„Tradycja to dąb, który tysiąc lat rósł w górę. Niech nikt kiełka małego z dębem nie przymierza.” Dziedzictwo poniemieckie i PRL-owskie Ziemi Lubuskiej.

Publikacja Uniwersytetu Zielonogórskiego pt. Dziedzictwo Ziemi Lubuskiej. Dzieje i kultura rozczarowuje. Wita wielką gafą: zamieszczona na okładce mapa Dolnego Śląska to nie jest, jak podano na stronie redakcyjnej, najstarsza mapa tych terenów wydrukowana w Kosmografii S. Münstera w 1544 roku. Jest to mapa zdecydowanie młodsza – prawdopodobnie wydana u Blaeu’a lub Janssoniusa około roku 1640-1650. Ale nie oceniajmy książki po okładce, zajrzyjmy do środka.

Okładka książki Dziedzictwo Ziemi Lubuskiej. Dzieje i kultura. Uniwersytet Zielonogórski 2023.

Mapa Śląska z ok. 1544 roku wygląda jak wyżej – skan z cyfrowej biblioteki UZ. Opis ze strony www: Śląsk [mapa] / Śląsk [mapa] / Schlesia nach aller gelegenheit in Stetten, Wässern, Bergen, mit sampt anderen anstossenden Ländern, Dolny Śląsk, Münster, Sebastian (1488-1552), „Kosmografia” [1544], zbiory: Biblioteka Uniwersytetu Zielonogórskiego. Zapewne ta mapa miała się znaleźć na okładce (chyba, bo nie sposób odgadnąć intencji wydawcy, patrząc na kolejne omyłki).

Książkę, która budziła nadzieję na nowe ujęcie naszych (powojennych) dziejów, przeczytałem z zainteresowaniem. I jestem zawiedziony. Jeśli ja – regionalista-samouk bez historycznego wykształcenia – zauważyłem wiele błędów, to ile jest tam jeszcze innych omyłek. Przykro mi to pisać, bo znam osobiście większość autorów. Myślę, że złośliwie plotkowano o tym, że nad publikacją pracowano kilka lat – bo wygląda ona jakby była zrobiona na chybcika z materiałów, które skrzyknięci autorzy mieli akurat pod ręką. Choć momentami wyszło naprawdę znakomicie.

Planowałem moje uwagi podzielić na bloki typu: błędy wydawnicze, merytoryczne, omyłki i literówki, braki i niedopowiedzenia, co warto dodać itp. Doszedłem jednak do wniosku, że nie wiadomo, kto przy tak obszernej monografii jest za co odpowiedzialny. A zespół jest imponujący: dwudziestu autorów (w większości dr hab., czyli zawodowcy), sześciu recenzentów (2 x mgr, 1 x dr, 2 x dr hab. i 1 x prof. dr hab.), dwie osoby robiły redakcje (jedna techniczną) i jedna korektę.

To wielki błąd, że najdroższe w regionie wydawnictwo wyznaczyło tylko jedną osobę do redakcji i jedną do korekty tak obszernej i trudnej książki. I chyba nie pokazano finalnej wersji składu ani autorom, ani recenzentom. Bo jak wytłumaczyć fakt, że nie zauważono tylu omyłek. A może pokazano? To tym gorzej świadczy o zespole. A podkreślę: książkę wydało najzasobniejsze wydawnictwo w regionie.

Na początek dane bibliograficzne: Dziedzictwo Ziemi Lubuskiej. Dzieje i kultura, red. B. Burda, M. Szymczak, Zielona Góra 2023, Oficyna Wydawnicza Uniwersytetu Zielonogórskiego, twarda oprawa, piękna złota tasiemka-zakładka, 527 stron, ISBN 978-83-7842-514-4 (UZ) i ISBN 978-83-940907-7-7 (PTH). Znakomity pomysł graficzny kolorowych rozdziałów.

Niestety, nie mogłem sprawdzić w Bibliotece Narodowej nakładu, w jakim wydano ten tytuł, bo publikacja nie figuruje w wyszukiwarce ISBN (choć egzemplarze obowiązkowe, sprawdziłem, dotarły do BN i UJ).

Do rzeczy: nie jest to recenzja, ale raczej zbiór poprawek, uwag, pochwał i życzeń. Czasami (wcale nie złośliwie) odnotowałem omyłki drobne i mało istotne – nie powinny się one zdarzać w opracowaniach najbardziej utytułowanych autorów publikujących u najdroższego wydawcy w regionie.

Uwaga ogólna do składu: główny tekst złożono czcionką niedużą, według mnie zbyt małą, powiedzmy, że akceptowalną. Ale dlaczego podawaną na końcu każdego rozdziału literaturę (Warto przeczytać) złożono tak malutkimi literkami (warto przeczytać czy nie, skoro literki są takie minimalne)? Jeszcze gorzej jest z oznaczeniem autorstwa rozdziałów – pod tytułem każdego rozdziału wpisano imię i nazwisko autora – literami tak małymi, że łatwo jest je przeoczyć (i dlaczego umieszczono autorów w nawiasie?). Fakt, że autorów dopisano przy tytule zauważyłem po lekturze bodaj 3 rozdziałów. Skład takimi małymi literami, jakby chciano wcisnąć więcej tekstu w małą ilość stron, dziwi u tak zamożnego wydawcy. Tym bardziej, że miejsce na kartach jest – otóż zewnętrzny margines ma aż 4 cm szerokości (wewnętrzny 2 cm). Dałoby się spokojnie złożyć wszystko większą czytelniejszą czcionką – także mikroskopijnie podane na marginesach wyjaśnienia niektórych terminów czy źródła ilustracji (życzę powodzenia w odczytywaniu adresów internetowych – pełnych ukośników, znaków i liczb np. s. 77 – prościej byłoby podać stronę główną; i tu niespodzianka: np. na s. 151 podano strony główne, gdzie znajdują się eksponaty z ilustracji – taka niekonsekwencja w oznaczaniu niezbyt dobrze świadczy o wydawcy).

Autor zaznaczony na fotografii.


Strona 4 (a druga Wstępu): patroni bibliotek wojewódzkich – przy gorzowskiej podano pełne imię Herberta a zaraz obok przy zielonogórskiej jedynie inicjał C (choć nie wiem, czy nie powinno się podać obu imion: Cyprian Kamil).

S. 4 i np. 509 – mowa o Akademii im. Jakuba z Paradyża w Gorzowie – ale nigdzie w podręczniku nie napisano o patronie akademii. Nie wymieniono go też w indeksie (zapewne stosując zasadę nieodnotowywania postaci z nazw instytucji). Ale, skoro został patronem, to by wypadało gdzieś o nim napisać. Podobnie na s. 513 mamy podpis: Łużycka Szkoła Wyższa im. Jana Benedykta Solfy w Żarach – nie ma go w indeksie. Kimże był ten Solfa? W podręczniku o nim ani słowa.

S. 7 – polemizowałbym z pierwszym zdaniem rozdziału, że Ziemia Lubuska (…) jest coraz lepiej rozpoznawalna i to nie tylko w Polsce, ale także jako podmiot europejskiej polityki regionalnej. Z moich doświadczeń wynika, że taki tekst, będący stałą frazą wszelkich lubuskich reklam i ulotek urzędowych, ma mało wspólnego z rzeczywistością. Faktycznie jest to mały, słaby, niespójny i zacofany region często mylony z lubelskim – poprzez podobną nazwę, ale o tym dlaczego tak sądzę, napiszę na końcu.

S. 17 – godna uwagi: mapa krain historycznych w granicach województwa zielonogórskiego (1950-1975), pokazuje różnorodność materiału historycznego, którego opisania podjęli się autorzy. Karkołomne zadanie. Taka mapa z zaznaczoną granicą obecnego województwa powinna znaleźć się na okładce.

S. 21 – uwagi o tym, że osadnicy wnieśli na Ziemię Lubuską wartości z dawnego miejsca zamieszkania, należałoby, zgodnie z faktami, uzupełnić o opis działań, jak władze regionu, a także np. uczelnie, niszczyły te tradycje, jak walczono z dialektami, jak zamilczano przeszłość np. kresowian (do dziś). Jak zastraszano i inwigilowano w PRL. Kto się tym zajmował i jakie były (są) tego skutki.

Od s. 25 pięknie ilustrowany rozdział o pradziejach (choć o wieloletnich badaniach w Górzycy mogłoby być więcej, bo wciąż nowe odkrycia zaskakują każdego roku – tu widziałbym nawet link do znakomitego bloga kostrzyńskich archeologów). Rozdział wzorcowy – duże czytelne ilustracje itp. Szkoda, że w innych rozdziałach nie zastosowano takiego samego schematu.


