?
wiele innych cudów ucho nasze chłonie.
Gdy tak przy gawędzie odpoczną nam nogi,
to już do Kozaków niewiele jest drogi.
Przed nami jeszcze wzgórze, a na nim polana,
która się od dawna zowie ?Koło Pana?.
U skraju polany, na lesistej zboczy,
kryształową wodę piękne źródło toczy.
Przy śpiewie słowików, potoku szemraniu,
wymarzony tu zakątek na ludzkie dumania.
Na onej polanie pan złoczowskich włości,
radca Komarnicki złożył swoje kości
na wieczny spoczynek. Płyta na tym grobie
odwieczną prawdę przypomina Tobie.
Tu, ?Koło Pana? ? tak było w zwyczaju ?
z leśnych osad młodzież schodziła się w maju,
przy śpiewie słowików, wśród śmiechu i wrzawy,
urządziła swoje beztroskie zabawy.
Nieraz te zabawy takie w skutku były,
że na stopniach ołtarza ślubem się kończyły.
Kawał świerkowego lasu przejść musimy,
a już pierwsze chaty Kozaków ujrzymy.
Kryją się one wśród sadów kwitnących,
od gwałtownych wichrów i skwarów chroniących,
otoczone półkolisto ciągnącym się wzgórzem,
są właściwej wioski jak gdyby przedmurzem.
Widać, że dolna część wioski przywileje miała,
skoro na osiedle swoje kotlinę obrała.
Nim ze wzgórza do wioski właściwej zejdziemy,
wpierw widok rozległy oglądać będziemy.
Dziś, gdy w blasku słońca świat w jasności tonie,
widać w dali Złoczów, jakoby na dłoni.
Rozsiadł się w dolinie Sobieskich gród sławny,
Nad którym króluje piękna wieża fary.
Na straży grodu, z jego wschodniej strony,
zbudowano zamek dla jego obrony.
Potężne mury zewsząd otoczono
wałami, basztami ponadto wzmocniono.
Potężne hufce skrzydlatych husarów,
mężnie odpierały Turków i Tatarów.
A kiedy minęły dni blasku i chwały,
smutne dla zamku czasy nastawały.
Zaborca Austryjak ? tak wściekał się, pienił,
że ten piękny zamek w więzienie zamienił.
Gdzie śpiew niegdyś rozbrzmiewał i oręża brzęki,
dziś traktory głuszą mordowanych jęki.
Mordowali najpierw nasi pobratymcy,
dokonały dzieła hitlerowskie Niemcy.
Tym, co Ojczyźnie życie swe złożyli w dani
daj, o dobry Boże, wieczne spoczywanie.
Może ktoś do dziś jeszcze taką książkę chowa,
która nosi tytuł ?Krwawe dni Złoczowa?.
Jutro kolejna część zatytułowana: OPOWIEŚCI DZIADÓW NASZYCH
Jedna odpowiedź do “Zbigniew Czarnuch, Opowieść o dwóch ziemiach mieszkańców Pyrzan (1). Prolog wierszem pisany. Antoniego Pająka wspomnienie z ziemi złoczowskiej.”
Możliwość komentowania została wyłączona.