S. 52 – mapka grodów słowiańskich – ciekawa, ale niekompletna, bo ukazuje tylko ilość i rozmieszczenie. Jest zbyt mała, stąd trudno je umiejscowić. Brakuje nazw miejscowości – wtedy miałaby dużo większe walory poznawcze.

S. 71 – przy fotografii grodziska w Klenicy przyszła mi do głowy myśl, że w podręczniku nie pokazano zastosowania znakomitego ogólnodostępnego narzędzia, jakim jest LIDAR. Dla nauczycieli, regionalistów czy uczniów dane pomiarowe geoportalu powinny być podstawowym źródłem o okolicy – jej ukształtowaniu, wybrzuszeniach na wirtualnej mapie oznaczających grodziska, zamczyska czy zagłębienia drugowojennych okopów.

S. 76 Ilua wymieniona w tekście to Iława – dziś dzielnica Szprotawy, powinna znaleźć się w Indeksie miejscowości. Iława z ramki tekstu źródłowego ze s. 73 jest w Indeksie miejscowości.

S. 88 ilustracja podpisana: Bolesław II Rogatka…rysunek Jana Matejki. Nie jest to rysunek Jana Matejki, ale drzeworyt, który wykonał Jan Styfi na podstawie rysunku Jana Matejki (co przecież zaznaczono w podanym linkowanym źródle!).

Na stronie sąsiedniej kolejny błąd w podpisie ilustracji: s. 89 Frankfurt nad Odrą, rycina z 1548 r. autorstwa Sebastiana Münstera. NIE – nie jest to rycina autorstwa Münstera, bo był on wydawcą i tę rycinę zamówił u szwajcarskiego malarza, rysownika i poety Hansa Rudolpha Manuela Deutscha (1525–1571). Gdyby zielonogórskie wydawnictwo zamieściło większą ilustrację tej pięknej panoramy, a nie zaledwie wielkości połowy karty pocztowej, to by była lepiej widoczna, we wstędze nad miastem, sygnatura Szwajcara: RMD. Niemieckie zalinkowane w książce źródło podaje prawidłowo, że sztych ukazuje najstarszy widok Frankfurtu i został wydrukowany w Kosmografii. Nie podaje jednak, jak by chcieli autorzy/redaktorzy zielonogórscy, że Münster był autorem drzeworytu.

S. 96 – bibliografia zamykająca rozdział o biskupstwie lubuskim – nie umieszczono najważniejszej pracy dotyczącej tego zagadnienia, książki Anzelma Weissa: Organizacja diecezji lubuskiej w średniowieczu, Lublin 1977 (tym bardziej jest to dziwne, bo niedawno ukazał się reprint: Zielona Góra 2022).

S. 99 – mapa – błędnie zaznaczono Górzycę kilka kilometrów od Odry. Zarówno w średniowieczu jak i obecnie nurt rzeki biegnie blisko wioski.

Od s. 97 zaczyna się rozdział o zakonach rycerskich na środkowym Nadodrzu. Szkoda, że autorzy nie sięgnęli do najbardziej chyba znanej i bardzo ciekawej ikonograficznie Geschichte des Ritterlichen Ordens St. Johannis vom Spital zu Jerusalem. Mit besonderer Berücksichtigung der Ballei Brandenburg oder des Herrenmeisterthums Sonnenburg…. Książka wydana w Berlinie w 1859 roku ma m.in. kolorowe litografie – postaci rycerzy np. na tle szpitala joannickiego, pałacu i kościoła w Sonnenburgu – Słońsku.

S. 105 rycina autorstwa Mateusza Meriana, podobnie na s. 111; ale już na s. 148 Matthäusa Meriana. Albo spolszczamy wszędzie, albo nigdzie. Szkoda, że wydawca uznał, że nazwisk z podpisów nie będzie umieszczał w Indeksie osób. Uważam, że byłoby warto. Do tego – dlaczego te piękne panoramy miast są takie małe?! Co można zobaczyć na obszarze wielkości dwóch znaczków pocztowych? A jest na sztychu duże, pięknie ukazane XVII-wieczne miasto (np. s. 148)! Albo obraz ze s. 170 – przecież te ilustracje są zupełnie nieczytelne. Na s. 233 widzimy rycinę przedstawiającą Mironice – też jest autorstwa Meriana, czego nie zaznaczono.


S. 151 – mapę, jak się wydaje wydawcy – ze zbiorów Zielonogórskiej Biblioteki Cyfrowej – oznaczono, że znajduje się na stronie fbc – czyli Federacji Bibliotek Cyfrowych – to błąd. FBC jest jedynie wyszukiwarką, która prowadzi do strony konkretnej biblioteki. Tu też autorzy/redaktorzy/wydawcy (?) popełnili kolejny błąd – obszerny opis mapy z 1650 roku (nawet z nieistotnym fragmentem, że jest sklejona na odwrocie, czego przecież na skanie nie widać) skopiowano ze strony zielonogórskiej biblioteki – ale zamieszczono w książce inną odmianę tej mapy – z 1639 roku (nie wiem skąd tę skopiowano, ale chyba nie z polskich zbiorów cyfrowych – BN ma jedną taką mapę w cyfrówce, lecz inaczej pokolorowaną). Nie zastanowił wydawcy opis, mówiący o śląskim orle w kartuszu, gdy na ilustracji jest połowa orła i lew? Albo o bażantach, które są faktycznie na mapie z 1650, ale na książkowej ilustracji (mapie z 1639 r.) ich próżno szukać (bo jest tam herb rodu von Stosch)?

A poniżej mapa, która miała się znaleźć w książce (jest tam tylko jej opis):

Mapa ze zbiorów ZBC.


S. 127 – niekonsekwencje zapisów w bibliografii: Studia nad początkami i rozplanowaniem miast nad środkową Odrą i dolną Wartą, pod red. Z. Kaczmarczyka i A. Wędzkiego. Podobnie na s. 129 i na s. 135. W kolejnych rozdziałach używano innego zapisu – jedynie red. bez odmiany nazwisk.

S. 164 – zamieszczona ilustracja – portret elektora Fryderyka Wilhelma nie pochodzi z książki B. Wachowiaka, jak podano, ale ściągnięty jest, sądząc po przycięciach boków, ze strony: https://www.wilanow-palac.pl (pochodzi ze zbiorów Biblioteki Narodowej). W Dziejach Brandenburgii-Prus na s. 375 umieszczona jest rycina z adnotacjami pod dolną krawędzią, więc nie jest to ta zamieszczona w zielonogórskiej publikacji. A nawet jeśli by była, to należałoby dla naukowej rzetelności dodać współautora tej pozycji: Andrzeja Kamieńskiego (na s. 171 w bibliografii też figuruje jedynie Wachowiak).

S. 177 – kwestia podpisów ilustracji (o mikroskopijnej czcionce źródeł pisałem wyżej). Dziwacznie wyglądają kilkuzdaniowe podpisy ilustracji, niezakończone kropką. Wiem, że tu panuje dowolność i nie jest to błąd, ale wygląda jakby dyslektyk zapomniał zakończyć dłuższą wypowiedź kropką. Tym bardziej, że np. na s. 250 mamy dłuższy tekst o Felbigerze, a pod nim zakończony kropką podpis zamieszczonej ryciny. W podpisie mapy na s. 485 znajdujemy kropkę na końcu. Jest to niekonsekwencja interpunkcyjna, ale podpis wygląda lepiej niż bez kropki. Inne wielozdaniowe podpisy są na s. 142, 130, 233 (!) i in.

S. 180 – umieszczono bardzo pouczający tekst źródłowy: Rok 1675 – sprawozdanie dowódcy oddziału w sprawie egzekucji dziesięciny. Fragment: (…) ledwie ujrzeliśmy wieś, jeden chłop uciekał w jedną drugi w drugą stronę ku zaroślom. (…) Gospodarze, którzy jeszcze byli, powiedzieli, że gdyby wiedzieli o tym przed kilkoma dniami, na pewno wieś byłaby już obrócona w popiół… Tu oczekiwałbym merytorycznego komentarza, że chłopi czuli niesprawiedliwość, bo podatek wynosił 10% tego, co wypracowali. I byli gotowi w proteście spalić wieś, byle nie płacić podatku – podkreślę 10%. Należałoby postawić młodzieży pytanie: w jakiej wysokości są obecne podatki. Podpowiem: od 50 do 70% pensji (ale płacą podatki jedynie firmy prywatne, budżetówka nie dokłada nic do budżetu państwa). Najgorzej traktowani są mali przedsiębiorcy, którzy muszą płacić za siebie minimum 100-200 zł dziennie (!) nawet jeśli nie mają dochodów. Także w niedziele i święta, także na urlopie. Młodzież powinna wiedzieć, co ją czeka, jakby chcieli założyć firmę i że przed ustalanymi i egzekwowanymi przez budżetówkę podatkami nie ucieknie się w zarośla jak chłopi przed wiekami.

Dlaczego to takie ważne? Bo: Świat wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby na lekcjach historii dzieci i młodzież uczyły się, jak podatki ukształtowały naszą przeszłość i jak zmienią naszą przyszłość (ks. Jacek Gniadek SVD).

S. 183 – podany pod Tekstem źródłowym zapis bibliograficzny z błędem – org. powinno być oryg.

S. 183, 224, 225, 229 – znajdujemy dolne przypisy, podczas gdy w innych rozdziałach ich nie ma, choć czasami by się przydały.

S. 185-186 – warto dodać uwagę, że na tych terenach palono „czarownice” w majestacie prawa świeckiego. Utrwalone powszechnie błędne przekonanie, że robił to Kościół należy prostować, choćby komentując zamieszczone teksty źródłowe i podając, ile spalono w krajach niemieckich a ile w tym czasie w Polsce (to byłoby bardzo pouczające porównanie). Tym bardziej, że temu zagadnieniu poświęcono (z materiałem źródłowym) aż 3 strony.

S. 199-201 – zabrakło autora tłumaczeń tekstów źródłowych. W innych rozdziałach są podani.

S. 207 – zamieszczona rycina – widok na Frankfurt nad Odrą, nie jest z połowy XVII wieku jak ją podpisano, ale z ok. 1572-1574 roku. Zresztą jest to przeróbka ryciny umieszczonej na s. 89, o której pisałem wyżej. Widok miasta jest ten sam.

S. 212 – o zielonogórskim winie – logiczny szpagat – cytuję: Ziemia Lubuska słynęła z uprawy winnej latorośli. (…) Produkowane wino nie było najlepszej jakości, handlowano nim raczej na skalę lokalną. To było to wino słynne czy nie? Chyba raczej nie, skoro było kiepskiej jakości i handlowano nim jedynie lokalnie. Teraz każdy region w Polsce doszukuje się tradycji winiarskich i każdy uważa, że jego wino było słynne, bo były tam dawniej winnice. Sprawa jest bardziej prozaiczna – wino było napojem masowym (wraz z piwem i podpiwkiem), bo nie można było pić wody ze studni – była skażona nieczystościami (to można było dodać na s. 197, gdzie opisywano to zjawisko), a proces fermentacji eliminował większość bakterii chorobotwórczych. Koniec winnic, nie tylko zielonogórskich, związany był z rozwojem ruchu kolejowego w XIX wieku – i to należałoby odnotować. Transport kolejowy sprawił, że lepsze jakościowo wina z krajów o cieplejszym klimacie, wyparły gorsze. Tyle o „słynnych”, a znanych jedynie lokalnie zielonogórskich winach.

S. 213 – nie podano autora tłumaczenia tekstu źródłowego, który według mnie przetłumaczono niewłaściwie: gen. von Wreech auf Gralow, ppłk. von Schöning auf Jahnsfelde, ppłk. von Burgsdorf auf Wormsfelde. To nie są ich tytuły czy nazwiska. Wydaje mi się, że tłumaczenie powinno brzmieć: von Wreech, pan na Gralewie; von Schöning, pan na Janczewie; von Burgsdorf, pan na Wojcieszycach.

S. 213 – nie objaśniono słowa buszla, choć inne, bardziej znane już tak – np. łan.

S. 215 – Czy wiesz, że… czerwone nagłówki są jakby rozmazane, nieostre – to chyba wina maszyny drukarskiej. Powtarza się to w książce co kilka/kilkanaście stron. Czarny tekst obok jest idealnej jakości.

S. 217 – wspomniano jednym zdaniem dwie papiernie – Gorzów i Dobiegniew. Pominięto w książce zupełnie ten ciekawy temat: papiernictwo i łączące się z tym drukarstwo na Ziemi Lubuskiej. Choćby najstarsze lubuskie papiernie: Dębno (poza granicami województwa, ale skoro pisano o nielubuskim Głogowie, to dlaczego nie o Dębnie), Gryżyna, Żagań, Krępa czy XVII-wieczne warsztaty drukarskie w Kostrzynie, Sulechowie czy Krośnie Odrzańskim. Przecież w tym ostatnim wydano w 1699 roku Bajki Ezopowe! Autor: Krzysztof Niemirycz mieszkał koło Krosna i tam podobno zmarł. Nie ma nic o nim w podręczniku.

S. 232 – widoki pałacu w Słońsku – dawny i obecny stan. Tu powinien się znaleźć bardzo pouczający komentarz opowiadający o powojennych losach tego zabytku, który ocalał z kompletnie zachowanymi unikatowymi zbiorami Joannitów do lat 70. XX w. I najpierw został zrabowany przez państwowych urzędników (decydent zmarł dopiero w 2023 roku w wieku 101 lat), a potem w dziwnych okolicznościach spłonął. Należałoby podać w publikacji informacje, kto i kiedy nakazał przewiezienie unikatowych zabytków i gdzie oraz za ile je sprzedał, a także nazwisko konserwatora zabytków, który na to pozwolił. Przecież to nie jest tajemnica. Podobnie można opisać losy kostrzyńskiego renesansowego zamku – wiadomo, kiedy go wysadzono i kto na to zezwolił. To byłby bardzo pouczający opis mechanizmów działania władzy czasów PRL.

S. 233 – Żagańska Biblioteka Klasztorna od XV w. należała do najsłynniejszych na Śląsku. Do dziś zachowała się w niemal nienaruszonym stanie. To nie do końca prawda – to z czego była słynna, czyli zbiory – zostały zrabowane w czasach pruskich. Pozostały jedynie mury, regały i druki, które uznano za niewiele warte, więc nie zabrano ich do Berlina czy Wrocławia.

S. 234 – wydawca Biblii z komentarzem Mikołaja z Liry nazywa się nie Anton Korberger, ale Koberger. Bez r.

S. 234 – rozumiem dążenie do skrótu, ale do nagłówka Starodruki z seminarium w Paradyżu można byłoby dodać słowo: duchownego.

S. 239 – skorzystano ze skanów ze strony www.zamkilubuskie.plwłaściciel strony ode mnie się dowiedział, że pocztówki z jego zbiorów znalazły się w książce. No nie tak powinno być – to jest strona prywatna a nie publiczna, więc wypadałoby powiadomić właściciela i wysłać mu egzemplarz książki. Tym bardziej, że kart z jego strony w książce jest blisko 10. Jerzy nie ma pretensji, jest nawet zadowolony, bo po to robi stronę, by popularyzować przeszłość rezydencji, ale szacunek dla czyjejś pracy i hobby należy zachować. Tu uwaga dotycząca nie tylko tych ilustracji – na s. 239 raz podano jako źródło stronę główną, przy kolejnej ilustracji link do podstrony, a na s. 245 link do pliku – z ukośnikami, &, # itp.. No nie tak to powinno wyglądać.


S. 246 – kolorowa pocztówka pałacu w Brodach nie pochodzi ze strony polska-org.pl, ale ze strony www.zamkilubuskie.pl

S. 250 – w wyróżnionej szarym tle ramce mowa o Janie Ignacym Felbigerze, by niżej podpisać jego portret: Johann Ignaz Felbiger. Albo się wszystko spolszcza, albo zostawia w oryginale, a nie tak i tak i to obok siebie. Rozumiem, że chciano wpisać oryginalne imiona – ale na rycinie jest też, wówczas częściej używana, łacińska wersja: Joannes Ignatius de Felbiger – podpis z ryciny miałby większy sens niż niemiecki przekopiowany z biblioteki cyfrowej.

S. 261 – zaczyna się rozdział Dzieje regionu w latach 1806-1945. Zabrakło w nim informacji o pierwszym wykonaniu Mazurka Dąbrowskiego na terenach ówczesnej Polski – w Kargowej w 1807 r.

S. 282 – pond 260 Niemców. Literówka ponad.

S. 288-289 – zdanie o koczowaniu Żydów po polskiej stronie jesienią w 1938 roku i następujące po nim, że jednym z następstw tej sytuacji była sławna „Kryształowa noc” niezbyt współgra – bo czytelnikowi sugeruje, że przez to koczowanie niszczono żydowski majątek w Niemczech. Wystarczy zamienić kolejność zdań i będzie klarownie i zgodnie z prawdą.

S. 292 – ponownie w podpisie użyto niemieckiej nazwy miasta zamiast polskiej (która jest w nawiasie).

S. 293 – zadziwia w tym rozdziale (Dzieje polityczne regionu w latach 1919-1945) nadużywanie słowa naziści zamiast Niemcy. Zbrodnia na Żydach – naziści, zbrodnie wojenne – naziści. Przecież tego nie dokonali tylko członkowie partii, bo partia (dodajmy: narodowo-socjalistyczna) to była formacja niemilitarna, ale wojsko czy policja niemiecka.

S. 269 – podpisy pod obrazami z wizerunkami pań – w jednym są lata życia, w drugim podpisie nie.

S. 295 – ilustracja Kostrzyn nad Odrą, Plac Ratuszowy w 1945 r. Nie jest to Plac Ratuszowy, ale Rynek Starego Miasta. W Kostrzynie nie było Placu Ratuszowego. Błąd jest efektem zaufania stronie, na którą wstawiają skany internauci z całego świata a regulamin użytkowania jest z 2018 roku (którego nikt nie czyta, bo gdyby zielonogórscy wydawcy go przeczytali, to by wiedzieli, że należy podać nie tylko stronę jako źródło, ale też autora/właściciela skanu – §38 Regulaminu strony Poloniae Amici polska-org.pl). Tego nie rozumiem – są biblioteki cyfrowe, które mają rzetelnie sporządzone opisy, a wydawnictwo UZ (lub autor?) korzysta ze strony (tu polska-org.pl), wobec której mam wątpliwości, czy posiada prawa autorskie do tej i innych ilustracji. Podejrzewam, że zamieszczona fotografia z Kostrzyna pochodzi ze zbiorów Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Można to było przecież szybko sprawdzić np. w Muzeum Twierdzy Kostrzyn.

S. 280 – podpis górnej pocztówki Pomnik cesarza Wilhelma I we Friedbergu (dzisiejsze Strzelce Krajeńskie), a niżej pocztówka z Żagania podpisana tylko polską nazwą. Brakuje konsekwencji – w prawie wszystkich podpisach użyto polskich nazw. Do tego w nazwie niemieckiej popełniono błąd – nazwa miasta to Friedeberg (co widać także na pocztówce), a nie Friedberg.

S. 293 – mowa o cmentarzach Armii Czerwonej i Wojska Polskiego. Warto dodać uwagę, że w Armii Czerwonej służyło wielu Polaków siłą wcielonych na kresach.

S. 294 – obszerny tekst źródłowy mający chyba wzbudzić w czytelniku współczucie dla wysiedlanych Niemców. W mojej ocenie, zważywszy na wydarzenia, jakie miały miejsce od 1939 roku, to zachowaliśmy się bardzo miłosiernie wobec niedawnego śmiertelnego wroga. Oni w podobnej sytuacji zachowywali się biegunowo odmiennie. To chyba kwestia charakteru narodowego, o czym piszę później (sprawa żubra).

S. 307 – elektrownie wodne – Gucisz – powinno być Gudzisz.

S. 321 – zaczyna się rozdział Dziedzictwo kultury materialnej z XIX oraz I połowy XX w. Rozdział według mnie wzorcowy, ciekawie napisany, z dużą ilością przykładów i starannie dobranych bardzo czytelnych fotografii. I nie piszę tego dlatego, że autorem jest mój kolega Marceli Tureczek, ale dlatego, że tak spójne powinny być wszystkie rozdziały. Książka by na tym zyskała.

S. 337 – Damm Vorstadt to nie jest Dębnowskie Przedmieście, ale jak sprawdziłem w monografii Słubic (z 2003 roku), Frankfurckie Przedmieście (czyli obecne Słubice).

S. 348-349 – dwie ilustracje na dole stron – po co podano pod podpisami w nawiasie niemiecką nazwę miasta – Friedeberg in der Neumark? Przy innych ilustracjach nie podawano. Dwie ilustracje z tego samego źródła, ale raz podano stronę główną a przy drugiej link do pliku.

S. 356 – Kostrzyniu – powinno być Kostrzynie.

S. 367 – chyba błąd w podpisie: Głogów Wielkopolski?


S. 401 – Na potrzeby kształcenia przyszłych księży utworzone zostały niższe seminaria duchowne (np. w Gorzowie Wielkopolskim), w tym od 1952 r. w Gościkowie-Paradyżu, które stało się z czasem Wyższym Seminarium Duchownym dla Diecezji Gorzowskiej. NIE. Wyższe Seminarium Duchowne (wtedy w Gorzowie) erygowano już w 1947 roku. Reszta tekstu to pomieszanie z poplątaniem. Rozumiem, że trzeba materiał kondensować, ale na Litość Boską! Proszę sensownie albo w ogóle.

Przy okazji uwaga – w ogóle autorzy nie zauważyli, że istnieje w lubuskiem Archiwum Diecezjalne (oba państwowe oczywiście oba wojewódzkie, odnotowano). I to istnieje już 20 lat! Ale mnie to nie dziwi od czasu, gdy powstała monografia Zielonej Góry, w tym obszerne rozdziały o Kościele, bez skorzystania z materiałów Archiwum Diecezjalnego. Można? Można. Ale jaka jest jakość takich opracowań? Poza tym w omawianej monografii o dziedzictwie w ogóle nie opisano szerzej roli, jaką odegrali kapłani, którzy przyjechali z osadnikami. Polecam kilkutomowy Słownik biograficzny księży pracujących w Kościele gorzowskim 1945–1956. Znakomity. Ileż biogramów księży wybitnych – często pod zmienionym nazwiskiem! Szkoda, że ich nie zauważono.

S. 411 – górna ilustracja – błędnie podpisane źródło – GL zamiast GZ (Gazeta Zielonogórska).

S. 412 – jedyną wówczas uczelnią w województwie była, istniejąca od 1965 r. Wyższa Szkoła Inżynierska. Należałoby tu dodać słowo „publiczną”, bo najstarszą uczelnią jest Wyższe Seminarium Duchowne (erygowane w 1947 r.).

S. 414 – z rozdziału Marzec 1968. Omówiono wiece w zakładach pracy i dalej: Nic też dziwnego, że w regionie usuwano z różnych eksponowanych stanowisk i zmuszano do emigracji obywateli pochodzenia żydowskiego (…) W sumie z regionu z powodu antysemickich szykan wyjechało za granicę 140 ludzi (…). Przecież to jest fałszowanie naszej przeszłości. Marzec 1968 to była walka frakcji partyjnych. Zwykły Polak nie miał na „antysemickie” wypadki marca żadnego wpływu. Był jak widz w teatrze oglądający spektakl. Na wiec kazano przyjść w czasie pracy, transparenty przygotowali ZMP-owcy i PZPR-owcy. To władze partyjno-rządowe decydowały o usuwaniu ze stanowisk, a nie przeciętny Lubuszanin. Do tego wówczas wyjazd z kraju to był raczej przywilej a nie kara (warto tu o tym wspomnieć, bo współczesna młodzież może nie rozumieć, że ówczesna Polska to był więzienny barak, a przywilej wyjazdu mieli członkowie PZPR lub inni sprzymierzeni z władzą). Polecam autorom jako tekst źródłowy opracowanie Ebenezera Rojta: Bohdan Urbankowski o marcu 1968 albo niepijący poeta we mgle (koniecznie z obszernymi przypisami!)

Na pewno warto by było przy tej okazji opowiedzieć o lubuskich przywilejach partyjnych: specjalnych sklepach, zaopatrzeniu w towary, szkole koło KW PZPR w Zielonej Górze dla dzieci partyjnych urzędników (by nie stykały się z dziećmi proletariatu) i wielu innych.

S. 422 – że podejmą nielegalną dzielność – powinno być działalność.

S. 423 – w bibliografii przy większości jest red. a przy jednej pozycji pod red.

S. 425 i inne – jako kostrzynianina zaintrygowała mnie konsekwentnie używana przez autora fraza Kostrzyńskie Zakłady Celulozowo-Papiernicze. Zawsze u nas mówiło się KZP. Sprawdziłem. Nazwy używanej wielokrotnie przez autora nigdzie nie znalazłem. Nazwy od najstarszej polskiej brzmiały: Kostrzyńska Fabryka Celulozy, Kostrzyńska Fabryka Celulozy i Papieru, Kostrzyńskie Zakłady Papiernicze.

S. 438 – W latach 1945-1949 życie kulturalne oparte było niemal całkowicie na spontanicznej działalności społecznej i twórczości amatorskiej. Oprócz nielicznych entuzjastów dużą rolę odgrywały szkoły i nauczyciele. (Zdania zostały powtórzone na sasiedniej 439 stronie). Zapomniano zupełnie o działalności kościoła. To kapłani byli najczęściej moderatorami działań kulturalnych w małych społecznościach.

s. 440 – opis pomnika w Krośnie – autorstwa Marka Przecławskiego ucznia Ksawerego Dunikowskiego. Powinno być: Franciszka Xawerego lub Xawerego, ale nie o błąd w pisowni imienia chodzi, lecz o to, że Przecławskiego znajdziemy w Indeksie osób, a Dunikowskiego nie. Podobnie rzecz ma się z Papuszą – w Indeksie odnotowano, że znajdziemy informacje o niej jedynie na stronie 444, podczas gdy na sąsiedniej 445 widzimy obszerną notę o niej z fotografią pomnika.


S. 441 – osiadli – chyba powinno być: osiedli.

s. 451 – nazwy sztuk teatralnych na tej stronie zapisano raz w cudzysłowie, a raz kursywą. Podobnie na s. 453 – nazwy kin – raz w cudzysłowie, raz bez.

Na s. 447 i 457 – na końcach rozdziałów umieszczono tę samą bibliografię (choć rozdziały traktują o różnych zagadnieniach).

S. 446 – rozdział o życiu literackim lat 80. XX w. kończy informacja o grupie literackiej BUDOWA. Przecież to była kilkutygodniowa efemeryda – grupa, która nie wydała tomiku, mało kto o niej słyszał. Rozpadła się po pamiętnym spotkaniu, na którym prezentowali swe wiersze, a chcąc oceny fachowca zaprosili na nie prof. (wówczas dr) Czesława P. Dutkę, który zajmował się wówczas teorią literatury. Posłuchał on czytanych wierszy i mniej więcej powiedział tak: Panowie, jeśli chcecie nazywać się literatami, to pokażcie, że macie warsztat – napiszcie na przykład sonet. Wtedy porozmawiamy. Taki był koniec spotkania i grupy literackiej BUDOWA. Tak to zapamiętałem. Kibicowałem kolegom z roku, choć ich poezja mnie nie zachwycała (ale imponowała mi odwaga poddania się publicznej ocenie). Wymieniono w podręczniku BUDOWĘ, a słowa nie ma np. o Kazimierzu Furmanie – poecie, któremu nawet w holu gorzowskiej biblioteki postawiono mały pomnik.

Radę śp. C. Dutki – polecam przeczytać lubuskim malarzom. Bo jak przechodzę czasem koło galerii w uniwersyteckiej bibliotece, to zatrzymuję się i przyglądam powieszonym tam obrazom. Pal licho jeśli autorami są studenci, oni się uczą. Ale jak widzę profesorskie dzieła, które jakby urwały się ze sznurka i spadły na podłogę, to by nie było wiadomo jak powiesić – gdzie góra, gdzie dół. Panie i Panowie – namalujcie portret, pejzaż itp. i go sprzedajcie za dobrą cenę. Po tym poznaje się artystę.

Przykład z malutkiej wioski w gorzowskiem: malarz amator Henryk Szarzyński – właśnie odkryty dla świata, czyli uwieczniony w książce przez regionalistę Andrzeja Wysoczańskiego. Zmarł w 2020 roku. Ludzie chętnie kupowali jego obrazy (nie musiał kumplować się z dyrektorem muzeum czy biblioteki, by ten kupował do zbiorów jego dzieła – przepraszam, że zdradziłem tę tajemnicę poliszynela). Tworzył w różnych stylach: od cranachowskich scen z Maryją, kopii dzieł mistrzów renesansu, przez malowidła naścienne, płótna religijne, po wizjonerskie obrazy olejne. On tworzył powojenne dziedzictwo Mościc, a szerzej lubuskiego. Wychował następcę, który jednak nie mieszka już w lubuskiem.

Fragmenty książki: Z. Czarnuch, A. Wysoczański, Z dziejów wsi Mościce dawniej Blumberg, Mościce 2023. Promocja książki odbędzie się we wtorek 9 stycznia 2024 r, o godz, 17 w Sali 110 budynku głównego WiMBP przy ul. Sikorskiego 107 (wejście od ul. Kosynierów Gdyńskich) w Gorzowie Wlkp.

Obraz Henryka Szarzyńskiego. Zbiory Andrzeja Wysoczańskiego.


O kulisach powstania obecnego województwa napiszę to, o czym wszyscy myślą, ale boją się powiedzieć. Ono powstało na bazie porozumienia kilku politycznych przeciwników, bo łączyło ich jedno: zamiłowanie do stanowisk i apanaży. Ale może i mają rację autorzy, a nie ja, powtarzający jakieś złośliwe plotki. Choć to zamiłowanie do stanowisk widać: dwie stolice, dwie biblioteki wojewódzkie, dwa archiwa (tak tak, oba wojewódzkie), dwa muzea itp. Iście bogate województwo. I gołym okiem widać, że skoro wszystkiego jest po dwa, to nie jest ono jednorodne i spójne, jak przekonują autorzy.

Ale spójrzmy na tezę autorów o szybkim rozwoju regionu. Prosiłbym o dane: ile było mostów w 1944/1945 roku, a ile jest teraz (rozwój to jeśli byłoby ich przynajmniej 100% więcej, a obawiam się, czy jest tyle co w 1945 r.?). Jakie nowe drogi powstały (wyłączając centralną inwestycję S3 i prywatną A2 – najdroższą autostradę w PL a może i w Europie)? Ile miast lubuskich ma zbudowane pełne obwodnice (chyba żadne)? Ile było zakładów przemysłowych np. w 1989, a ile jest teraz? Ile było szpitali w terenie, a ile jest teraz (w Kostrzynie w PRL duży szpital z wieloma oddziałami, w tym z chirurgią, dwie własne karetki, a obecnie były przypadki zgonów, bo karetka z Witnicy nie dojechała na czas). Jak tam „świetny” pomysł urzędników, by zakupić statki rzeczne i wozić nimi turystów na Odrze? Ile odbyło się rejsów i jaki jest bilans kosztów? Zapaść rzecznego transportu towarowego to fakt. Czy to jest rozwój? Obawiam się, że takie zestawienia pokażą, iż władze województwa nie radzą sobie zupełnie z inwestycjami.

Środki unijne – s. 497 – w latach 2004-2021 wykorzystano w lubuskiem na różne projekty kwotę 20 839 577 289 zł (dofinansowanie z UE). Podzielmy to na liczbę lat – 18 i mieszkańców lubuskiego w przybliżeniu 1.000.000, co daje roczną kwotę w wysokości 1157 zł na osobę. Zaledwie 96 zł miesięcznie na mieszkańca, przedstawiane w reklamach jako hojna dotacja, bez której lubuskie by upadło. Podejrzewam, że przynajmniej połowa środków idzie na jakieś bzdurne reklamy (natarczywie wyświetla mi się na FB reklama ile to zawdzięczamy UE w lubuskiem); szkolenia, które nie są potrzebne; publikacje, których nikt nie czyta albo inicjatywy typu: statki na Odrę czy kolejna biblioteka, do której mało kto chodzi po książki (jakby nie zauważono, że totalnie zmienił się sposób korzystania z tych instytucji). Podsumowując: jest to kwota w żaden sposób niewpływająca na rozwój regionu (o wiele więcej przeciętny mieszkaniec płaci w podatkach za gaz, prąd czy benzynę).

Jednym z atutów województwa według autorów są wolne strefy ekonomiczne. Moje pytanie brzmi: skoro jest to takie dobre rozwiązanie, to dlaczego całe województwo nie stanie się taką strefą? Odpowiem: bo istnieją one jedynie po to, by niektóre firmy zwalniać z podatków i by ten proces był kontrolowany przez lokalnych polityków. Taka jest moja opinia.

A zobaczmy jak jest na rynku lokalnych podatków. Stawki podatku w Zielonej Górze za rok 2023: Budynki lub ich części – od 1 m2 powierzchni użytkowej: zwykły mieszkaniec: 0,86 zł, przedsiębiorca: 28,67 zł. Takie zestawienie koniecznie trzeba pokazać w podręczniku – może wtedy młodzież zrozumie, dlaczego np. w małych Pyrzanach do 1945 roku było kilkadziesiąt (!) różnych firm: rzeźnik, sklep, kowal, szewc, tancbuda z wyszynkiem, większość gospodarzy prowadziła małe hodowle trzody chlewnej (dziś to zabronione!) a obecnie jest w Pyrzanach jedynie jeden sklep i dwóch rolników. Grünberczycy bawili się w licznych małych prywatnych wyszynkach, winiarniach czy restauracjach, a obecnie w wielokrotnie większym mieście zielonogórzanie mogą zjeść czy wypić jedynie w sieciówkach. Odmrażane jedzenie, napoje z koncentratów i hiszpańskie wina czy niemieckie piwo.

I tu kryje się też odpowiedź na pytanie, dlaczego tak słabo rozwija się w lubuskiem turystyka – bo nie ma tysięcy małych tanich firm oferujących nocleg i zdrową żywność (wiecie, ile jest u nas kwater agroturystycznych? 21 /całorocznych: 15/) https://www.polskawliczbach.pl/lubuskie. Tu widać zapaść.

A przecież efekt nadmiernego opodatkowania opisano np. na s. 427: Ofiarą ówczesnej polityki ekonomicznej padło rzemiosło, które zamierzano podporządkować państwu. Prywatne warsztaty obłożono wysokimi podatkami. (…) W ten sposób w 1957 roku województwo zielonogórskie, obok szczecińskiego i koszalińskiego, wykazywało w skali ogólnopolskiej najmniejszą liczbę warsztatów rzemieślniczych.

Proponuję zadanie dla uczniów: o ile procent podatku więcej zapłaci przedsiębiorca (można użyć słowa kułak, bo firmy są tak traktowane jak kułacy za Stalina) od zwykłego mieszkańca miasta. Podpowiem sposób obliczenia:

0,86 zł – 100 %

28,67 – x

czyli: x = 28,67 * 100 = 2867 : 0,86 = 3333%

33 razy większy podatek dla firm od podatku dla mieszkańca.

Taka jest skala nierówności i grabieży. Po takim wyliczeniu uczniowie nigdy nie uwierzą radnym czy politykom mówiącym, że dbają o rozwój przedsiębiorczości. Gdzie te głośne Instytuty Równości? Bo chyba widać tu jasno wielką nierówność i niesprawiedliwość? A jest to jeden z kilkudziesięciu (!) podatków nałożonych na firmy. Podatki zabijają mały biznes i skutki tego trzeba pokazywać, nauczając historii.

Pouczające są dane ze stron 296-297, gdzie przedstawiono, jak rozwinęły się miasta lubuskie w ciągu 100 lat (w XIX w. do pocz. XX) – ludność Gubina wzrosła dziewięciokrotnie, Gorzowa siedmiokrotnie, Nowej Soli dziesięciokrotnie, Kostrzyna czterokrotnie, Żar sześciokrotnie itd.

A jak jest za „polskich” czasów? Od 1945 roku jedynie dwa miasta zyskały – obie stolice. Lokalnie jest dalej jak w 1945 roku albo i gorzej. Także komunikacyjnie: jak wytyczono 100 lat temu drogę, by dwie furmanki się minęły, tak już zostało i tylko się łata dziury. Nie myśli się perspektywicznie – Niemcy w latach 40. XX wieku planowali budowę autostrady z Berlina przez Kostrzyn, Gorzów i dalej do Królewca (wzdłuż dawnej R1). Ile było wówczas samochodów? A ile jest teraz? I taka droga nie istnieje nawet w planach naszych decydentów.

Na s. 302 znajdziemy informację, że zielonogórski Beuchelt w ciagu 50 lat (1876-1926) wybudował na Odrze 42 mosty i kolejne 52 na dopływach tej rzeki. W latach 1950-1955 wybudowano lub odbudowano 77 mostów drogowych (s. 425) i to był wielki wysiłek i postęp. Minęły kolejne dziesięciolecia – ile wybudowano nowych mostów od 1955? Zaniechania ostatnich dziesięcioleci obecnie powodują paraliż komunikacyjny – jak w Krośnie O. i Kostrzynie, gdzie zaczęto remonty jedynych mostów drogowych. Gdyby zbudowano nowe – nie byłoby problemu. Rozwój regionu to m.in. ułatwienia komunikacyjne dostosowane do ruchu. Tu jest widoczna głęboka zapaść.

Po 40 latach odwiedziłem małą wioskę pod białoruską granicą – byłem zdziwiony, że nawet na cmentarz daleko w lesie prowadzi asfaltowa szeroka droga. Nowe wiadukty, ronda w gminie. A u nas w Pyrzanach dalej piaszczysta droga, którą nasi przyjechali wozami w 1945 roku. Tak wygląda region (choć pewne wzmożenie przed wyborami widać – w Pyrzanach zaczęto budować normalną drogę, ale jest to raczej zasługa natarczywości sołtyski). Nie wątpię, że na otwarciu pojawią się wszelkie władze, choć według mnie powinny stać tam w workach pokutnych i przepraszać, że dopiero teraz ją zbudowano. Jedno jest pewne jeśli chodzi o terminy i planowanie w lubuskiem – apanaże dyrektorskie i urzędnicze wpływają na czas. To jest priorytet.

Na s. 491 czytamy: Jak udowadniają statystyki, Lubuskie dobrze sobie radzi na tle pozostałych województw, nie gorzej niż regiony o dłuższej tradycji samorządowej. Zajrzałem do statystyk https://www.polskawliczbach.pl/lubuskie (dane na koniec 2022 r.): Woj. lubuskie ma 979 976 mieszkańców. Prognozowana liczba mieszkańców w 2050 roku wynosi 878 645 (czyli 100.000 mniej). To powinno wystarczyć za komentarz, jak sobie radzi województwo i jak się (ro)zwija.

W jednym widzę potężny progres w regionie – w mnożeniu i pączkowaniu budżetówki: instytucji, urzędów itp.

Ja rozumiem, że władze wojewódzkie były sponsorami wydania – ale czy nie należałoby w związku z tym napisać, że książka zawiera lokowanie produktu? I że wizje propagandowe o szybkim rozwoju regionu napisane są może nie na polecenie, ale zgodnie z sugestiami głównego donatora?


O kim nie napisano, a są lub byli wizytówką regionu lubuskiego: np. świetny malarz z podgorzowskich Wieprzyc Ernst Henseler (1852-1940), legendarne kabarety POTEM i HRABI (wspomniano w książce ogólnie jednym zdaniem o kabaretach, podczas gdy należałoby opisać je dokładniej), zespół RAZ DWA TRZY, który powstał i zaczynał karierę w Zielonej Górze, Maryla Rodowicz i Urszula Dudziak (są murale im poświęcone w Zielonej Górze, ale nie ma o nich ani wzmianki w książce). Dziwi takie podejście do tematu skoro np. są świetne opracowania dotyczące północy województwa – wystarczy zajrzeć do: Słownika landsberskich i gorzowskich twórców kultury. Tam np. bardzo ciekawy tekst o interdyscyplinarnej twórczości Włodzimierza Korsaka, którego w podręczniku Dziedzictwo jedynie skwitowano jednym zdaniem.

Nie wspomniano o obecnie najbardziej charakterystycznej budowli lubuskiego – figurze Chrystusa w Świebodzinie (częściej turyści się tam zatrzymują i fotografują niż w lubuskich stolicach). Postać nadaje się na logo regionu.

Nie odnotowano odznaczonych medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Brakuje mi też pełnej listy sekretarzy KW PZPR, posłów (od 1945 r.) i senatorów z naszego regionu, a także dokładnego opisania aparatu represji czasów PRL (aż do 1989 r.) i opisania braku lustracji (na wzór niemiecki), dzięki czemu ludzie, którzy donosili i niszczyli życie innych, nie ponieśli żadnych konsekwencji. Niech chociaż zostaną wymienieni, by potomkowie ofiar wiedzieli, kto stał za prześladowaniami, odebraniem zdrowia a czasem i życia.

Gdyby obcokrajowiec przeczytał opisywany podręcznik, to by wyciągnął taki wniosek (upraszczając): wspaniałe poniemieckie dziedzictwo wielu wieków opisane na 350 stronach i polskie na 163 stronach. Pomyśli: chyba po 1945 przyjechali na środkowe Nadodrze sami niepiśmienni chłopi, którzy dopiero tu zobaczyli, co to cywilizacja, skoro tak niewiele napisano na ten temat. Popatrzmy zatem na książkę wydaną przez regionalistę Andrzeja Wysoczańskiego: Z dziejów wsi Mościce dawniej Blumberg. Około 70 stron dziejów niemieckich i ok. 130 stron poświęconych obecnym mieszkańcom. Dlaczego nie rozbudowano w zielonogórskim podręczniku rozdziałów ostatnich – dotyczących dziejów po 1945 roku, skoro już pierwszy, wprowadzający był pełen szczegółowych danych o powojennych np. podziałach urzędów i zmianach ich kompetencji? Przecież jest o czym pisać.

Z dziejów wsi Mościce dawniej Blumberg to pierwsza napisana (wspólnie ze Zbigniewem Czarnuchem), osobiście złożona i wydana za swoje i składkowe pieniądze publikacja Andrzeja – ale jakością opracowania technicznego bije na głowę podręcznik profesjonalnego zielonogórskiego wydawcy. Duża czytelna czcionka, duże ilustracje. Tak trzeba wydawać. Bo książka jest do czytania.


Poniżej, dla porównania, fotografie obu omówionych książek – na górze Mościce, na dole fotografii Dziedzictwo.


Kilka słów o rozpoznawalności naszego regionu, która jest tak podkreślana w książce: pokazałem kilku osobom logo naszego województwa (znajdujące się na tylnej stronie okładki, bez hasła reklamowego) – pytałem, co ono przedstawia – wszyscy mieli trudność z określeniem, co symbolizuje: z wahaniem mówili: zielone to chyba lasy, niebieskie to chyba wody/jeziora. Jeśli lubuszanie mają z tym problem, to co mówić o innych? Skojarzeń szukali w kolorach a nie kształcie, który stanowi podstawę rozpoznawalności logo (jak na przykład czytelne logo PTH umieszczone obok) – podpowiem, że te same kolory zdobią logo firmy pożyczkowej Provident. Osoby z głębi kraju w ogóle nie wiedziały, o jaki region może chodzić. Jedynie hasło reklamowe się broni – jest bardzo dobre.


W rozdziale pierwszym czytamy (s. 24): Dzisiejsi lubuszanie aż w 46% mają kresowe korzenie, najczęściej po dziadkach. To zobowiązuje i w pewien sposób kształtuje rodzinne tradycje, stąd też nowością życia publicznego na Ziemi Lubuskiej stało się odbudowywanie pamięci o Kresach Wschodnich II RP. Dokonywało się to równocześnie z przywracaniem pamięci o poniemieckim dziedzictwie kulturowym i materialnym w regionie. Dziwnie to brzmi – przecież w książce jest o Kresowianach kilka zdań, a o ich dziedzictwie ani słowa. Gdzie to odbudowywanie pamięci?

Należało dodać, że instytucje publiczne lubuskiego promują i zajmują się w 99% dziedzictwem niemieckim. Na Uniwersytecie Zielonogórskim pracownicy (właściwego dla tej roli) Instytutu Historii zajmują się nawet starożytnym Bizancjum, ale dziedzictwem lubuskich potomków kresowian nie. Paradoksalnie – zajmują się tym niektórzy pracownicy Instytutu Filologii Polskiej. Kolejne kuriozum – jeden nielubuski profesor – Stanisław Nicieja zrobił więcej dla zachowania dziedzictwa lubuskich kresowian niż wszystkie instytucje lubuskie razem wzięte. I jest to jego prywatna inicjatywa.

Na stronie 182 podręcznika widzimy stroje Serbołużyczan. Dla autorów było to ważne. Ale w książce nie znajdziemy tradycyjnych ubiorów kresowian – a w internecie jest takie bogactwo ilustracji, że tylko o tym mogłaby powstać odrębna publikacja, a powinien choć jeden rozdział. To jest dziedzictwo prawie połowy obecnych mieszkańców lubuskiego.

Dr Bożena Grabowska od lat dokumentuje dziedzictwo kresowych osiedleńców przywiezione do lubuskich kościołów – dzieła sztuki, z którymi obcujemy na co dzień. W Skwierzynie funkcjonuje Sanktuarium Matki Bożej Klewańskiej! Zapraszam do malutkiego kościoła w Pyrzanach – tu nie ma starych dzieł, najstarsze XIX-wieczne – ale jakie! Np. Matka Boska Ostrobramska ze znakomitego warsztatu, czy Ukrzyżowanie. I niedawno odnaleziony i okrzyknięty sensacją roku jedyny sygnowany obraz Mariana Słoneckiego podarowany w 1910 roku dla kaplicy w Podlipcach koło Złoczowa. A wysiedleni z tychże Podlipiec pamiętali, że to u nich we wsi Kornel Ujejski nie tylko pisał wiersze, ale i przyjmował we dworze wielu wówczas sławnych poetów. Tak wielotorowo można śledzić dziedzictwo kulturowe obecnych Lubuszan.

Tytuł książki, którą omawiam, ze względu na zawartość, powinien brzmieć: Dziedzictwo poniemieckie i PRL-owskie Ziemi Lubuskiej. Bo o dziedzictwie prawie połowy obecnych mieszkańców nie wspomina.

Padnie pytanie: dlaczego Kresowianie mieliby być wyróżnieni? Bo zostali wypędzeni i przyjechali tu pod przymusem, a nie jak Wielkopolanie czy ludzie z „centrali” – ci przybyli w poszukiwaniu lepszego życia i w razie powrotu tych ziem do Niemiec mieli gdzie wrócić. Bo ludzie z innych regionów tam mają swoje muzea i instytucje zajmujące się ich dziedzictwem. A w lubuskiem „zawodowcy” w omawianej monografii pochylają się nad detalami materialnej spuścizny poniemieckiej czy nad przemianami czasów PRL, nie zauważając wielowiekowego dziedzictwa połowy mieszkańców województwa. To jest główny zarzut dyskwalifikujący tę pozycję.

Chciałoby się użyć tu cytatu z finałowej sceny filmu Miś: Tradycja to dąb, który tysiąc lat rósł w górę. Niech nikt kiełka małego z dębem nie przymierza.

Słomiany miś symbolizuje komunizm, a dodałbym też, że czasy po 1989 roku. A nowa świecka tradycja to jest właśnie to, co robiło się za komuny i obecnie: instytucjonalne odcinanie się od historii rodzin i próba budowy jej na nowo. Próba stworzenia nowego społeczeństwa (europejskiego?). Stefan Kisielewski celnie zauważył: Komuniści bowiem znają doskonale jedno prawo – prawo zapominania i przemijania. (…) wiedzą doskonale, że nikogo z ludzi pamiętających przeszłość nie przekonają, należy więc ich tylko zmusić do milczenia i – czekać na nowe, nieświadome historii zastępy młodzieży, dla których nienormalność będzie już właśnie normą.

Tak zmuszano do milczenia naszych dziadków i rodziców w czasach PRL – szkoły, uczelnie wymazywały lub przemilczały kresową przeszłość. A gdy od 1989 roku instytucje i uczelnie mają możliwość nadrobienia zaległości i zmazania hańby czasów PRL, dalej milczą. Bo kilka okazjonalnych wystaw czy spisania wspomnień Sybiraków to działania nikłe w swej skali, przymierzając do dziedzictwa kresowego dębu. Tym razem brak inicjatywy wynika chyba tylko z lenistwa, niż ze względów ideologicznych. Coś tam się robi, ale proporcje dalej pozostają bardzo zachwiane. W 95% zachowywaniem dziedzictwa kresowego zajmują się pasjonaci-regionaliści. Na swój koszt (oczywiście po potrąceniu należnego podatku, w części kierowanego m.in. do muzeów, bibliotek i uczelni) wyręczają przeznaczone do tego instytucje.

W 2011 roku, gdy uczestniczyłem w projekcie Kozaki-Pyrzany, natykaliśmy się na wiele starszych osób, które bały się mówić o swoich przeżyciach i dziejach rodzin. W 2011 roku! Tak ich zastraszono w czasach PRL. Dlaczego profesorowie nie ruszą zza biurek na prowincję i swym autorytetem zachęcą: wasza historia nas interesuje – to bardzo ważne dla tożsamości regionu!

I efekty niestety już widzimy – młodzież lepiej zna historię niemiecką regionu niż przeszłość swej rodziny. A przecież kresowe tradycje sięgają wielu wieków wstecz. Dlaczego w podręczniku nie napisano o spoczywających na lubuskich cmentarzach powstańcach lwowskich (1918-1919)? Powstanie Wielkopolskie celebruje się każdego roku i nieprawdą jest podawana informacja, że było to jedyne zwycięskie polskie powstanie – lwowskie też było zwycięskie. Zamieszkali w lubuskiem Hallerczycy, Piłsudczycy, żołnierze wyszkoleni przez legendarnego płk. Dąbka, bohaterowie AK, spoczywa generał WP Karol Piasecki, zdobywcy Monte Cassino, bohaterscy obrońcy Wicynia, Hanaczowa czy Kozaków, którym kneblowano w PRL usta – często więzieniem. Śledząc ich losy, o których w PRL zabraniano im mówić, można opowiedzieć historię Polski. I nie potrzeba będzie co roku tłuc tych samych tekstów w prasie i TV regionalnej o Piłsudskim i Paderewskim. Można celebrować Dzień Niepodległości opowiadając o Lubuszanach.

Przy obecnych możliwościach poszukiwań w sieci można zachęcić młodzież, by zajęła się dziejami swych rodzin – dojdzie bez problemu nawet do czasów I RP – przodkowie mieszkańców Pyrzan są zapisani w księdze metrykalnej Złoczowa (jest dostępna on-line) zaraz obok Marka Sobieskiego – brata króla Jana! Jak to nobilituje i dopinguje do poszukiwań! Takich przykładów można znaleźć wiele – pączkują grupy kresowe w mediach społecznościowych, ukazują się książki, imprezy. Tylko lubuskich instytucji to nie interesuje.

Jest w tych działaniach przemilczających, poza lenistwem, jakiś gen wpajanego przez niektóre środowiska wstydu chłopskiego kresowego pochodzenia rodem z filmu Sami swoi. Tylko, że w przeciwieństwie do podziwianych Niemców „lubuskich”, my nie mamy się czego wstydzić. Opisywanie niemieckiej lubuskiej historii w oderwaniu od tego, co owi niemieccy Lubuszanie robili od 1939 roku np. na wschodzie, to historyczny fałsz. Od razu inaczej popatrzymy na dzieje Grünberga czy Landsberga jeśli dodamy szerszy kontekst. Może nawet któryś z Kresowian mieszka w domu oprawców swoich przodków? To m.in. Grünberczycy czy Landsberczycy napadli na Polskę w 1939 roku i przyczynili się do utraty Kresów.

Jedną z pierwszych zbrodni dokonanych w lipcu 1941 roku, gdy tylko Niemcy pojawili się w Złoczowie, było spalenie żywcem rannych radzieckich jeńców, którzy utknęli na rynku, bo popsuł się samochód, na którym ich wieziono. Leżących w ciężarówce rannych, ale przytomnych żołnierzy, Niemcy oblali benzyną i podpalili. Czy wśród oprawców byli Grünberczycy lub Landsberczycy? Nie wiem. Ale na ziemie zachodnie te obrazy przywieźli w pamięci wysiedleni z Kresów.

A może warto byłoby dla przykładu opisać losy rodziny Lentów z Pyrzan. Helmut Lent – syn miejscowego pastora to, wielbiony przez samego Hitlera, as niemieckiego lotnictwa. Pierwsze „triumfy” święcił we wrześniu 1939 w czasie nalotów na Polskę, a wiemy, że wówczas działalność Luftwaffe polegała w znacznej części na bombardowaniu cywilnych celów (uderzono z powietrza na ponad 200 miast) i kolumn uciekinierów – cywili. A antyhitlerowsko nastawiony ojciec Helmuta – darzony wielkim szacunkiem pastor, został zastrzelony na początku 1945 roku przez pijanych żołnierzy Armii Czerwonej w drzwiach pastorówki. Jego szczątki prawdopodobnie spoczywają za dawną plebanią, koło sklepowego wychodka. Fakt zgłaszano wielokrotnie władzom – bez odzewu.


W wielu wątkach przywiezionej przez wysiedlonych kresowej historii znajdujemy też wzmianki o tym, jak od 1941 roku Niemcy metodycznie rabowali majątek Żydów, który był segregowany i wysyłany do Rzeszy. Tak bogacili się m.in. niemieccy mieszkańcy lubuskiego. Tylko rzeczy całkowicie uznane za mało wartościowe – stare dziurawe ubrania czy buty, sprzedawano na miejscu Polakom i Ukraińcom. To kolejny przykład ze Złoczowa. Tego wątku w podręczniku nie zauważyłem, a doskonale tłumaczy wielkie poparcie dla Hitlera w ówczesnych Niemczech. I zmienia perspektywę patrzenia na poniemieckie lubuskie. Prawda?

Kolejna rzecz do opisania – związana z ostatnim niemieckim, można powiedzieć „burmistrzem” Kostrzyna nad Odrą – generałem Reinefarthem. Zbrodniarzem wojennym, który po 1945 roku zrobił karierę administracyjną (oczywiście w wyniku demokratycznych wyborów) w Niemczech i nigdy nie poniósł kary za dokonane zbrodnie.

A bliżej czasom nam współczesnym… Warto byłoby w książce wspomnieć o pewnym głośnym wydarzeniu związanym zarówno z naszym województwem jak i z dawną stolicą biskupstwa lubuskiego. To, co się wtedy stało, pokazuje różnice mentalności między nami a sąsiadami zza Odry. We wrześniu 2017 roku przez nasz region wędrował żubr. Relacjonowano w lokalnych mediach jego przemarsz. Ludzie z sympatią komentowali i robili zdjęcia tego spokojnego i dostojnego zwierzęcia. 12 września 2017 roku około godziny 8 widziano go Pyrzanach. Trzy dni później, gdy tylko przepłynął na niemiecki brzeg Odry koło Lubusza (Lebus), został zastrzelony przez Niemców. Należy pokazywać te różnice w mentalności, by nie wmawiano młodzieży, że wszyscy jesteśmy Europejczykami, a narodowość nie ma znaczenia. Ma.

Mieszkają w regionie potomkowie budowniczych kresowych twierdz. Dlaczego np. w Muzeum Twierdzy Kostrzyn nie pokazać złoczowskiej czy chocimskiej warowni? By turysta dowiedział się, że tu żyją potomkowie budowniczych. Może ktoś powiedzieć, że to takie naciągane – ale mniej naciągane niż podanie w podręczniku informacji o nobliście Kochu, który mieszkał w Wolsztynie a nie w lubuskiem (może bywał na Babimojszczyźnie, a może nie).

Wiele miejsca w podręczniku poświęcono edukacji – dlaczego nie poszukano w lubuskiem Chyrowiaków i ich potomków?

W pamięci wielu pokoleń kresowych Lubuszan, czy nawet w źródłach pisanych (pamiętniki), znajdujemy ludzi wielkiej literatury i sztuki. Nasi przodkowie znali ich często osobiście. Pisałem o tym wielokrotnie: Początki Archiwum Kresowego. Bez skutku. Należy pokazywać naszą kresową przeszłość, bo nie musimy się wstydzić swojej historii, jak by niektórzy chcieli. Ubolewam, że lubuskie instytucje wolą iść utartym w PRL szlakiem, a opisywany wyżej podręcznik jest tego smutnym przykładem.

Dzieje i kultura Lubuszan po 1945 roku według autorów podręcznika – po lewej (to budynek ASP w Gdańsku). Po prawej – jak faktycznie wyglądają nasze kresowe dzieje i kultura, o której nie wspomniano. Tak to widzę.


W zeszycie, w którym zapisywałem uwagi o podręczniku, pozostało jeszcze wiele materiału, ale stwierdziłem, że szkoda mojego czasu na przepisywanie, skoro już odtrąbiono sukces publikacji.

Bogusław Mykietów e-mail: aka@mykietow.pl

Moją długą drogę do fascynacji Kresami przeszedłem od znajdowanych w dzieciństwie starych niemieckich monet czy guzików, przez zainteresowanie dzięki tym znaleziskom przeszłością niemiecką, aż po organizowanie sesji historycznych poświęconych w znacznej części dziejom niemieckich mieszkańców. Z czasem dotarło do mnie, że z historią, którą się zajmuję, nic mnie nie łączy...

Więcej: O mnie. https://mykietow.pl/o-mnie/

Jedna odpowiedź do “„Tradycja to dąb, który tysiąc lat rósł w górę. Niech nikt kiełka małego z dębem nie przymierza.” Dziedzictwo poniemieckie i PRL-owskie Ziemi Lubuskiej.”

Możliwość komentowania została wyłączona.